Maraton w Walencji to jeden z większych i kultowych maratonów w Europie. Od lat reklamuje się świetną trasą na życiówki. Na trasie jest ok. 60 m przewyższenia, więc naprawdę jest płasko. Ponad 35 tys. startujących, tysiące kibiców i niebieski dywan na mecie, która jest umiejscowiona w miasteczku Nauki i Sztuki w ogrodach Turii wśród przepięknej nowoczesnej architektury. Maraton València przyciąga elitę światowego maratonu, ale także tysiące biegaczy amatorów, którzy marzą, żeby zmierzyć się z koronnym dystansem.
Walencja – miasto kultury, nauki i biegania
Walencja to niemal milionowe miasto, trzecie co do wielkości w Hiszpanii. W latach 60. przeniesiono rzekę koryto rzeki Turii poza granicę miasta, ok. 3 km od pierwotnego przebiegu. Na miejscu jej starego koryta zbudowano 9-kilometrowy park linowy, a w nim boiska do gry, siłownie zewnętrzne, place zabaw. W pasie starej rzeki znajdują się też ścieżki rowerowe, spacerowe i specjalna ścieżka dla biegaczy. Z jednej strony park wieńczy Bio Park (ZOO przypominające afrykańską sawannę), z drugiej strony miasteczko Sztuki i Nauki z oceanarium, muzeum nauki czy planetarium, gdzie umiejscowiony jest start i meta maratonu. Organizatorom zależy także na ściąganiu tu najlepszych maratończyków, gdyż w tym roku za rekord świata była ogromna nagroda finansowa.
Maraton 2024 – zawody w cieniu tragedii
Kiedy końcem października region Walencji (to także prowincja w Hiszpanii) nawiedziły ogromne powodzie, przez miasta płynęła błotna rzeka. Oprócz niewyobrażalnych strat materialnych były też w ofiary w ludziach. Świat biegowy wstrzymał oddech, maraton był zagrożony. Organizatorzy zajęli się pomocą poszkodowanym, a władze miasta wstrzymały wydanie decyzji o pozwoleniu na zorganizowanie biegu. Wszyscy dostali wyjaśniającego maila i czekali na decyzję. Sytuacja była niezwykle trudna. Maraton to z jednej strony ogromne koszty, z drugiej też ogromne zyski dla miasta i regionu. Na szczęście ok. 2 tygodnie przed startem uczestnicy dostali maile z informacją, że maraton się odbędzie. Można było pakować walizki.
Maraton València, oprócz wydarzenia sportowego, to także ogromny zastrzyk finansowy dla miasta, jego mieszkańców i okolicznych miejscowości. Na te kilka dni przyjeżdża do Walencji ok. 35 tys. biegaczy, plus często kibice, rodziny czy osoby towarzyszące. Większość z nich wykupiła nocleg, chciała iść do restauracji coś zjeść czy kupić pamiątki. W ten sposób, chociaż pośrednio, można było wesprzeć region w tym trudnym czasie.
Samolot pełen biegaczy
Czwartek, lotnisko Balice. Po południu leci bezpośredni samolot z Krakowa do Walencji, a w środku ponad połowa osób to biegacze albo kibice. Już tutaj czuć biegowy klimat. Toczą się rozmowy o trasie, warunkach, planach i założeniach. Jedni jadą po życiówkę i z nadzieją patrzą na płaską trasę, inni marzą o wbiegnięciu na metę swojego pierwszego maratonu. Wszyscy tak naprawdę mają jeden cel. Dużo osób wybiera Walencję na złamanie 3 godzin. Jest tam zawsze bardzo duża grupa i łatwiej jest się zabrać do pociągu biegaczy, którzy nadadzą odpowiednie tempo. W tym roku było w tej strefie przez sporą część dystansu naprawdę ciasno. Jak pokazują wyniki, ponad 100 osób z Polski złamało magiczne 3 godziny w maratonie.
Logistyka przedstartowa
Start i meta znajdowała się w miasteczku Nauki i Sztuki wśród futurystycznej architektury, natomiast odbiór pakietów odbywał się w halach wystawowych Expo, w innej części miasta. Kto odebrał pakiet w piątek lub w sobotę rano, uniknął kolejek. Im później, tym kolejka do wejścia rosła. Szybciej można było się dostać z parkingu samochodowego, ponieważ prowadziło tam inne wejście. Ci, którzy przyszli w sobotę po południu, stali czasem w kilkugodzinnej kolejce. Obsłużyć ponad 35 tys. ludzi to ogromna logistyka. I choć punktów odbioru było sporo, podzielonych ze względu na numery, a na każdym stanowisku po dwie lub trzy osoby, to jednak wszystko zajmowało trochę czasu. Potem odbiór koszulek, dla mężczyzn trzy stanowiska, dla kobiet jedno. To pokazuje, że kobiety wciąż były w znacznej mniejszości w stosunku do mężczyzn.
Dojazd na start, w zależności od noclegu, był utrudniony dla mieszkających na północy, ponieważ ze względu na powódź, ta linia metra była nieczynna, a autobusy nie kursowały, więc jedyną opcją była taksówka. W innych częściach miasta kursowały autobusy i ci, co mieszkali bliżej, szli pieszo. To był niesamowity widok, jak ulicami po 7:00 rano (start elity był o 8:15) szła fala ludzi, wszyscy mieli ten sam cel. Start w maratonie.
Start!
Strefa startu liczyła 11 sektorów. To jakby puścić 11 osobnych wyścigów. Pierwsza o 8:15 startowała elita mężczyzn i kobiet, potem w odstępach 10-minutowych startowali pozostali. Cała strefa startowa miała ok. 1 km. Każda oznaczona innym kolorem, wydzielona ogrodzeniem, z toaletami. Można było wejść tylko, posiadając numer startowy w odpowiednim kolorze. Rano temperatura wynosiła ok. 12 stopni i tak naprawdę dopiero po 11:00 robiło się zdecydowanie cieplej. Ci szybsi większą część biegli w naprawdę przyjemnej temperaturze, potem robiło się już tylko coraz cieplej. Na szczęście spora część trasy była w cieniu, więc można było znaleźć odpoczynek od słońca.
Na trasie w wielu miejscach byli kibice, naprawdę było ich dużo. Często krzyczeli imię, które widzieli na numerze startowym. Byli DJ-e i zespoły muzyczne, a doping niósł wszystkich. Cała trasa była oznaczona na ulicach miasta niebieską linią. To za nią tysiące biegaczy podążało przez 42,195 m, jak po sznurku do celu. Z każdym krokiem cel był bliżej. Im bliżej mety, tym doping gorętszy, a i cierpienie niektórych większe. Ale meta wynagradzała cały wysiłek.
Mój maraton w Walencji
Maraton València to największe zawody, w jakich miałam możliwość wziąć udział. Początkowo byłam przerażona liczbą ludzi, bo 35 tys. osób to 3, a nawet 4 razy tyle, ile startuje na całym festiwalu UTMB, a to już wydawało mi się dużo. Mimo wszystko organizacja stała na bardzo wysokim poziomie, wszystko dobrze oznaczone, dopilnowane. Leciałam tam z ciekawością na nowe doświadczenia i nie rozczarowałam się. Przebiec asfaltowy maraton to nie jest łatwa sprawa, bo dystans weryfikuje przygotowania, a i mnie nie ominęła “maratońska ściana”. Widać, że miasto żyje tą imprezą, nawet w hotelu, w którym się zatrzymaliśmy, obsługa miała koszulki z logo maratonu, a śniadanie w niedzielę zaczynało się na tyle wcześnie, by maratończycy spokojnie mogli je zjeść. Zaskoczyła mnie ilość kibiców na trasie, których było naprawdę dużo i żywo kibicowali wszystkim. Z kolei dzień po maratonie w mieście widać było mnóstwo ludzi z opaskami, medalami lub chodzących trochę dziwnie. Choć generalnie więcej biegam w górach i tam startuję, to warto choć raz wziąć udział w tak wielkiej imprezie, poczuć ten klimat i pokonać tę samą trasę, co biegowa elita. Jeśli zastanawiacie się nad udziałem w przyszłym roku, to gorąco zachęcam!
Tekst: Barbara Świerc
Fotografia: archiwum prywatne Basi Świerc oraz zdjęcia z © Marathon Photos