Od niedawna wybiera krótsze dystanse w górach, mimo że ma na swoim koncie biegowym kilka startów na dystansie 100 kilometrów, ale też biegów dłuższych niż maraton i z tego jest nadal znana – również dzięki temu, że zajmowała wysokie miejsca. O tym, jak ważny jest dla niej sam proces treningowy i jak praca z trenerem przyniosła zupełnie nowy etap w bieganiu, w rozmowie z Kingą Kwiatkowską.
Jak zaczęła się Twoja przygoda z bieganiem? Czy od samego początku były to biegi górskie?
Biegam już kilkanaście lat. Trudno mi określić, kiedy dokładnie to było. Zaczęło się bardzo spontanicznie. W moim życiu brakowało mi takiej przestrzeni dla siebie, gdzie mogłabym odpoczywać w taki nieco inny sposób – aktywnie, a zarazem dbać o siebie. Na początku zaczęłam od wspólnych treningów w grupie biegowej. Potem oprócz piątkowych spotkań biegowych, sama wychodziłam truchtać. Poznałam później kolejnych biegaczy, którzy stali się dla mnie bliskimi przyjaciółmi – wspólnie zaczęliśmy jeździć na zawody. Starty były spontaniczne, dla zabawy i dla przeżycia wspólnej przygody. Już wtedy potrzebowałam dawać z siebie wszystko – jak biegłam, to na max swoich możliwości. Potrzebowałam takiego zastrzyku adrenaliny. Mimo tego, że wcale nie byłam przygotowana do tych zawodów. To nie były jakieś dobre wyniki, ale bieganie dla siebie. W większości były to biegi asfaltowe, może czasami biegi przełajowe. Z czasem zaczęło się pojawiać bieganie w górach. Zaskoczeniem było dla mnie to, że góry niosą ze sobą inne trudności i potrzebne są tam dodatkowe umiejętności do szybkiego przemieszczania się, bo są podbiegi – jest wiele zupełnie różnych elementów niż w bieganiu asfaltowym. Moja definicja biegania kształtowała się razem ze mną. Na początku była to przygoda. Teraz też jestem na poziomie amatorskim, określiłabym dobrym, ale zależy mi na wynikach sportowych.
Czy w zmianie kierunku na bieganie górskie pomogła może nieco przeprowadzka z miasta
w góry?
Przyznam trochę, że nie do końca chciałam się wyprowadzać. W Krakowie miałam dosyć blisko do lasku Wolskiego, było to miejsce z daleka od miejskiego zgiełku. Jednak poznałam mojego obecnego partnera, Jarka – razem jesteśmy już 5 lat. Kiedy zaczęliśmy się spotykać, to taką naturalną decyzją było wybranie wspólnego miejsca – domu, ponieważ mieszkaliśmy wtedy w różnych miejscach. Dlatego przeprowadziłam się na Dolny Śląsk, do Radkowa, gdzie Jarek mieszkał. W związku z pracą, to z racji tego, że pracuję w szpitalu i skończyłam już wtedy studia, to łatwiej było mi się przeprowadzić.
Jak wyglądają Twoje treningi i przygotowania?
Od 5 lat pracuję z trenerem, który mnie prowadzi i rozpisuje treningi. Przygotowanie myślę, że jak u wszystkich, ma swoją periodyzację. Występuje objętość treningowa, mocne akcenty na stadionie, tempo w górach, konkretne podbiegi i nacisk na techniczne elementy, sprawność, trening siłowy, trochę rozluźniania, mobilizacji, występuje też w niewielkiej ilości rower. Staram się to wszystko godzić, bo moja praca nie jest łatwa. Dział, który sobie wybrałam w pielęgniarstwie, to anestezjologia i intensywna terapia. Mam pracę zmianową – pracuję po 12 godzin na dziennych i nocnych zmianach. Wspomnę też o moich psach, z którymi czasami biegam spokojne wybiegania, albo regeneruję się na ich wybieganiu, a ja jedynie mam je pod kontrolą (śmiech).
Wracając do pracy, czyli nie jest to praca typowo w godzinach 9:00-17:00. A jak wtedy planujesz treningi?
Pracując z trenerem lub trenerką, oni muszą wiedzieć o Tobie bardzo wiele. Jak dla mnie, trener powinien być dosyć bliską osobą – wie, jak pracuję, co się dzieje w moim życiu, i jak to może wpływać na trening. Zna też, jak działa mój organizm, co mi służy, a co może zaszkodzić. Zna moje granice, zna moje słabości, ale też wie, w czym jest moja siła. Jeśli chodzi o rozkład pracy i treningi, to zazwyczaj jest tak, że po mojej nocnej zmianie mam jednostkę treningową, która jest lżejsza, nie jest obciążająca – sporadycznie mocniejszy akcent. Pojawiają się również drzemki, czyli ważny aspekt przy moim trybie życia. Biegam zazwyczaj 5 razy w tygodniu – czasami 6. Zdecydowanie wolę to robić rano niż wieczorem. Zazwyczaj znam swój grafik na cały miesiąc, więc jestem w stanie zaplanować wszystko, chociaż z trenerem planujemy treningi z tygodnia na tydzień.
Obserwuję cię w mediach społecznościowych od dłuższego czasu – pięknie piszesz o bieganiu i treningach oraz tym, że prawdziwe ultra to właśnie 100 kilometrów.
Na pewno to pasja, w ujęciu takim społecznościowym. Zacznę jednak od tego, że bieganie przyniosło mi wiele zmian na lepsze, również w innych sferach w życiu. Zaczęło układać moje rzeczy w życiu, w taką spójną całość. Bieganie ukształtowało w pewien sposób mój charakter. Na początku była to przygoda. Później zaczęły mnie pociągać te długie dystanse, około 100 kilometrów – zastanawiałam się, jak to jest przebiec taki dystans, jak organizm radzi sobie z tego rodzaju wysiłkiem. Niejedna z tych pierwszych setek była nieco spontaniczna i mój organizm potrzebował sporo czasu, by się zregenerować, bo nie był przygotowany na tego typu wysiłek. Kilka setek, które przebiegłam, traktowałam bardzo przygodowo. Bardziej robiłam to dla przeżyć, ale nie myślałam o czasie, w jakim ukończę. Była to przygoda. Dawałam z siebie wiele na startach, ale czasami biegłam za szybko, potem musiałam „doklepać” się do tej mety. Nie potrafiłam układać odpowiedniej taktyki do swojego poziomu wytrenowania. Jak zaczęłam współpracować z trenerem, to zaczynało to wszystko nabierać sens.
Czy miałaś jakieś kryzysy podczas biegania i samych startów?
Czasami nie byłam w stanie przyjmować jedzenia. Czasami chodziło po prostu o dzień – jak się dokładnie czujemy konkretnego dnia. Nie zawsze potrafiłam sobie radzić ze stresem, żeby mnie nie przerastał. Nieumiejętnie wplatałam zawody w swoje życie codzienne i w połączeniu z pracą kumulowało zmęczenie. Czas pracy z trenerem przyniósł zupełnie nowy etap w bieganiu. Zaczęłam zwracać uwagę na sam proces – zawody i cele są dobre, ale ta droga, którą przechodzę, to jest też krok w tym moim bieganiu – proces przygotowania i przekraczania swoich granic. To nadaje sens temu, co robię, RADOŚĆ z procesu treningowego. Ja nawet jak cierpię na treningu, to wiem, po co to robię, ma to dla mnie dużą WARTOŚĆ. Natomiast od 2 lat, staram się wybierać krótsze dystanse, by poprawić elementy szybkościowe i mieć więcej elementów intensywnych w treningu. Wiem, że tutaj jeszcze mogę przesunąć swoje granice. Chociaż wiem, że jestem nadal kojarzona z dystansami długimi.
Brałaś też udział w Border to Hel. Czym dokładnie jest to wyzwanie, to bieg asfaltowy, a biegnie się w drużynie na Hel?
Są to zawody w sztafecie 6-osobowej, 466 km ciągłego biegu w stronę Helu i ponad 2 tysiące przewyższenia. Zawsze obok osoby biegnącej towarzyszy rowerzysta, a reszta ekipy przemieszcza się camperem po ustalonej trasie do konkretnych punktów ustalonych przez nas. Jest to na pewno duże wyzwanie logistyczno-biegowo-rowerowe. Nie przygotowywałam się do tego biegu jakoś specjalnie. Priorytetem były dla mnie zawody, a „Border to Hel” miał się pojawić w międzyczasie. Myślałam, że nie powinno być to dla mnie obciążające, a okazało się trochę inaczej. Już startując w zawodach, miałam drobną infekcję. Trudno mi było się wycofać, ale potem doszły jeszcze problemy żołądkowe na trasie. To było bardzo dla mnie obciążające. Nie potrafiłam zrezygnować. Chciałam dać z siebie więcej, niż mogłam. Dopiero na mecie, jak mój organizm już ochłonął, zdecydowanie powiedział dość. Czas się zająć sobą, do tego stopnia, że musiałam pozostać do obserwacji w szpitalu z powodu znacznego odwodnienia. Wracając do biegu, to trasę pokonaliśmy w 33 godziny i 7 minut, co przełożyło się na średnie tempo biegu 4:15/km. Podkreślę, że mieliśmy w teamie naprawdę szybkich biegaczy.
Jakie planujesz kolejne starty?
W sierpniu startowałam w dystansie Tatra Skymarathon, który ostatecznie został przerwany. Miał być to dla mnie ważny start i czuję, że się trochę nie zrealizowałam. Teraz, w tym tygodniu, jadę z moim Jarkiem do doliny Aosty na Tor des Géants, który będzie biegł na dystansie 330 kilometrów (będę supportem). Natomiast ja chciałabym przebiec na dystansie 30 kilometrów i 2000up – trochę nie planowałam tego startu, a wiem, że lista startowa jest zamknięta, limity są też osiągnięte. Będę próbować zapisać się, jak będę tam na miejscu. Cały czas przygotowuję się do tego biegu, planuję wziąć też wszystkie rzeczy, które będą mi potrzebne, mam nadzieję, że Włosi przychylnie rozpatrzą moją prośbę.
Co do startów, to tutaj pewnie zaskoczę, planuję start na asfalcie na dystansie 10 kilometrów podczas Biegu Niepodległości w Warszawie i chciałabym poświęcić końcówkę sezonu na przygotowanie.
Gdybyś miała przekazać biegaczkom górskim, zaczynającym swoją przygodę z tym sportem, 3 najważniejsze rady, które potem pomogą im w rozwoju, co by to było?
Przede wszystkim trzeba dać sobie czas na to, żeby oswoić się z górami, aby po prostu nie zniechęcić się. Nie stawiać sobie zbyt wysokich poprzeczek.
Moja perspektywa jest trochę inna, bo ja tyle błędów popełniłam – czasami potrafię doradzić, bo wiem też, że błędy miały pewne skutki. Ważne jest, by spokojnie biegać, nie stawiać sobie dużych oczekiwań – podchodzenie pod górę to jest to, nie trzeba od razu biegać.
Na sam koniec to ważne jest, by nie biegać zbyt dużo i niekoniecznie codziennie. Warto też zaplanować trening. Ale jeśli nie uda się, bo wiadomo, różne są sytuacje, to próbować dalej, nie poddawać się.
Kinga Kwiatkowka – pasjonatka biegów górskich. Droga jest dla niej celem. Link do Instagrama Kingi – tutaj.
Rozmawiała: Magdalena Bryś
Fotografia: Karolina Krawczyk