Monika Świątek to psycholożka sportu, psychoterapeutka oraz mama biegająca ultra. Ma za sobą wiele startów w Polsce, od krótszych, asfaltowych, po ultra w górach, a niedawno ukończyła swój pierwszy zagraniczny bieg – Julian Alps Trail Run na dystansie 120 km. W tej rozmowie dowiecie się, jak wyglądało przygotowanie do tego biegu, nie tylko pod względem fizycznym, ale przede wszystkim mentalnym. Monika odkryje przed Wami tajniki swojej psychologicznej wiedzy, która pomaga jej przetrwać nawet najgorsze kryzysy, które – niestety – nie oszczędzały jej na tym biegu.


 

Moniko, z wielką przyjemnością obserwuję cię w mediach społecznościowych, nie tylko dlatego, że jesteś świetną biegaczką, ale przede wszystkim dlatego, że łączysz rolę mamy, pracę zawodową, jaką jest bycie psycholożką sportu i psychoterapeutką oraz właśnie treningi. Pokazujesz nie tylko te przyjemne i piękne chwile, ale również to, że czasami jest po prostu trudno. Dzielisz się również swoją wiedzą psychologiczną, pokazujesz w jaki sposób wykorzystujesz ją w sporcie. Dzisiaj chciałabym  porozmawiać z tobą przede wszystkim o twoim ostatnim starcie na 120 km podczas Julian Alps Trail Run, ale zanim przejdziemy do tego konkretnego tematu, to czy mogłabyś po krótce opowiedzieć jak zaczęła się twoja przygoda z bieganiem?

Zaczęłam biegać w liceum i wtedy moje cele były pewnie takie, jak wielu dziewczyn, czyli po prostu chciałam schudnąć, zadbać o sylwetkę. Potem na studiach bieganie służyło mi dla oczyszczenia mojej głowy. Było ono bardzo nieregularne, rzadko biegałam, chociaż oczywiście wtedy wydawało mi się, że dużo. W pewnym momencie potrzebowałam takiego zróżnicowania, odskoczni od biegów asfaltowych. Spróbowałam biegów z przeszkodami i na krótką chwilę w nich przepadłam. Bardzo mi się to spodobało i postawiłam sobie cel, żeby zdobyć tam statuetkę Weterana. Aby to zrobić, trzeba było w jednym roku przebiec wszystkie dystanse, które były możliwe na tej imprezie biegowej. Los tak chciał, że ostatnim, najdłuższym dystansem był bieg organizowany w górach. To był ten moment, kiedy zobaczyłam, czym w ogóle jest bieganie w górach i bardzo mi się to spodobało.

Jak już zdobyłam tą statuetkę, stwierdziłam, że chcę bardziej wejść w ten świat biegów górskich, trailowych. W kolejnym roku zapisałam się na mój pierwszy start górski, na Rzeźniczka. Był to dla mnie bardzo trudny bieg, bo nie przygotowywałam się do niego regularnie, jeszcze nie miałam ani trenera, ani sprecyzowanego planu treningowego. Po prostu wychodziłam sobie pobiegać wtedy, kiedy uważałam to za słuszne, robiłam treningi trochę po omacku, bez świadomości i wiedzy. Czułam, że fizycznie sięgałam swoich granic na tym biegu. Do tego był wtedy spory upał, a ja jako niedoświadczona biegaczka, nie wzięłam ze sobą odpowiedniej ilości wody. Pamiętam, że jak dotarłam na metę, to byłam wykończona fizycznie. Pamiętam też spotkanie z moim kolegą, który ukończył Rzeźnika, 80 km, i on wyglądał o wiele lepiej niż ja po tych 20-paru kilometrach. I tak sobie wtedy pomyślałam – jak to w ogóle jest możliwe, że ludzie biegają ultra? Że człowiek jest w stanie przebiec te 80 km, gdzie ja ledwo dotarłam na metę biegu, który miał 27 czy 28 km? Miałam wtedy takie poczucie, że nigdy do tego momentu nie dojdę. Natomiast wiedziałam już po tym starcie, że mimo tego trudnego doświadczenia i przekroczenia prawie wszystkich swoich granic, to bieganie górskie jest tym, w którym się zakochuje. Zobaczyłam, że to jest to, gdzie się widzę, gdzie czuję taką przynależność. Postanowiłam wracać w góry na takie dystanse, około 30 km. Teraz mogę powiedzieć „krótsze”, natomiast w tamtym momencie były one dla mnie wyzwaniem. W międzyczasie startowałam w różnych asfaltowych biegach, ale bieganie górskie zostało w moim sercu i chciałam tam się testować.

Czy bycie psychologiem sporu i posiadanie tej psychologicznej wiedzy pomaga ci w trenowaniu i startowaniu?

Zdecydowanie tak. Myślę, że moje bieganie wyglądałoby zupełnie inaczej, gdybym tej wiedzy nie miała. Będąc psychologiem sportu wiem, jak ważną częścią każdego przygotowania, niezależnie od dyscypliny, jest aspekt mentalny. To jest jedna z tych nóg od stołu, który podpiera całe nasze funkcjonowanie w sporcie. Mam świadomość tego, na co powinnam zwracać uwagę, gdzie mogę doświadczać różnych kryzysów. Znam mechanizmy, które mogą się zadziewać, czy to na treningach, czy na zawodach. Kiedy dochodzę do jakiś trudniejszych momentów, dzięki tej wiedzy psychologicznej wiem, co się teraz dzieje i potrafię  spojrzeć na to z innej perspektywy. Nie wsiąkać w to doświadczenie i nie wierzyć w te wszystkie myśli, które pojawiają mi się w głowie, tylko oddzielić je od faktów. Dzięki temu cały czas robię progres w bieganiu i przekraczam kolejne granice, nie stoję w miejscu, nie łapię dłuższych momentów frustracji, gdy coś idzie nie tak. Zamiast skupiać się na tym, na co nie mam wpływu, skupiam się na tym, na co mam wpływ, analizuję, co mogę jeszcze poprawiać, jak mogę sobie radzić z rożnymi rzeczami i jak mogę udoskonalać swoje umiejętności.

Myślę, że to co mówisz, jest bardzo ważne, zwłaszcza w kontekście biegów ultra, które trwają bardzo długo i wymagają nie tylko tej fizycznej siły, co właśnie siły naszej głowy. A teraz może przejdziemy już do tematów samych zawodów. Dlaczego zdecydowałaś się na ten bieg Julian Alps Trail Run?

Cofnę się w czasie o kilka lat, kiedy urodziłam swoją pierwszą córkę. Przed ciążą biegałam w biegach górskich do 30 km. Po urodzeniu pomyślałam sobie, że potrzebuję jakiegoś ambitnego celu, wyzwania, które pomoże mi zmotywować się w tej nowej dla mnie rzeczywistości. Który pomoże mi łączyć tę moją nową rolę mamy z moją druga ważną dla mnie rolą, czyli biegaczki.

W tamtym momencie nie wiem, czy sama wierzyłam w to, że to jest realne, ale chciałam wystartować w swoim pierwszym ultra rok po porodzie. Bardzo chciałam przebiec wtedy Rzeźnika 80 km. To też był bieg w parach, więc pomyślałam, że na pierwszy bieg ultra to dobry wybór, bo mając osobę obok będzie łatwiej zrealizować ten cel, trochę pocierpieć z kimś na tym biegu i podzielić to doświadczenie. Kiedy udało mi się to zrealizować i przepadłam trochę w biegach ultra, to po urodzeniu drugiej córki postanowiłam, że chcę zrobić coś podobnego. Żeby utrzymać konsekwencję w planie treningowym, mieć motywację w tym trudnym czasie dla świeżo upieczonej mamy, a tutaj mamy dwójki, potrzebowałam jakiegoś celu, który będzie dla mnie wyzwaniem. Postanowiłam spróbować złamać tę moją wymarzoną granicę 100 km.

Julian Alps był biegiem z serii UTMB, na który bardzo chciałam się zapisać, bo zależy mi na tym, żeby zbierać kamienie na mój cel marzenie, czyli CCC z serii UTMB. Był organizowany we wrześniu, więc wiedziałam, że jak termin porodu mam na maj, to jest to realny czas do przygotowania się, bo minie rok i kilka miesięcy od porodu. A poza tym, przewyższenia jak na ten dystans 120 km nie były tak duże, jak np. na Lavaredo, gdzie jest prawie 1000 m przewyższenia więcej na podobnym dystansie. Początkowo ten bieg wydawał mi się bardzo dużym wyzwaniem, ale w trakcie procesu treningowego łapałam poczucie, że to jest realny cel, który uda mi się zrealizować.

Jak przygotowywałaś się do tego startu pod kątem mentalnym?

Zależało mi na tym, żeby już na starcie stanąć z wiarą w swój cel. Żeby ani na moment nie zwątpić w to, czy jestem w stanie to zrobić. To zakładało też konsekwencję w przygotowaniach fizycznych, determinację do realizowania planu treningowego. Dzięki temu miałam poczucie, że jestem do tego startu dobrze przygotowana fizycznie. Chciałam stanąć na starcie i właśnie sobie to powiedzieć: Jestem przygotowana do tego biegu. Wierzę, że cokolwiek wydarzy się na trasie, to ja jestem w stanie zrealizować swój cel, jakim jest po prostu ukończenie tego biegu.

Wcześniej wizualizowałam sobie różne momenty kryzysów, które mogły mnie spotkać na trasie i starałam się zobaczyć to, jak mogę te kryzysy pokonywać. Chciałam przygotować sobie strategię na bieg – nie tylko fizyczną, ale też mentalną. Myślę, że mowa wewnętrzna i wiara w ten cel były kluczowymi elementami, jeśli chodzi o ten aspekt mentalny. Żeby przy różnych kryzysach nie wątpić, tylko przywoływać w głowie te pozytywne, wspierające komunikaty, które będą mi pomagały te kryzysy pokonywać.

Śledziłam twoje relacje z biegu. Na swoim Instagramie wspominałaś, że nie spodziewałaś się aż takich kryzysów. Czy mogłabyś opowiedzieć o nich coś więcej?

Myśląc o swoich pierwszych 100 km, a w zasadzie 120, wiedziałam, że różne kryzysy mogę napotkać na trasie. Spodziewałam się kryzysów fizycznych, zmęczeniowych, mięśniowych. Zakładałam, że mogę mieć kryzysy mentalne, jak będę czuła, że wydolnościowo już nie daję rady, że przekroczyłam tą granicę 80 km, które dotąd biegłam i wiedziałam, jak to jest. Brałam również pod uwagę to, że mogę mieć jakieś problemy z żołądkiem, ale nie spodziewałam się aż takich trudności w tym aspekcie.

Na początku byłam zaskoczona i dumna z siebie, bo przez pierwsze 30 km czułam, że naprawdę jestem dobrze przygotowana do tego biegu fizycznie. Utrzymywałam takie tempo, jakie sobie założyłam. Czułam się również dobrze przygotowana psychicznie. Mimo tego, że biegłam w nocy i bardzo się tego obawiałam, to z łatwością przywoływałam te pozytywne i wspierające myśli. Natomiast na 35 km złapały mnie takie problemy żołądkowe, których się nie spodziewałam. Nie mijały po lekach, tylko trwały przez kolejne 20 km. Fizycznie byłam naprawdę wymęczona przez te dolegliwości, trochę sfrustrowana, bo nie mogłam biec tym tempem, którym chciałam, częściej musiałam przechodzić do marszu. Na punkcie na 45 km próbowałam się ratować lekami, ciepłą zupą, herbatą, ale to nie pomagało. Na tym punkcie miałam takie założenie, że daję sobie szansę, żeby dobiec do kolejnego punktu, który będzie za 10 km i wtedy podejmę decyzję, czy w ogóle biegnę dalej. Bo nie wyobrażałam sobie w takim stanie dobiec do mety. Ten kolejny punkt na 55 km był dla mnie bardzo trudny, bo przez około 40 min, które tam spędziłam, wędrowałam między jedzeniem, miejscem, gdzie był mój mąż i mnie wspierał, a łazienką. Zastanawiałam się czy w ogóle rozsądne jest, żeby wychodzić na trasę, zwłaszcza, że zaraz po tym punkcie było kilkunastokilometrowe podejście i wejście w wysokie góry, skąd nie będzie już takiego szybkiego powrotu, a męża zobaczę dopiero za 50 km, więc też nie będzie mnie mógł wspierać.

Wzięłam wszystkie możliwe leki i postanowiłam, że spróbuję, że już tak daleko zaszłam, przebiegłam tę noc, której się obawiałam, że po prostu musze spróbować. Jak okaże się, że nie jestem w stanie dalej funkcjonować, to na kolejnym punkcie po prostu zejdę. Dzięki temu, że przede mną było podejście i nie biegłam, a podchodziłam, to żołądek chyba miał możliwość powrotu do pracy, zaczęły działać leki. Gdy minęły te problemy żołądkowe, to praktycznie od razu złapał mnie ból kostki. Moja nadpronacja dala się we znaki, bo prawdopodobnie przez te trudności źle stawiałam stopę. Do końca już biegłam z dużym bólem kostki. Miałam takie założenie, że jeśli jest to ból, który pozwala mi biec, to ja po prostu muszę tylko zacisnąć zęby i biec dalej.

Co było najtrudniejsze?

Najtrudniejsze było to, że miałam zawężoną możliwość działania w zakresie mojego wpływu. Ja na biegach skupiam się na tym, na co mam wpływ. W różnych kryzysach zmęczeniowych czy siłowych, biegnę siłą swojej głowy. Natomiast w tym kryzysie, przy problemach żołądkowych czułam, że obszar mojego wpływu jest bardzo zawężony. Nawet jak będę robiła to, na co mam wpływ, czyli będę brała leki czy przyjmowała ciepłe posiłki, to to nie musi zadziałać. I właśnie tak było, bo przy pierwszej próbie tego radzenia sobie czułam, że to nie działa. Że tu nie ma takiego obszaru, którego mogę się chwycić, dzięki któremu sobie poradzę. Na szczęście mój organizm po tych 20 km męki pozwolił mi biec dalej i problemy się wyciszyły. Potem, nawet jak pojawiały się kryzysy, to miałam takie poczucie, że jak już pokonałam problem żołądkowy, to już pokonam wszystko. Że dotrę do mety, cokolwiek by się nie działo.

Co sprawiło, że mimo wszystko dałaś sobie z tymi trudnościami radę? Czemu nie zeszłaś na tym punkcie 45 czy 55 km, tylko zdecydowałaś się biec dalej i mimo tych ciężkich kryzysów dotarłaś do mety?

Wydaje mi się, że ja jestem osobą, która nie umie odpuszczać. I to jest ten obszar, którego muszę się momentami uczyć, bo czasami to działa na moją niekorzyść. Natomiast w biegach, szczególnie ultra,  to jest moja mocna strona. Mimo kryzysów mam w sobie takie poczucie, że chcę zrobić wszystko, żeby te trudności pokonać. Duże znaczenie tutaj miała moja mowa wewnętrzna. Bo nawet jak na tym 55 km zastanawiałam się, czy może zrezygnować, to był taki ułamek chwili, kiedy ja zwątpiłam, ale do tego momentu i po tym momencie, kiedy już ten kryzys pokonałam, to nie powalałam sobie na żadne negatywne, wątpiące myśli. Przekierowywałam je na to, na co mam wpływ, jak mogę sobie poradzić. Świętowałam każdy mały sukces, co uwielbiam robić – cieszę się z każdego kilometra, który przebiegnę, potrafię na 1 km powiedzieć sobie – super, masz już 1 km za sobą, to nic, że jeszcze 119 przede mną (śmiech), ale lubię zmieniać tę perspektywę, cieszyć się z każdego etapu, który przebiegłam. To sprawia, że pojawiają się we mnie te pozytywne emocje, które mnie niosą – radość, ekscytacja.

Staram się przywoływać w sobie takie myśli, że przygotowywałam się do tego biegu kilka miesięcy, jestem tu, w końcu to robię, sprawia mi to radość.  W kryzysach, kiedy czułam ten ból, zmęczenie, wyobrażałam sobie siebie, jak pokonałam te kryzysy, jak zameldowałam się na mecie z czasem, który sobie wymarzyłam. To budowało we mnie takie poczucie, że to, czego doświadczam teraz, jest tylko chwilowe.

Często w kryzysach mamy taką tendencję do zatapiania się w tym doświadczeniu, trudno nam przejść ten moment, że to boli, że jesteśmy zmęczeni. Chcemy już to skończyć, już nie chcemy tego czuć, chcemy, żeby to zniknęło. Ja lubię spojrzeć na to z tej perspektywy, że teraz jest ciężko, ale zaraz będzie już lepiej. Jak pokonam ten moment, to wiem, że zaraz w trakcie biegu będzie zbieg, będzie taki etap na trasie, kiedy ja zapomnę o tym bólu. Takie myślenie pomaga mi biec dalej. Kilka miesięcy przygotowywałam się do tego biegu, a teraz w tym kryzysie myślę o tym, żeby już go skończyć. No nie! Chcę go doświadczać, chcę tu być, chcę pokazać sobie, że jestem w stanie przekraczać swoje granice. Wiara w siebie, wiara w ten cel, cieszenie się z chwili tu i teraz, przywoływanie takich wspierających myśli pomogło mi podczas tego startu, ale pomaga też na każdym biegu w trudnych momentach.

Czy jesteś w stanie określić w ilu procentach to „głowa” odpowiadała za wynik na tych zawodach?

To jest dobre pytanie! Bo z jednej strony to przygotowanie fizyczne było bardzo ważne. Gdybym nie wykonała tej pracy, którą robiłam przez około 10 miesięcy stricte do tego biegu, to mogłoby to zupełnie inaczej wyglądać. Ale też mam świadomość tego, że każdy bieg rządzi się swoimi prawami. Możemy być super fizycznie przygotowani, treningi nam mówią, że pójdzie wszystko perfekcyjnie, natomiast już na samym starcie to głowa może być tym czynnikiem, który zdecyduje, czy zrealizujemy ten cel czy nie. Więc mimo świetnego przygotowania fizycznego, głowa może nas zahamować i sprawić, że nie osiągniemy tego celu.

Teraz, jak o tym rozmawiamy, to chciałabym powiedzieć, że to było 70 procent tego mentalu, natomiast nie chcę też umniejszać przygotowaniu fizycznemu. Myślę, że można by to wypośrodkować. To przygotowanie fizyczne było kluczowe, żeby w ogóle dać radę, natomiast już na samym starcie to głowa brała górę. Na starcie stajemy z jakimś przygotowaniem fizycznym i w tym momencie już fizycznie nic więcej nie możemy zrobić, nie możemy udoskonalić swoich umiejętności. Wtedy włącza się ta głowa, praca mentalna i to ona nas pcha do przodu.

Czego te zawody cię nauczyły?

Myślę, że bardziej mogę mówić o tym, w czym mnie utwierdziły – a utwierdziły mnie w tym, jak ważne jest to przygotowanie mentalne, wiara w nasze cele. Uważam, że to jest kluczowe, żeby wierzyć w siebie, wierzyć, że mogę sobie stawiać wyzwania, sięgać po więcej, nawet jeśli wcześniej czegoś nie przebiegłam, nie doświadczyłam, nawet jeśli wydaje mi się, że takie dystanse biegają ludzie bardziej wytrenowani ode mnie. Jeśli włożę w to odpowiednią ilość pracy, jeśli faktycznie skupię się na tym celu i będzie mi na tym zależało, to jestem w stanie się do tego przygotować. To mnie utwierdziło w tym, jak ważna jest ta mowa wewnętrzna już na samym biegu. Mimo różnych kryzysów, to głowa nas napędza do tego, żeby przekraczać swoje granice. Nawet jak nam się coś wydaje na samym początku niemożliwe.

Myślę, że są to bardzo ważne wnioski, bo też są to takie rzeczy, które wiemy, że powinny działać, ale gdy sami dla siebie mamy na to dowody, że fatycznie tak jest, tym bardziej się w tym utwierdzamy i tym lepszy efekt będzie to przynosiło w kolejnych startach.

Tak, dokładnie, bo my siebie na co dzień często hamujemy, gdy patrzymy na innych, patrzymy na ich wyniki. Możemy powiedzieć sobie, że nigdy nie dojdziemy do tego poziomu, tak jak ja wtedy, na tym Rzeźniczku, kiedy patrzyłam na swojego kolegę, który ukończył Rzeźnika i pomyślałam sobie, ja nigdy nie będę na tym poziomie. Natomiast mimo tego, że urodziłam dwójkę dzieci, że tak naprawdę zaczęłam ultra przygodę po pierwszym porodzie, to doszłam do tego poziomu, że biegam ultra i uzyskuję satysfakcjonujące dla samej siebie wyniki. Gdybym faktycznie uwierzyła w to tamtym momencie, że nie jestem w stanie dojść do takiego poziomu i sama bym siebie hamowała, to dzisiaj byśmy o tym nie rozmawiały. Ale nadszedł taki moment, kiedy ja uwierzyłam, zdecydowałam, że chcę spróbować się przygotować.

Każde kolejne doświadczenie pokazywało mi, że to jest realne. Może jeszcze więcej potrenuję, może coś zmienię, może poproszę trenerkę o pomoc, która ustali mi plan treningowy i może to sprawi, że będę jeszcze lepsza. To u mnie zadziałało, poprosiłam specjalistkę o pomoc, swoja koleżankę z obecnej drużyny, Weronikę, która ułożyła mi plan treningowy i która cały czas mi ten plan układa. I dzięki temu jestem coraz lepsza, ale to się dzieje dlatego, że w pewnym momencie uwierzyłam w siebie.

W dzisiejszym świecie coraz częściej słyszy się o psychologii sportu, o treningu mentalnym. Można zauważyć, że coraz więcej tych czołowych sportowców otwarcie mówi o tym, ze współpracują z psychologiem sportu. Czy uważasz, że trening mentalny, praca nad swoją psychiką jest ważna w biegach ultra?

Myślę, że jest kluczowa. Bo tak, jak powiedziałam wcześniej, fizycznie możemy być świetnie przygotowani do różnych startów. Natomiast to, co często zawodzi na biegach ultra, to właśnie nasza głowa. Jeśli pojawia się jakiś kryzys i my pozwolimy sobie wpaść w to błędne koło negatywnych myśli, bardzo trudno może być nam się z tego wydostać. Jestem przekonana, że to przygotowanie mentalne jest kluczowe, niezależnie od tego czy to się biegi górskie czy biegi asfaltowe, ale w biegach ultra szczególnie, bo to jest bardzo długi czas wysiłku, bardzo dużo rzeczy może się przez te kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt godzin zadziać. W momencie kiedy nasze ciało jest zmęczone, wyczerpane, kiedy będą się pojawiały kryzysy, ból i zmęczenie, to wtedy głowa jest szczególnie ważna, bo ona pcha nas do przodu, pozwala biec dalej, mimo tego, że czujemy ból, że myśląc racjonalnie chcielibyśmy zejść i skończyć to cierpienie. Kiedyś usłyszałam, ze ultra biega się głową i jak w to uwierzyłam na samym początku, tak cały czas w to wierzę i też mogę to potwierdzić na własnym przykładzie.

Mamy teraz taki okres jesienny, gdzie wielu biegaczy ma czas roztrenowania. Czy mogłabyś powiedzieć jak wygląda u ciebie taki proces?

U mnie ten pierwszy tydzień roztrenowania wyglądał tak, że w ogólnie nie miałam żadnych aktywności, oprócz sesji mobilności czy rozciągania. Z uwagi na to, że wcześniej byłam chora, ważne było dla mnie i dla mojej trenerki, żebym całkowicie zdrowotnie doszła do siebie. Teraz mija mi drugi tydzień roztrenowania, wprowadzam lekkie aktywności, cały czas jeszcze nie biegam, ale wpadł dwa razy rower, lekka siłowania. Trochę pobudzam swoje ciało innymi aktywnościami i w przyszłym tygodniu wracam do lekkiego biegania, żeby budować tę bazę na kolejny sezon. Więc na razie jest lekko, spokojnie, z tą akceptacją w głowie i z taką świadomością, że nawet jeśli nie biegam, to nie znaczy, że nie trenuję, bo to jest też ważny element budowania swojej siły i formy na kolejny sezon. Przede wszystkim to jest ten czas, kiedy ja w głowie sobie to wszystko układam. Mimo, że wydawałoby się, że mało robię, to tak naprawdę robię dużo.

Gdybyś mogła dać jedną radę biegaczkom, dotyczącą czasu roztrenowania, to co by to było?

Na bazie swojego doświadczenia mogę powiedzieć – po prostu cieszyć się tym czasem i doceniać go, zamiast frustrować się, że być może robimy za mało. Korzystać z tego momentu, kiedy możemy ładować baterie na kolejny sezon i na nowo łapać tę motywację do tego, aby wprowadzać mocniejsze bodźce w kolejnym planie treningowym.

 

Monika Świątek – zawodniczka ASICS FrontRunner, psycholożka sportu, psychoterapeutka. Znajdziecie ją na Instagramie.

 

rozmawiała: Karolina Bagińska
fotografia: Jacek Prondzyński / Sportograf