Latem biega w górach, ale gdy spadnie śnieg startuje w zawodach skialpinistycznych. Lista jej sukcesów zarówno w startach biegowych i skimo jest długa. O tym, co dla niej najważniejsze, opowiada Iwona Januszyk, skialpinistka, biegaczka górska i Żołnierz Wojska Polskiego.
Jak zaczęła się twoja przygoda ze sportem? Co było pierwsze, bieganie górskie czy skialpinizm?
Najpierw było bieganie po płaskim, następnie dowiedziałam się, że są również biegi górskie i od razu wystartowałam w bardzo popularnym wtedy Biegu Rzeźnika, na który namówił mnie kolega. Przygotowywałam się do niego w Dęblinie, gdzie teren jest praktycznie płaski, więc nie było to idealne miejsce na trening do tak wymagającego biegu, ale mimo tego udało nam się wspólnie pokonać cały dystans, choć biegliśmy w zasadzie na samym końcu stawki. Naszym głównym celem było jednak po prostu ukończenie biegu i pamiętam, że jak na zupełnego amatora, miałam dobry mental – na starcie wiedziałam, że dobiegnę do tej mety. Po tym doświadczeniu zaczęłam szukać kolejnych wyzwań w formule biegów górskich. Kiedy byłam mała, rodzice zimą zabierali mnie w góry, głównie do Szczyrku czy Korbielowa, więc nauka jazdy na nartach przyszła mi naturalnie. Dzięki tacie odkryłam skitury i to właśnie on zabierał mnie na pierwsze zimowe wycieczki, m.in. na Kasprowy Wierch. To wtedy dowiedziałam się o skialpinizmie jako dyscyplinie sportowej, gdzie można się ścigać – od razu poczułam, że to jest coś, co idealnie do mnie pasuje.
Od razu przejdę do pytania o przygotowania, bo ciekawi mnie, czy nie masz pewnego okresu przejściowego po startach w lecie – bieganie, a potem zima – skialpinizm. Jak łączysz przygotowania i trenowanie do tych dwóch dyscyplin?
Lato dla mnie nie jest sezonem, lecz okresem przygotowań do zimy. To czas intensywnych treningów – nie tylko samego biegania, ale w większości imitacji (biegania z kijami), roweru, nartorolek i siłowni. Skialpinista musi być wszechstronnie wysportowany, trochę jak narciarz zjazdowy i biegowy w jednym. Na początku tego sezonu przygotowawczego mój trener wprowadził sporo płaskiego biegania na stadionie, co przyczyniło się w dalszym okresie do szybszego podbiegania. Takie treningi przynoszą spore korzyści także w narciarstwie, zwłaszcza podczas startów w sprintach, gdzie liczy się szybkość.
Czy w Polsce są odpowiednie warunki do trenowania skimo? Odnosisz spore sukcesy, w jaki sposób przygotowujesz się do startów?
Dla mnie znakiem nadchodzącej zimy są spadające liście, co oznacza, że trzeba być już w pełnej gotowości i trochę szybciej przebierać nóżkami. W Polsce mamy co prawda warunki do treningu, ale niestety tylko przez krótki czas i nie mamy wystarczająco wysokich gór, jak Alpy. Tymczasem wiele zawodów odbywa się na dużych wysokościach, dlatego często wyjeżdżamy na obozy w miejsca z większymi przewyższeniami, gdzie możemy efektywnie trenować i spać wysoko. Polski Związek Alpinizmu wspiera nas, umożliwiając takie wyjazdy. Obecnie jesteśmy z Kadrą Narodową w Narciarstwie Wysokogórskim na obozie w Sierra Nevada (Hiszpania), na wysokości 2300 m n.p.m., z możliwością treningów aż do 3400 m. n. p. m.
Skimo to ogromny wysiłek i próba wytrzymałości. Startowałaś w jednych z najlepszych zawodach w Europie, takich jak Mezzalama.
W moim pierwszym sezonie startów w ogóle, pojechałam jako kibic w zawodach na wysokości 4000 m, gdzie rywalizowały 3-osobowe zespoły, przemierzając lodowce w trudnych warunkach. Już wtedy wiedziałam, że chcę tam wystartować, w zawodach Trofeo Mezzalam. Miałam wizję, że chciałabym stanąć na podium, choć byłam wtedy „szarą myszką”, która dopiero co nauczyła się porządnie jeździć na nartach. To było moje wielkie marzenie i w sezonie 2023 udało się go zrealizować, chociaż nie ukrywam, że na starcie pojawiłam się z dużą dozą pokory, a największą presją było to, że jeśli osłabnę, zepsuję wyścig koleżankom. Na szczęście wszystko poszło dobrze i zajęłyśmy drugie miejsce – marzenia się spełniają! Jednak największy stres zawsze towarzyszy mi podczas Mistrzostw Świata w Narciarstwie Wysokogórskim, szczególnie w sprincie – olimpijskiej konkurencji, w której nie można popełnić żadnego błędu. W tych zawodach startują bardzo mocne zawodniczki, które trenują wyłącznie pod tę dyscyplinę. Każdy bieg musi być perfekcyjny, a pełne skupienie jest kluczowe, bo nie ma miejsca na rozproszenie. To spore wyzwanie dla głowy. Innym ciekawym doświadczeniem były też zawody biegowe Monte Rosa – to już był typowo biegowy wyścig, w którym startowałam z Miśką Witowską. Na początku biegło mi się bardzo źle, ale na wysokości odzyskałam siły, co było dość zaskakujące. Ten wyścig miał swoje przygody – rozcięłam kolano, ale naprawdę dobrze wspominam ten start.
Wyobrażam sobie, że takie starty to po pierwsze wytrzymałość.
Jeśli chodzi o wytrzymałość, jestem dość nietypowym przypadkiem, bo najlepiej radzę sobie w sprintach i w wielogodzinnych zawodach. Sama nie wiem, z czego to wynika. Na obu dystansach kluczowa jest siła – może to ona jest decydującym czynnikiem. Dla mnie długie biegi to już na przykład Bieg Marduły, który trwał 3,5 godziny – był to dla mnie długi dystans, ale większość trasy pokonywałam spokojnie. Dłuższych biegów staram się unikać, ponieważ wymagają one dłuższej regeneracji, co mogłoby zakłócać trening i musiałabym się przez tego dłużej regenerować. Na pierwszym miejscu jest dla mnie skimo, na nartach natomiast jestem w stanie wytrzymać o wiele dłużej i regenerować się krócej, bo nie ma tam zbiegów, które powodują duże zniszczenia w mięśniach i wydłużają regenerację.
Jak kwestia motywacji? Czy czasami ci jej brakuje – jak sobie ewentualnie z tym radzisz? Kiedyś napisałaś w mediach społecznościowych, że czasami ci się nie chce, ale wtedy dajesz sobie luz w głowie „nie każdy trening musi wyjść, ale muszę spróbować”. To piękne!
Moja motywacja do ruchu – biegania czy wyjścia na narty – jest zawsze ekstremalnie bardzo wysoka, takie ADHD. Jednak, kiedy mam w planie intensywne interwały w piątej strefie, które będą bolesne, albo bieganie na określonych tempach, czasem odczuwam stres, pojawia się presja, że przede mną jest trudne zadanie. W takich momentach myślę sobie: „Okej, zrobisz rozgrzewkę, spróbujesz pierwszy odcinek, a jeśli nie będzie szło, wrócisz do domu”. To podejście bardzo mi pomaga, bo… nigdy jeszcze nie wróciłam do domu! Czasami między poczuciem „nie dam rady” a „pobiegłam szybciej niż planowałam” mija tylko jedna godzina.
Dopytam jeszcze o bieganie. Jesteś Mistrzynią Polski w Skyrunnningu (Biegi Sokoła im. Franciszka Marduły). Po biegu napisałaś: „Medytacja. Czy zdarza się wprowadzić w stan, kiedy bieg staje się być snem na jawie? Kiedy trasa pokonuje się sama”. Czy właśnie tym jest dla ciebie bieganie i starty?
Bieganie to dla mnie także forma psychoterapii – sposób na wyciszenie i uspokojenie. Czasami zdarzają mi się dni, kiedy jestem przemęczona i przebodźcowana, a mam tylko godzinę na trening. Wychodzę wtedy na bieg, włączam zegarek, a kiedy wracam, często nawet nie wiem, co działo się podczas tej godziny. Ciało biegło, ale moja głowa była zupełnie gdzie indziej, jakbym była w innym świecie. Podczas Biegu Marduły miałam wrażenie, że trasa pokonywała się sama. W pewnym momencie „budziłam się” i nagle uświadamiałam sobie: „O, jestem na Karbie, jak wspaniale!”. Gdy kładłam się spać przed startem, myślałam o tym, jak miło byłoby tam być. W trakcie biegu, przypominały mi się obrazy z dzieciństwa, kiedy jako 7-letnia dziewczynka chodziłam w góry z tatą. Nie myślałam wtedy o zmęczeniu czy o tym, ile jeszcze przede mną. Liczyło się tu i teraz, możliwość chłonięcia gór i czerpania z nich energii. Góry naprawdę dają moc. Kiedy uda się wejść w odpowiedni stan mentalny, a siła jest obecna, góry potrafią dodać jeszcze więcej energii.
Które z dotychczasowych doświadczeń sportowych uważasz za najważniejsze?
Dla mnie dużą niespodzianką było zajęcie 6. miejsca na Mistrzostwach Świata w konkurencji sprinterskiej i awans do finału. To wydarzenie było przełomowe, bo sprawiło, że zaczęłam wierzyć, że może jednak jestem w tym dobra i to właściwy kierunek. Moja historia, zarówno życiowa, jak i sportowa, jest pełna zwrotów akcji. Wcześniej często myślałam, że nie mam talentu, że po prostu nie jestem w tym dobra – czasami wydawało mi się, że po prostu mam szczęście i przypadkiem mi się udaje. Bardzo często miałam takie myśli, które sprawiały, że nie potrafiłam w pełni cieszyć się sukcesami. W podświadomości ciągle coś mówiło: „udało ci się, bo miałaś po prostu dobry dzień.” Nie potrafiłam przyjąć do siebie, że to moje osiągnięcie, że to ja na nie zapracowałam.
Pracujesz również zawodowo w Wojsku Polskim. Skąd ten pomysł? Czym się dokładnie tam zajmujesz?
W wojsku zajmuję się szkoleniem żołnierzy w zakresie kondycyjnym w Wojskowym Ośrodku Szkoleniowo-Kondycyjnym w Zakopanem. Prowadzę na przykład piesze marsze kondycyjne, treningi na rowerach oraz zajęcia skiturowe. 70% mojej pracy to praca z ludźmi, jako instruktor, a pozostałe 30% to papierologia, która towarzyszy temu procesowi.
Skąd ten pomysł? Chciałam zostać pilotem i zdawałam do Wyższej Szkoły Oficerskiej w Dęblinie (obecnie Wyższa Akademia Wojskowa). Niestety, choroba lokomocyjna – zawroty głowy
i mdłości – pokonały mnie. Wylatałam nawet 100 godzin, ale nie udało mi się pokonać tych trudności. Ostatecznie znalazłam swoje miejsce właśnie w Wojskowym Ośrodku Szkoleniowo-Kondycyjnym w Zakopanem.
Jesteś również mamą. Pokazywałaś nieraz, że również synka wprowadzasz w góry. Trochę jak tata ciebie, jak wspominałaś w jednym z wywiadów.
Na pierwszym miejscu jestem mamą. Kiedy jestem na zgrupowaniach sportowych lub wyjazdach wojskowych, ograniczenie kontaktu z moim synkiem do rozmów telefonicznych wpływa na mnie czasami niekorzystnie. Chociaż ma zapewnioną jak najlepszą opiekę, ta sytuacja jest dla mnie trudna. Wiem, że to jest moja praca – dzięki, której mogę zabrać synka na wakacje. Swój wolny czas w 100% poświęcam jemu, bez telefonu w ręce. Razem chodzimy na wycieczki w górach, ale wtedy nie mamy konkretnego celu. Gdy był malutki, wchodziłam z nim przykładowo na Kasprowy na skiturach, a on siedział sobie w nosidełku. Moim celem nie było zdobycie Kasprowego, lecz wyjście z dzieckiem, widząc, jak go to cieszyło i bawiło, czułam radość. W pewnym momencie jednak zauważyłam, że jest zmęczony, a matczyna intuicja podpowiedziała mi, by zawrócić – tak się stało, szczytu nie zdobyliśmy, ale przeżyliśmy razem kolejną piękną przygodę.
W relacji z synkiem polegam głównie na swojej intuicji. Kiedy idziemy na jakąś górkę, wcale nie musimy tam wejść, ja po prostu chcę się z nim pobawić. Często, kiedy spacerujemy w Bielsku, gdzie mieszkamy, wybieramy się na Dębowiec – to mała górka, ale znajduje się tam plac zabaw. Mały ma cel, bo idzie na plac zabaw, nawet nie wie, że już trenuje.
Jakie plany skimo na nadchodzący sezon? Trzymamy oczywiście kciuki!
Sezon skiturowy zaczyna się w grudniu i wtedy również rozpoczyna się sezon kwalifikacji olimpijskich. Pierwszym startem jest Puchar Świata w grudniu, najważniejszym natomiast marcowe Mistrzostwa Świata a następnie Wojskowe Igrzyska. Ten sezon na pewno będzie intensywnym czasem!
Gdybyś miała przekazać biegaczkom, które dopiero zaczynają swoją przygodę z bieganiem w górach, 3 najważniejsze rady, które potem pomogą im w rozwoju, co by to było?
Po pierwsze, nie należy traktować tego jako przykrego obowiązku, ale jako źródło radości. Ważne jest, aby nie starać się wszystkiego wybiegać od razu – na początku wprowadzać marszobiegi i przechodzić do marszu na podejściach, aby przyzwyczaić się do gór. Nawet najlepsi zawodnicy przecież podchodzą, więc to naturalny proces. Po drugie, ważną kwestią jest, aby nie rezygnować z biegania po płaskim terenie. Na przykład, aby szybko zbiegać, trzeba również umieć szybko biegać w płaskim terenie, przyzwyczajać nogi do tempa. Po trzecie, kluczowe jest, by uwzględnić trening ogólnorozwojowy na siłowni, który wspiera nasz rozwój biegowy i jednocześnie jest inwestycją w przyszłość – zapobiega kontuzjom.
Iwona Januszyk – skialpinistka, biegaczka górska, Żołnierz Wojska Polskiego, Instruktor w Wojskowym Ośrodku Szkoleniowo-Kondycyjnym w Zakopanem. Profil Iwony na Instagramie.
Rozmawiała: Magdalena Bryś
Fotografia: Dominika Rakszewska