Sport, a w zasadzie bieganie, ma w genach. Jej babcia to biegaczka długodystansowa, która ustanawiała rekordy. Ona sama jest multisportowa: bieganie, wspinanie, narciarstwo, swimrun. W 2023 roku zdobyła drugie miejsce podczas Biegu Ultra Grań Tatr, a rok później wygrała, będąc już wtedy mamą Gai. Jest także ratowniczką ochotniczą w Bieszczadzkiej grupie GOPR. Jak łączy macierzyństwo, pasję do gór i chęć niesienia pomocy innym gdy doba ma tylko 24h?


 

Wywodzisz się z rodziny sportowej. Twoja babcia, Zofia Turosz, była biegaczką długodystansową w czasach, gdzie bieganie w ogóle nie było popularne tak, jak dzisiaj. Czy to ona zaszczepiła w tobie miłość do sportu? I czy twoi rodzice też uprawiają sport?

Babcia bez wątpienia  miała na to ogromny wpływ. Na pewno, gdyby nie ona, to moja przygoda z bieganiem nie rozpoczęłaby się tak wcześnie. Jak ja byłam mała, to było bardzo niespotykane, żeby ktoś biegał tak długie dystanse, np. biegi 100 km, 24 h i w dodatku miał takie dobre wyniki. Wtedy to było dla mnie nie do pojęcia, że można tyle biegać. Teraz jest to bardziej popularne, więcej ludzi biega i może nie pokonuje takich kilometrów i na takich intensywnościach, ale widać jak to się rozwija. Ja wcześniej zawsze byłam związana ze sportem. Trenowałam karate, w szkole jeździłam na różne zawody sportowe. Ale pierwszy bieg, taki poważny, poza szkolnymi zawodami sportowymi, przebiegłam z babcią. Był to Maraton Warszawski. Kiedyś ktoś zapytał babcię, kiedy przestanie biegać, to powiedziała, że jak przebiegnie z wnuczką maraton. Dziennikarz zapytał “A ile wnuczka ma lat?” odpowiedziała” 8 miesięcy”. Słowo się rzekło. Wiedziałam, że babcia ma takie marzenie i pobiegłam z nią. Dla niej to był pięćdziesiąty, a dla mnie pierwszy maraton. Babcia jest mamą mojego taty. Jeśli chodzi o rodziców, to trochę biegał brat taty, potem mój tata zaczął biegać po 50. roku życia. Mama również jest aktywna, nawet wystartowała kilka razy w zawodach. 

Jesteś osobą multisportową, bo nie tylko biegasz, ale wspinasz się zimą i latem na drogach wielowyciągowych, chodzisz po jaskiniach, pływasz, uprawiasz skialpiznim , startowałaś też w swimrunie. Jak łączysz trening do tak wielu dyscyplin? 

Myślę, że bywa on różnorodny. Każdy okres w życiu ma swoje momenty, gdzie którejś dyscypliny jest więcej. Był np. czas swimrunu i to jest dalej sport, który bardzo lubię, choć w Polsce się nie przyjął. Jak trenuję? Prawda jest taka, że na ten moment, kiedy jest zima, to jest to  głównie skialpinizm, który mieszam z bieganiem, a cała reszta roku to głównie  bieganie, przeplatane jak tylko mogę ze wspinaniem. Myślę, że to się wszystko łączy. Gdybym mogła, zimą więcej bym trenowała na nartach, ale niestety nasz klimat i warunki śniegowe nie pozwalają na to. Trzeba by dużo jeździć w góry albo za granicę. Tak to się zazębia. Nigdy nie postawiłam na jedną kartę, gdybym pewnie wybrała jeden sport, to może lepiej by to wychodziło. Dla mnie kwintesencją jest, żeby czerpać radość z tych wszystkich aktywności. 

Wszystkie te aktywności są związane z górami i życie zawodowe też, bo jesteś ratowniczką GOPR w bieszczadzkiej grupie. Jak czujesz się w takim środowisku? Bo jest to bardziej męskie środowisko i kobiet wciąż jest tam mało.  

Tak, wszystko w sumie kręci się wokół gór i rodziny w moim życiu. Nie ma tego co ukrywać. Tak po prostu jest. Do przerwy macierzyńskiej, na co dzień byłam ratownikiem medycznym i jeździłam na karetce, głównie na transporcie międzyszpitalnym, w zimie pracując też  jako ratownik narciarski. Ratownictwo ogólnie postrzegane jest jako bardziej “męski zawód”. Nie jest to zbyt łatwe środowisko dla kobiet. Trzeba się w tym miejscu umieć odnaleźć. 

Czy dużą rolę odgrywa tutaj siła fizyczna? Wydolnościowo pewnie nie odbiegasz, ale siłowo kobiety są słabsze od mężczyzn. Kobiecie pewnie trudniej jest pokazać, że jest dobrą ratowniczką, nawet jeśli kondycyjnie nie jest słabsza od mężczyzn. 

To jest przekonanie, które jest przekazywane z pokolenia na pokolenie, ale to się zmienia. Jest coraz więcej kobiet w ratownictwie medycznym, w GOPR. Statystycznie jesteśmy słabsze fizycznie. Ale każdy ma swoje atuty, nie jest tak, że każdy mężczyzna będzie silniejszy niż my kobiety, bo każdy ma swoją słabszą i mocniejszą stronę. Tak naprawdę ratownictwo jest działaniem zespołowym, gdzie potrzebni są różni ludzie z różnymi umiejętnościami. Dobre rozplanowanie tych właśnie ludzi prowadzi tak naprawdę do tego, że akcja zakończy się sukcesem. Nie ukrywam, że dla mnie dźwiganie jest ciężkie. Zdaję sobie sprawę, że mam mniej siły niż przeciętny mężczyzna, ale jestem szybsza i mogę wcześniej dotrzeć do poszkodowanego. Każdy wnosi coś innego. Bywa trudno, ale nie na tyle, żeby to zostawić, bo jak widać od 12 lat, czynnie działam w GOPR.

Co najbardziej ci się podoba w służbie w GOPRze? 

To jest połączenie bycia w górach, czyli tego co lubię, z pomaganiem i ratowaniem ludzi co daje mi satysfakcję i spełnienie. Mam świadomość, że przebywając w środowisku, jakim lubię, mogę robić coś pożytecznego. To był powód, dla którego przyszłam do GOPR-u. Drugim czynnikiem jest na pewno społeczność. Robimy ciekawe i pożyteczne rzeczy, ciągle też się szkolimy. Ratownicy górscy są dobrze wyszkoleni, poziom ich umiejętności jest wysoki. To jest dla mnie dodatkowa wartość. Tak naprawdę ci wszyscy ludzie, gdyby nie oni, to byśmy tutaj nie byli, ci ludzie się jednoczą. Większość ludzi w GOPRze jest tu z podobnego powodu, choć każdy jest totalnie inny i jest indywidualnością, ma różne podejście do różnych rzeczy, a mimo to potrafimy się dogadać i pomagać. Wiesz, że masz zawsze osoby, na które możesz liczyć. To jest ogromna wartość.

Jesteś też mamą, 2,5-rocznej córeczki Gai. Jak łączysz te wszystkie role, bo są one wymagające, poczynając od macierzyństwa, przez sport, po służbę w GOPRze?

Jest to na pewno nie lada wyzwanie, tak myślę. Na pewno dzięki temu, że mój mąż też ma podobne zainteresowania. Na przykład tak, jak dzisiaj, jesteśmy we dwójkę na dyżurze  na stoku i gdyby nie moi rodzice, którzy nam w tym wszystkim pomagają, byłoby na pewno  zdecydowanie trudniej. Teraz poszliśmy na dyżur razem na dwa dni. Moi rodzice przyjechali na ten czas i opiekują się wnuczką. Mają ponad 100 km do nas, więc to nie jest takie proste i że mogą być w każdej chwili. To jest na pewno grubsza logistyka. Dużo wyjeżdżamy razem. Na GOPR-owe dyżury często jedziemy w trójkę, bo mój mąż jest ochotnikiem. Dzielimy się tak, że jedno ma dniówki, drugie  nocki i wymieniamy się wtedy opieką nad córką. Dużo pomaga podobne podejście do życia i wspólne pasje. Rodzice też bardzo pomagają, gdyby nie oni, wiele rzeczy nie byłoby możliwych. 

Dziadkowie i ich pomoc jest bezcenna.

O tak,  są  niezastąpieni.  Nie dość, że jest to pomoc, to również pogłębianie więzi rodzinnych. Gaja dość wcześnie zaczęła z nimi zostawać.  Najpierw na kilka godzin, potem na cały dzień. Robiliśmy tak, że byliśmy cały dzień razem, kładliśmy ją spać, wstawaliśmy o 2:00 w nocy, zostawiałam mleko, jechaliśmy się wspinać i staraliśmy się wrócić na wieczór tak, by znów położyć ją spać.   Żeby jak najmniej czasu była bez nas. Później zostawała na jedną noc, na dzień. A ja cały czas przy tym karmiłam piersią, prawie do 2 roku życia.  Myślę, że zaufanie do tego, że dziecko jest w dobrych rękach, jest kluczowe. Jeżeli wiesz, że zostawiasz go w dobrych rękach, to musisz mu dać przestrzeń. Mimo że jest malutkie, to mamy może nie być na dłużej, a ty wiesz, że są ludzie, którzy zapewniają jej w tym momencie dobry czas. Zaopiekują się nią najlepiej, jak potrafią. Dziadkowie też potrzebują i zasługują na taki kontakt, jeśli oczywiście chcą. To wszystko nie zawsze jest proste. Jak nie mówi, to jeszcze nie usłyszysz “mama, nie jedź”, więc to czasem bywa trudne. Trzeba sobie z tym umieć poradzić. Mało znam osób, które mają takie podejście, czasem mamy boją się zostawić dziecko drugiej osobie, a nawet ojcu, bo myślą, że one się zajmują najlepiej. A przecież ojciec jest tak samo pełnoprawnym rodzicem jak matka.  Dzieci potrzebują też innej perspektywy, żeby mieć różne spojrzenia na życie. Dziadkom też trzeba dać ten czas na spędzanie z wnukami, żeby mogli się tym nacieszyć po swojemu. A poza tym 

Wróciłaś już do pracy zawodowej po przerwie macierzyńskiej? 

Nie wróciłam jeszcze do pracy w pełnym wymiarze. Nigdy nie pracowałam na etacie tylko na własnej działalności. Było mi ciężko wrócić, bo jak przeszłam na wysoki ZUS, to okazało się, że mi się to nie opłaca. Musiałabym bardzo dużo pracować, aby na niego zarobić, a nie chciałam oddawać córki do żłobka.  Na razie dorabiam, Gaja będzie miała za chwilę 3 lata, więc pójdzie do przedszkola i wtedy, mam nadzieję, wrócę już do pracy normalnie. Bycie mamą to jest cały etat albo dwa etaty, jeśli dziecko nie jest w placówce. Ja wiem, że teraz jest czas, że Gaja mogłaby iść do żłobka, ale pół roku temu to byłoby za wcześnie. Gdybym była przyparta do muru, to może byłoby inaczej. Ale chciałam z nią spędzić więcej czasu. Mimo moich nieobecności w domu, ze względu na wyjazd czy pracę dorywczą, daje jej tyle siebie, ile mogę. Parę groszy mniej, to w życiu nie zmieni aż tak dużo. A czas dany drugiej osobie oraz sobie jest bezcenny. Takie mam podejście. 

Czy odkąd zostałaś mamą, twoje podejście do treningu, do zawodów się zmieniło? Biegłaś Bieg Ultra Granią Tatr już jako mama, a to nie są łatwe zawody. Czy coś się zmieniło w twoim podejściu do rywalizacji?

Myślę, że nie. Jak się zmieniło, to może nawet na lepsze. Bo odkąd Gaja się urodziła, to zaczęłam bardziej systematycznie trenować. Jak się okazało, że mam plan, to wszyscy w domu respektowali to, że ja wychodzę na trening. W tym wszystkim było mi się łatwiej zorganizować i zrobić sobie taki większy plan, harmonogram. Dużo łatwiej jest mi czasem podjąć decyzję, żeby wyjść, bo często jest to jedyna okazja. Nie zawsze to wychodzi, bo czasami jest tak, że po prostu się nie uda. Moje podejście do startów się nie zmieniło. Na pewno mniej startuję. Próbuję wszystko pogodzić, bieganie nie jest na pierwszym miejscu, przeplatam je ze wspinaniem, co też wymaga różnych kompromisów. Dalej uwielbiam biegać. Często jest to trening na niewyspaniu, trzeba wstać wcześniej, ale jakoś większość kobiet przez to przeszła i nie jest to coś nadzwyczajnego, co nas eliminuje ze sportu. 

Na twoim Instagramie w bio masz takie motto: Trzeba żyć, nie tylko istnieć. Jakbyś to rozwinęła dla naszych czytelniczek. Co to tak naprawdę to dla ciebie znaczy?

Żeby korzystać z życia, jak najwięcej się da. Można po prostu  przeżyć życie, ale  można zrobić to świadomie, korzystając z tego, jakie daje nam możliwości. Nie wiemy, co przyniesie każdy następny dzień, miesiąc, rok. Może niekoniecznie nam to życie zabierze, ale może uniemożliwić nam różne rzeczy. Trzeba czerpać, ile się da. Wiadomo, nie kosztem innych, ale nie odkładać ciągle rzeczy na później. Jeżeli mówimy w kontekście macierzyństwa. Możemy się poświęcić, zrezygnować z siebie. 

Czasem słyszę pytania: “Jak ty znajdujesz na to czas?”, „Ty masz tyle wolnego czasu”. No nie. My po prostu tak próbujemy układać nasz czas, żeby była przestrzeń na różne rzeczy. Jestem mamą, robię dla dziecka tyle, ile mam, ile jestem w stanie dać najlepszego, ale żeby być dobrą mamą, muszę też robić coś dla siebie. Żeby móc dziecku pokazać świat, sama muszę go poznać. Nie można wszystkiego robić wyłącznie dla dziecka, bo ono wcale na tym nie skorzysta, jeżeli my nie będziemy szczęśliwe. Jakbym potem w dorosłym życiu powiedziała Gai: “Przestałam biegać i wspinać się, bo cię urodziłam”, raczej nie byłoby z tego powodu szczęśliwa. . Mama przestała robić to, co kochała, bo urodziło się dziecko.  Jako mama dziewczynki chciałabym, żeby wiedziała, że ona jako mama też będzie miała prawo do czasu dla siebie.

Mieszkam w Sanoku, gdzie jest Centrala GOPR. Zdarzy mi się przyjść do chłopaków czy pojechać na akcje  i wtedy słyszę ”A z kim dziecko?”, “No jak to z kim? Z ojcem”. Ojca jakoś nikt się nie zapyta, z kim zostało dziecko. Choć całe szczęście, to się też powoli zmienia. Ja mam męża, który bardzo dużo czasu poświęca dziecku, na pewno dzięki temu jest mi prościej. Wiem, że nie każda kobieta ma takie możliwości, ale to nie znaczy, że się nie da. Może troszkę mniej albo troszkę inaczej, ale coś się na pewno da. 

 

Iwona Górowska – ratowniczka GORP, miłośniczka sportu przede wszystkim biegania po górach i wspinania, zimą bieganie zamienia na skialpinzim, chodzi po jaskiniach i startowała również w triathlonach górskich oraz swimrunie. Prywatnie żona i mama Gai. 

 

Tekst: Barbara Świerc
Fotografie: Paweł Stańco / W.Czado / Katarzyna Gogler / archiwum własne