Zdobyła medale mistrzostw Polski, Europy i Pucharów Świata w wioślarstwie, w tym tytuł wicemistrzyni Europy. Po latach kariery wyczynowej odkryła nową pasję – bieganie – i dziś rozwija się jako trenerka, prowadząc grupy biegowe. Mimo choroby, nie rezygnuje z realizowania swojej sportowej drogi. Rozmowa z Joanną Dorociak.
Jak zaczęła się twoja przygoda ze sportem – co było pierwsze? Jak trafiłaś do wioślarstwa i co cię w nim zafascynowało na początku?
Od dziecka angażowałam się w większość dyscyplin sportowych, które pojawiały się w szkole. Nauczyciele wychowania fizycznego często wysyłali mnie na zawody i prawie zawsze udawało mi się wygrywać. Miałam w sobie od początku taki sportowy charakter – chęć pewnej rywalizacji i zwyciężania. Dlatego próbowano mnie w różnych dyscyplinach: bieganiu, pływaniu, ping-pongu i wielu innych. Przypadkiem trafiłam na wioślarstwo. Moja przyjaciółka Julka dowiedziała się o naborze do sekcji, trenerzy przyjechali do naszej szkoły podstawowej – miałyśmy wtedy 12 lat. Pokazali nam ergometr wioślarski i zorganizowali zajęcia pokazowe. Ponieważ byłam wysoka i szczupła, od razu zwróciłam ich uwagę. Zaczęli namawiać mnie do wiosłowania, bo „dziecko wysokie” zawsze dobrze rokuje w sporcie. Tak naprawdę to Julka chciała spróbować, a ja poszłam z nią – bardziej z przyjaźni niż z własnej inicjatywy. Dzięki niej zaczęłam wiosłować i tak się złożyło, że to właśnie wioślarstwo okazało się właśnie tym, co przez tyle lat uprawiałam. Julka zrezygnowała po 3-4 latach, a ja zostałam przy wioślarstwie i trenowałam je w sumie przez 16 lat.
Czy wioślarstwo od początku stało się twoją pasją, czy raczej szybko zauważyłaś, że masz dobre wyniki i to one cię trzymały przy tym sporcie? Szczególnie w tak młodym wieku, gdy zaczyna się mając 12 lat, sukcesy potrafią bardzo motywować.
Bardzo szybko zaczęłam osiągać wyniki i trenerzy dostrzegli we mnie potencjał – taki naturalny talent. Pamiętam jedną sytuację: odbywały się zawody na Wiśle, mistrzostwa Warszawy czy Mazowsza. Nie pojechałam wtedy na obóz przygotowawczy, bo wybrałam kolonię – w tamtym wieku atrakcje wakacyjne wygrywały z treningiem. Wróciłam prosto z kolonii, praktycznie bez żadnych przygotowań sportowych i wystartowałam w zawodach. Ku zaskoczeniu wszystkich, wygrałam i to z dużą przewagą. To był przełomowy momen, który pokazał, że rzeczywiście mam w sobie talent, bo trudno inaczej wytłumaczyć taki wynik bez specjalistycznego treningu.Potem wyniki zaczęły przychodzić coraz częściej: najpierw na poziomie ogólnopolskim,
a później również międzynarodowym. Startowałam jako juniorka, potem młodzieżowa zawodniczka, a w końcu jako seniorka.
Na wielu poziomach byłaś w czołówce.
Zdobyłam medale mistrzostw Europy i Pucharów Świata. Moim najlepszym wynikiem było czwarte miejsce na mistrzostwach świata – niestety wtedy się nie udało sięgnąć po medal. Na igrzyska też nie trafiłam z powodu kontuzji i problemów zdrowotnych. Śmieję się czasem, że „zaliczyłam wszystkie możliwe choroby”, bo nawet zakrzepicę miałam tuż przed igrzyskami. Tak wygląda moje życie i przyjmuję je takim, jakie jest. Widocznie to wszystko wydarzyło się po coś – żeby mnie czegoś nauczyć. Zawsze staram się patrzeć na to w ten sposób. Kiedy zaczęły przychodzić wyniki, zobaczyłam w tym swoją szansę. Nigdy wcześniej nie myślałam, że zostanę sportowcem wyczynowym, że sport stanie się moją pracą. Jednak tak się stało – przez lata utrzymywałam się z wioślarstwa. Teraz również zarabiam na sporcie, choć w innej formie. Robię coś innego, ale wciąż związanego ze sportem i bardzo się cieszę, że mogę dalej w tym świecie być i się spełniać.
Patrząc na twoją listę osiągnięć – od mistrzostw Polski, przez Europę i świat, aż po walkę o igrzyska – zastanawiam się, jak utrzymywałaś motywację w tym całym, wymagającym sportowym życiu? Szczególnie że jesteś wciąż bardzo młoda, a masz już za sobą tak ogromny wyczynowy etap kariery.
Przygotowywałam się do igrzysk w Tokio razem z moją przyjaciółką Kasią. Chciałyśmy jeszcze powalczyć o kwalifikację, ale wtedy przyszła wiadomość, że igrzyska zostały odwołane z powodu pandemii. Już wtedy pojawiały się u mnie pierwsze problemy zdrowotne – jak się później okazało, były to początki stwardnienia rozsianego. Czułam, że coś jest nie w porządku i że muszę odpocząć. W czasie pandemii zdecydowałam się zakończyć przygodę z wioślarstwem i zaczęłam biegać – najpierw dla siebie, a później coraz bardziej na poważnie.
Miałaś ogromne osiągnięcia w wioślarstwie – to efekt twojego talentu, ale też ciężkiej pracy i treningów. Jak się czułaś w tamtym czasie i jak byś opowiedziała teraz o swojej drosze sportowej w tej dyscyplinie?
Myślę, że w mojej drodze sportowej bardzo ważne było to, że trafiałam na dobrych ludzi. Zawsze podkreślam, że w sporcie – i w życiu w ogóle – każdy potrzebuje odrobiny szczęścia. Jeśli spotka się osoby, które dostrzegą Twój potencjał i dadzą Ci szansę, kariera może potoczyć się zupełnie inaczej, niż gdyby tego wsparcia zabrakło. Miałam wokół siebie przyjaciółki – wtedy jeszcze koleżanki z klubu – które były ode mnie starsze i mocniejsze. Dwa lata różnicy w wieku, gdy ma się 15–16 lat, to naprawdę dużo. Chciałam im dorównać, być taka, jak one i to bardzo mnie motywowało. Do tego miałam trenerkę, która widziała we mnie potencjał i potrafiła mnie poprowadzić. Później trafiłam do kadry narodowej, gdzie również trenerzy od początku we mnie wierzyli. Utrzymywałam się w niej od czasów juniorskich aż do końca kariery – niezależnie od tego, że szkoleniowcy się zmieniali. Każdy z nich dostrzegał we mnie szansę na wyniki. To wsparcie było dla mnie kluczowe, bo sport nigdy nie jest pasmem samych zwycięstw. Bywały rozczarowania, trudne starty, momenty, gdy forma nagle znikała i człowiek nie wiedział, co się dzieje. Właśnie dlatego tak ważni są ludzie wokół – ich wiara i wsparcie. Dużo dała mi też praca z psychologiem sportu, którą zaczęłam po igrzyskach, na które nie pojechałam z powodu zakrzepicy. To pomogło mi się ustabilizować i psychicznie odnaleźć w sporcie, a uważam, że ta sfera jest równie istotna jak trening fizyczny.
Psychika w sporcie jest kluczowa – ważne jest nie tylko to, jak radzimy sobie z porażkami, ale też ze zwycięstwami.
Utrzymać się na wysokim poziomie bywa trudniejsze niż samo dojście do niego. Kiedy zaczynasz wygrywać, wszyscy oczekują, że będziesz to robić dalej. Presja rośnie, a wraz z nią trudność w zachowaniu równowagi. Dlatego uważam, że praca z psychologiem sportu była dla mnie ogromnym wsparciem. Zaczęłam regularną współpracę około 2016 roku. To doświadczenie bardzo mnie ukształtowało jako sportowca i pomogło lepiej funkcjonować w świecie pełnym oczekiwań i presji. Po igrzyskach, na które nie pojechałam z powodu zakrzepicy, bardzo szybko wróciłam do sportu wyczynowego. W lipcu miałam chorobę, a już kilka miesięcy później – w grudniu czy styczniu – wygrałam Mistrzostwa Polski na ergometrze. Ten sukces pokazał mój charakter i determinację. Potrafiłam podnieść się po trudnym doświadczeniu i wrócić na najwyższy poziom w błyskawicznym tempie.
A kiedy pojawiło się bieganie?
W czasie pandemii wiele miejsc, jak siłownie, było pozamykanych, więc zaczęłam wychodzić z domu i biegać po lesie, w okolicy działki rodziców (Puszcza Drewnicka). Biegałam zarówno dla sportu, jak i dla głowy – dawało mi poczucie normalności. Codziennie pokonywałam dystanse 15–20 km, czasem interwały, czasem po prostu biegałam dla samego biegania. Bycie w treningu dawało mi spokój i rytm dnia, co w tamtym czasie było niezwykle ważne.
Czyli zaczęłaś biegać na stałe w okresie pandemii?
Trochę przeskakuję w czasie, bo były różne epizody, ale rzeczywiście miałam rok przerwy od wioślarstwa. Potem wróciłam, ale musiałam zrobić kolejną przerwę z powodu pierwszych objawów stwardnienia rozsianego. Mój trener wtedy powiedział: „Zróbmy sobie pół roku przerwy, niech twój układ nerwowy odpocznie od wszystkiego”. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to początki choroby – okazało się to dopiero dwa lata temu. W tym czasie zaczęłam po prostu biegać i nic się nie działo. W 2015 roku wystartowałam w Maratonie Warszawskim i byłam pierwszą Polką na mecie. To był moment przełomowy – zrozumiałam, że bieganie może być moją nową pasją i że mogę w tym osiągać dobre wyniki. Nawet przy ograniczonym przygotowaniu, trening co miesiąc pokazał, że z takim podejściem można wiele zdziałać. Nie można tego było nazwać typowym przygotowaniem pod maraton, ale bieganie nie było mi obce – trenowałam je już jako dziecko i kiedyś nawet wygrałam mistrzostwa Warszawy. Pokazuje to, że miałam do tego talent.
Od samego początku miałaś również talent do biegania.
Po karierze wioślarskiej udało mi się odnaleźć w innym sporcie i to na całkiem dobrym poziomie. W mediach sportowych zaczęło pojawiać się o mnie więcej informacji, dziennikarze wspominali o moich sukcesach. Dzięki temu nawiązały się kontakty, które doprowadziły mnie do współpracy z New Balance. To wszystko złożyło się naturalnie – sukcesy, trochę szczęścia i wsparcie znajomych, którzy połączyli odpowiednie osoby.
Cała twoja droga sportowa, od wioślarstwa po bieganie, pokazuje pasję i zaangażowanie. Jak wspominasz te początki w bieganiu? Obecnie jesteś też trenerką – prowadzisz treningi dla biegaczy, w tym dla swoich podopiecznych. Czym dla ciebie jest społeczność biegowa New Balance Run Club i praca z zawodnikami?
Zawsze bardzo czuję sport, zarówno od strony bycia zawodniczką, jak i trenerki. To są dwie strony medalu. Gdybym miała określić siebie jednym słowem, powiedziałabym „sportowiec”, bo od tego wychodziłam i od prawie 20 lat działam w środowisku sportowym. Ale od około pięciu lat rozwijam się też w roli trenerki. To daje mi dużo satysfakcji, bo widzę, że mam dobry kontakt z ludźmi i że potrafię ich motywować. Moi podopieczni realizują plany treningowe, a my utrzymujemy ze sobą stały kontakt. Staramy się też spotykać osobiście przy okazji biegów, co pozwala lepiej się poznać. Dla mnie to bardzo ważny aspekt pracy – nie chodzi tylko o sam trening, ale też o budowanie społeczności. Zarówno w New Balance Run Club, jak i wśród moich podopiecznych, istotne jest to, aby sport był nie tylko wyczynowy, ale też społeczny, dawał poczucie wspólnoty i radości z biegania.
Widać, że wielu z twoich podopiecznych odnosi sukcesy na zawodach, a także dzieli się nimi w społeczności, co tworzy wyjątkową atmosferę, prawda?
To jest wspaniałe, że możemy zachęcać innych do ruchu i dbać o zdrowie oraz dobre samopoczucie. Na treningach New Balance Run Club czuć tę wymianę endorfin i wsparcie społeczności – to naprawdę działa motywująco. Uważam, że każdy powinien chociaż raz przyjść na taki trening w Warszawie, żeby zobaczyć, ile radości daje wspólne bieganie. Wspólne treningi, które odbywają się np. we wtorki i czwartki, pozwalają zmotywować się do cięższych ćwiczeń, np. interwałów, które samemu trudniej wykonać w pełni. Podopieczni często mówią, że sami nigdy by tak nie pobiegli, a w grupie dają z siebie więcej i poprawiają swoje wyniki. To pokazuje, jak ważna jest społeczność i wspólna motywacja.
W końcu muszę przyjść na trening w czwartek do Was!
Koniec wymówek, zapraszamy! Uważam, że warto mieć cel sportowy, nawet jeśli nie chodzi o rekordy czy najlepsze wyniki. Cel daje motywację i pomaga przetrwać trudniejsze dni – gdy jest zimno, brzydko czy szaro. Zawsze ustalam sobie cele na jesień i wiosnę. W tym roku planuję przebiec dyszkę podczas Maratonu Warszawskiego i półmaraton w Wenecji w październiku. Ustaliłam sobie dwa cele i staram się z nimi nie przesadzać, bo muszę brać pod uwagę swoją chorobę. Cele dają mi motywację, bo nawet sportowcowi czasem nie chce się wstać z łóżka. Dlatego uważam, że plan treningowy jest niezwykle pomocny – szczególnie dla osób, które nie mają silnej wewnętrznej motywacji. Rutyna i świadomość, że ktoś czuwa nad treningiem, bardzo ułatwiają wstanie z łóżka i wyjście na trening. Bez tego „bata” wiele osób po prostu by nie zrobiło zaplanowanego wysiłku. Generalnie jednak jesteśmy wąską grupą ludzi, którzy lubią się męczyć, lubią wysiłek i wyzwania – nawet w trudnych warunkach, jak śnieżyca. To pokazuje, że sport wyczynowy wymaga nie tylko talentu, ale też odpowiedniego mentalu.
Zgadzam się, cel rzeczywiście motywuje, ostatnio o tym się przekonałam! Chciałabym cię też zapytać o twoje podejście do nieprzewidzialności, o których wcześnie wspomniałaś – o chorobach. Jak te doświadczenia zmieniły twoje podejście do życia i sportu?
Uważam, że największe lekcje w życiu człowiek wynosi zwykle z trudnych sytuacji – chorób, wypadków czy innych problemów. Często żyjemy w codziennej rutynie, narzekamy i nie doceniamy wielu rzeczy. Doświadczenia, takie jak choroba, uczą pokory i pokazują, jak ważne jest docenianie życia oraz wyciąganie wniosków z trudnych momentów. Nauczyłam się naprawdę dostrzegać szczęście w małych rzeczach. Nawet drobne sukcesy zaczęły sprawiać mi ogromną radość. W tym roku po trudnych sytuacjach w treningu zaczęłam na nowo cieszyć się sportem. Kiedyś, jak większość sportowców, miałam momenty, że nienawidziłam treningów – ciągle walczyłam ze sobą, coś nie wychodziło, było ciężko psychicznie. Dopiero w trudnych momentach odzyskujemy radość ze sportu i przypominamy sobie, dlaczego w ogóle zaczęliśmy trenować. To pozwala na nowo docenić każdy trening, każdą możliwość ruchu i czerpać satysfakcję z samego procesu. W takich chwilach uświadamiamy sobie, że to, co robimy, jest naprawdę wyjątkowe i że warto w tym być, nawet jeśli życie stawia przed nami trudności.
Bardzo ważne jest nastawienie.
Po prostu taka jestem, mam w sobie radość i energię, ale na pewno wiele z tego wynika z różnych trudnych sytuacji w moim życiu. Na szczęście potrafiłam sobie z nimi poradzić i dostrzec w nich pozytywne strony. Mało kto by pomyślał, że brak udziału w igrzyskach przez zakrzepicę mógłby mieć jakąś dobrą stronę, a ja ją dostrzegłam. Ta sytuacja dała mi wewnętrzne poczucie spokoju i pozwoliła widzieć świat bardziej kolorowo. Trening zaczął być zupełnie inny – zaczęłam cieszyć się nim na nowo. Po pewnym czasie, gdy już przestało mnie to cieszyć, kolejne sukcesy nie dawały tej samej radości. Dopiero po trudnych doświadczeniach człowiek naprawdę docenia swoje wyniki, osiągnięcia, a także porażki, które udało się pokonać. To wszystko sprawia, że stajesz się innym człowiekiem.
Naprawdę cieszysz się tym, co robisz. Pokazujesz to również w mediach społecznościowych. Jakie według ciebie są 3 najlepsze rady dla dziewczyn, które zaczynają swoją przygodę biegową?
Zawsze powtarzam, żeby nie porównywać się z innymi, tylko z samym sobą – z dnia poprzedniego. Każdy ma inną przeszłość sportową i nie wiemy, ile ktoś trenował wcześniej, więc porównania nie mają sensu. To ważne zwłaszcza dla kobiet, które często same siebie krytykują. Przy rozpoczęciu treningów kluczowe jest słuchanie swojego ciała. Kobiety mają różne cykle hormonalne, które wpływają na samopoczucie, więc jeśli czujesz się gorzej, warto odpocząć lub zrobić lżejszy trening. Ciało i dusza muszą współgrać. Dobrą opcją jest dołączenie do grupy biegowej – tam są trenerzy, którzy mogą pokazać, jak poprawnie biegać. W grupie są osoby na różnych poziomach, od początkujących po zaawansowanych, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Na początku polecam marszobiegi – np. 3 minuty marszu na 2 minuty truchtu, stopniowo zwiększając czas biegu i skracając marsz. Cierpliwość jest kluczowa: nagłe próby przebiegnięcia dużego dystansu kończą się kontuzją i demotywacją. Stopniowy progres pozwala zobaczyć efekty, utrzymać rutynę i cieszyć się treningiem. Szczególnie kobiety powinny słuchać swojego ciała i uwzględniać potrzeby organizmu w planie treningowym.
Do biegania też łatwo się zniechęcić, jeśli chcemy za szybko wejść. To sport bardzo wymagający pod tym względem, więc cierpliwość i stopniowy progres są kluczowe.
Plan treningowy to podstawa, szczególnie dla osób, które nigdy nie uprawiały sportu. Samodzielne bieganie bez wiedzy może prowadzić do kontuzji – brak stabilnej miednicy, słabe mięśnie czy nieprawidłowa technika szybko skutkują urazami, które demotywują. Dlatego warto zaczynać pod okiem specjalisty, stopniowo, bez presji czasu. Można ustalić cele, ale najpierw trzeba poświęcić czas na przygotowanie i wzmacnianie ciała. Każda osoba jest inna – ktoś z doświadczeniem sportowym może szybciej osiągać efekty, a osoba bez żadnej aktywności wymaga dłuższego przygotowania. Nie trzeba być zawodowcem, wystarczy wcześniejsza aktywność na WF-ie czy w innym sporcie. Już wtedy ciało ma lepszą koordynację i świadomość ruchu, a mięśnie są wstępnie przygotowane. Widzę w swojej pracy w bieganiu ogromny dysonans. Niektórzy mają sportową przeszłość, inni zaczynają od zera. Dlatego zawsze pytam swoich podopiecznych, co robili wcześniej, to daje mi obraz, jak prowadzić ich treningi.
Asia, dzięki za rady biegowe i rozmowę!
Joanna Dorociak – sport to jej żywioł. Maraton przebiega w 2:56, ma na koncie brąz Mistrzostw Polski w półmaratonie oraz liczne medale Mistrzostw Europy i Pucharów Świata w wioślarstwie. Jako trenerka biegania i wioślarstwa łączy doświadczenie zawodniczki z pasją do pracy z ludźmi. Pomaga biegaczom – od pierwszych kroków po ambitne starty – trenować bezpiecznie, z głową i uśmiechem.
Rozmawiała: Magdalena Bryś
Fotografia: archiwum prywatne Joanny Dorociak
