Dziś rozmawiamy o narciarstwie freestyle’owym. Jego początkach i jego potencjale. Staszek Karpiel-Bułecka to był naturalny wybór. Osoba, od której rozpoczyna się historia tej dyscypliny w Polsce. To właśnie dzięki sile jego pasji, determinacji, wiary w marzenia oraz chęci sięgania szczytów, kolejne pokolenia mają szerokie spektrum możliwości i otwartą drogę, by rywalizować na światowym poziomie.
Staszek, pamiętasz, kiedy po raz pierwszy i w jakich okolicznościach założyłeś narty? Czytałam, że mając 5 lat.
Spójrz tam… To jest moja góra, tu na wyciągu. Tu były moje pierwsze narty, na tej górce pod chałupą babci na Lipkach. Miałem skończone 5 lat.
Masz jakieś wspomnienie z tym związane?
Tak. Nie chciałem jeździć na nartach!
Dlaczego?
Bo dla mnie taka zwykła jazda była nudna. Dopiero później mi zaskoczyło. Zobacz, tu za tym płotem zawsze budowałem skocznię.
Jaki to był dla ciebie czas?
Wyjątkowy. Babcia zawsze miała dużo gości, znajomych z dziećmi w naszym wieku, z którymi jeździliśmy. Tu przyjeżdżaliśmy na narty i spędzaliśmy dwa tygodnie ferii. Narty dzień w dzień. Od rana do nocy. To był piękny czas.
Trudno, żeby góral nie jeździł na nartach… chyba, nie?
Ale góral nie był na Giewoncie na przykład i nie ma zamiaru tam być, bo po co? (śmiech)
Nigdy nie byłeś? Nie lubisz chodzić po górach?
Chodzę. Lubię chodzić, ale tylko w zimie, na skiturach – bo jest cisza i spokój.
Co dla Ciebie jest w nich wyjątkowego?
Łączenie przyjemności, wysiłku i adrenaliny. Wychodzisz i masz ten jeden najlepszy zjazd, jaki może być.
W materiałach dotyczących rozwoju freeskiingu przebija się twoje nazwisko, jako osoby, która zapoczątkowała tę dyscyplinę w Polsce. Rozwiniesz ten wątek?
Zacząłem uprawiać narciarstwo freestyle’owe w 1997 roku, razem z moim kuzynem, Maciejem Świerkiem. Mój wuj, Andrzej Bachleda-Curuś, znany narciarz i alpejczyk, a także olimpijczyk (przyp. red.), został przedstawicielem pewnej marki na Polskę, dzięki czemu ja miałem dostęp do sprzętu. Ta firma akurat jako jedna z pierwszych na świecie zrobiła takie narty freestyle’owe. Dlatego też pewnie było mi łatwiej, a to był sport, który jak zobaczyłem, to wiedziałem, że to jest coś, co po prostu chcę robić.
Gdzie konkretnie zobaczyłeś?
W Eurosporcie, zawody X-Games w Stanach Zjednoczonych i po prostu zakochałem się w tym. Wiedziałem, że ja też chcę to robić, tylko wtedy Internet nie był praktycznie w ogóle rozwinięty, więc wiedzę na ten temat czerpałem z tego, co zobaczyłem w telewizji.
Mimo, że warunki do uprawiania tego sportu u nas były kiepskie?
Byliśmy sto lat za resztą narciarskiego świata…
Jednak cię to nie zniechęciło?
Na tamten czas nie wyobrażałem sobie poza tym sportem nic innego do robienia, bo to było przede wszystkim „jakieś”. W narciarstwie freestyle’owym jesteś indywidualistą, czyli robisz wszystko we własnym stylu i to jest naprawdę fajne. W tym sporcie trochę o to chodzi, aby nie powielać tego, co już inni robią. Wiadomo, triki były podobne do siebie. Jednak każdy miał coś charakterystycznego tylko dla siebie i to było piękne, a przede wszystkim to był sport, w którym można było naprawdę szeroko otworzyć głowę i robić cuda.
Od kogo zacząłeś uczyć się skakać?
Tak naprawdę to od snowboardzistów. Ze względu na to, że narciarzy skaczących wtedy w ogóle nie było, no to od kogoś trzeba było czerpać. Będąc z tobą zupełnie szczerym, to ja właśnie dzięki moim kolegom, snowboardzistom, z którymi trenowałem na Caspium, nauczyłem się wielu trików. To były próby i błędy. Sami uczyliśmy się budować skocznię, to jest pierwsza sprawa. Później szlifowaliśmy podpatrzone triki, no bo wiadomo, że nikt nie wiedział do końca co, do czego. Nie było ludzi, którzy by nam mogli wytłumaczyć np., że salto w tył jest najprostszym trikiem na nartach, bo trzeba tylko pociągnąć głowę, a za głową już pójdzie wszystko… Zanim się to stało, to musiałem kilka razy upaść i dzisiaj oczywiście jestem mądrzejszy w tym.
Kiedy zacząłeś zauważać przełom – widoczny rozwój narciarstwa freestyle’owego w Polsce? Dostrzegać, że zaczyna się coś dziać w tym kierunku, w profesjonalnym wymiarze?
Posłużę się własnym przykładem, bo to dobrze zobrazuje ten moment. Po 2005 roku trafiłem do Międzynarodowego Teamu Niemieckiego Voelkl. To był czas, kiedy, zarówno moja kariera narciarska, jak i sama dyscyplina w Polsce bardzo się rozwinęły. W Europie i na świecie zaczął się szał na narciarstwo freestyle’owe.
Narciarstwo freestyle’owe zaczęło być szerzej promowane?
Zdecydowanie. W tamtym okresie, jak czytało się gazety sportowe, to zawsze tam był narciarz freestyle’owy, nie alpejski. W Polsce rozwijała się prasa narciarska, Ski magazyn, w którym byłem niemal na każdym zdjęciu. To nie chodzi o to, że się chwalę, ale to był akurat taki czas. Nas, zawodników, nie było dużo, ale rzeczywiście było nas widać.
Co było przełomowe dla freestyle’u jako dyscypliny?
Myślę, że był to 2014 rok. Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Soczi, gdzie oficjalnie ogłoszono narciarstwo freestyle’owe, czyli program half-pipe i slopestyle, dyscypliną olimpijską.
Zatrzymajmy się na chwilę w tym miejscu. Co twoim zdaniem jest powodem tego, że do tej pory nie udało nam się jeszcze zdobyć żadnego krążka?
Wiesz co, ja mam wrażenie, że przez to, że jak się coś coraz bardziej u nas zaczyna rozwijać, to jednocześnie coraz bardziej zaczynamy się w tym cofać. My jesteśmy wtedy najlepsi, jak się inni za to nie biorą. To widać też tu u nas, w Zakopanem. Już mają wszystko gotowe, tylko narciarzy brak. Dla przykładu… za moich czasów to było tak, że jak ja szedłem robić jakąś skocznię, to szło ze mną z 60 osób i wszyscy przy tej skoczni robili, choć nie skakali, ale chcieli. Bo tego tu po prostu nie było.

Ale były chęci i motywacja?
Tak! Widać było, że ludzie chcą i starają się, żeby jak najbardziej się w tym sporcie rozwinąć. Teraz młodzi mają całą infrastrukturę, możliwości, tylko brakuje jednego – w zasadzie najważniejszego… Mam wrażenie, że coraz mniej tych ludzi tam jest. Pamiętam, jak mój brat zaczął ze swoją ekipą robić snowparki, chociażby na Gubałówce. Zobacz, w tak widokowym miejscu, jakie są tam warunki, jakie są porobione skocznie, jaką już mają wiedzę na temat robienia tych przeszkód, jak to wszystko profesjonalnie wygląda – to było moim marzeniem. Tylko, że dzisiaj można na palcach jednej ręki policzyć zawodników w Zakopanem.
Może właśnie dlatego, że tego nie było, a zwykle marzymy o tym czego nie mamy?
Jak się zaczęło robić dużo snowparków i tych miejsc, gdzie można trenować, to się to gdzieś rozproszyło.
Jak wspominasz czasy twoich startów?
To było coś. Kiedy organizowaliśmy pierwsze poważne zawody ze snowboardzistami, z narciarzami – na Wielkiej Krokwi, czy w Krynicy, czy pierwsze Mistrzostwa Polski w Zieleńcu. Pamiętam jak dzisiaj… może to była partyzantka, ale wtedy przyjeżdżało po 100, 120, 200 osób startujących, nie tylko z Polski, ale też z zagranicy. Na tamte czasy to był naprawdę duży sukces.
Zgodzisz się, że mimo wszystko w Zakopanem serce narciarstwa freestyle’owego bije najmocniej?
Na pewno znów coraz bardziej. Powstał klub narciarski i freestyle’owy, z czego się cieszę. Szczęśliwie są tam chłopaki, którzy się uczyli od nas, ale dzisiaj świetnie jeżdżą i starają się swoją wiedzę przekazać tym młodym ludziom. To jest super.
Ten sport jest tak niedostępny, czy tak mało popularny?
Jest dostępny, jest popularny, a sprzętu masz do wyboru do koloru. Są wspaniałe polskie firmy produkujące narty, doceniane za granicą.
Dostępność jest, są możliwości, pięknie przygotowane snowparki, ale nie ma sukcesów?
Nie wiem, czy nasi zawodnicy nie wierzą w to, że możemy rzeczywiście osiągnąć ten sukces. Oczywiście, jak freestyle stał się dyscypliną olimpijską, to się zrobił nagle takim sportem ekskluzywnym.
Może nie tyle ekskluzywnym, ale bardziej popularnym, tracąc przy tym swój indywidualny charakter?
Trochę tak. Mi się to z jednej strony nie podoba, bo jak oglądasz na Igrzyskach Olimpijskich skoki, to tam niczego się nie liczy. Wszystko dzieje się szybko… potrójny, poczwórny. Oczywiście jest ten styl, ale mam wrażenie, że kiedyś to było bardziej z charakterem. Wszyscy to robili, bo kochali robić, a nie dlatego że muszą…
Zdobyć punkty?
Wiadomo, każdy chce to złoto olimpijskie zdobyć, bo to jest jednak później ten medal na całe życie. Z tym się wiąże dużo innych rzeczy finansowych i łatwiejsze funkcjonowanie pod wieloma względami, ale nie można podchodzić tak do tego i o tym myśleć. Trzeba to robić z pasji, z miłości. Jak ma być sukces, to on i tak przyjdzie w którymś momencie.
Jak dziś widzisz ten sport?
Dzisiaj mamy świetnie rozwiniętych narciarzy, między innymi mój brat, Szczepan Karpiel-Bułecka (przyp. red.), jeśli chodzi o narciarstwo freestyle’owe. Jest młodzież, która naprawdę jeździ na wysokim poziomie. Jak widzę ich dzisiaj, jak oni się prezentują, to mi się śniło, żeby tak jeździć. To jest niesamowite, co robią, jak poziom poszedł do góry. Patrząc na to, co się działo w dziewięćdziesiątych latach, a nawet później. Teraz to jest ogromna różnica, ogromny przeskok. Fakt mają też dużo większe możliwości – poduszki, w lecie skaczą na igielicie, czy sam sprzęt. To są warunki do tego, żeby się rozwijać na wysokim poziomie.
Gdzie w Polsce trenują freestyle’owcy?
Tego typu miejscem i poniekąd wizytówką jest Białka Tatrzańska. Oczywiście u nas na Gubałówce też w zeszłym roku zrobili super stoper. Stok jest zamknięty do samego dołu, a tylko ta krótka część jest otwarta. Jest na tyle stroma, że uczący się narciarze raczej boją się tam jeździć, dlatego korzystają narciarze freestyle’owi. Dzięki temu coś konkretnego się tam dzieje i tym samym mają oni swoje miejsce. W dodatku z pięknym widokiem na Królową Matkę – Kasprowy Wierch (przyp. red.). No, ale nie ma co tego porównywać z tym, co się dzieje chociażby u naszych sąsiadów – Słowaków albo Czechów.
Widzisz rosnące czy malejące zainteresowanie młodzieży?
Zawsze ich było sporo, tylko oni od razu chcą skakać, a to wymaga czasu i cierpliwości. Jest też taka grupa, która by chciała, ale jak widzi te salta w powietrzu, to od razu stwierdza, że sobie nie poradzi, nawet nie próbując.
A kobiety? Czemu jest ich tam mało, żeby nie powiedzieć wcale?
Zawsze było ich mniej. Trudno mi jest znaleźć tak naprawdę konkretny powód. Wydaje mi się, że jak ja jeździłem, to było więcej skaczących dziewczyn, niż teraz.
Właściwie, teraz trudno mi jest znaleźć więcej niż jedną zawodniczkę, która by się identyfikowała z tym sportem. Jest Zuza Witych… i długo, długo nikt.
Zuza po prostu postawiła wszystko na jedną szalę i pojechała za granicę. Tak naprawdę ona tutaj w ogóle nie jeździ, tak? Tak, ale… nie będziemy się oszukiwać! Ona ma tam możliwości dużo większe. W takich miejscach, w których żyje, krótko mówiąc – tam się nie da nie jeździć. To też jest zupełnie inny poziom. Trenujesz z zawodnikami, którzy naprawdę podnoszą poprzeczkę wysoko, a tylko od takich się nauczysz. Zawsze mówię, że lepiej gonić, niż być gonionym. I jak widzisz, to nie jest kwestia dostępności sprzętu, to jest kwestia właśnie środowiska… czyli ludzi.
Przypomnijmy, że Zuza nie pochodzi w ogóle z gór. Jest z Łodzi.
Czyli można nie pochodzić z góry, a być najlepszym. Ale to jest też tak, że jak się coś ma blisko siebie, to mniej się to robi, wiesz? Jak sobie zrobisz siłownię w domu, to później wiszą na niej rzeczy do zawieszania.
Dlatego lepiej pójść 5 kilometrów na siłownię?
Wolę pójść 5 kilometrów na siłownię i przejść się, niż mieć ją w domu. Bo zawsze sobie myślisz, a przełożę to na później, które nigdy nie nadchodzi.
Planujemy otworzyć program stypendialny, dedykowany młodemu talentowi. Jak byś zachęcił dziewczyny do spróbowania swoich możliwości w narciarstwie freestyle’owym?
Samo stypendium będzie już na pewno jakimś napędem do tego, żeby się za to wziąć. Aczkolwiek nie chciałbym, żeby było jedynym. Wolałbym, żeby to była pasja, a przede wszystkim też zainteresowanie tym sportem. Na pewno trzeba być odważnym, bo to jednak jest tak, że umiejętności narciarskie to jest jedna rzecz, ale dużo zależy od głowy. W kwestiach technicznych zawsze mówię – uczmy się jeździć na nartach tak, aby robić to dobrze, zanim zaczniemy skakać. Ja osobiście znam też dużo takich osób, które skaczą, a jeździć na przykład nie do końca potrafią. Zachęcam do tego, żeby się po prostu przełamać. Zrobić pierwszy krok. To jest naprawdę fajna rzecz i możemy – zwłaszcza kobiety – osiągnąć duży sukces, bo tak jak tu dzisiaj rozmawiamy, jeżdżących kobiet jest mało. Widzisz, Zuza Witych to jest taki przykład tego, że można być z końca Polski, naprawdę osiągać sukcesy w sportach zimowych i to górskich. Ale jeżeli nie ma ich kto tym zainteresować, to trzeba stworzyć taką przestrzeń.
Twój punkt widzenia na freeskiing?
W tym sporcie chodziło o to, że to była subkultura, pewien sposób na życie, spotykanie się ze znajomymi, rozmowy, uczenie się jeden od drugiego, a dzisiaj… Wiesz, stałem kiedyś na zawodach, rok temu, dwa lata temu, ci zawodnicy… oni w ogóle ze sobą nie rozmawiają. Co drugie słowo. To już lepiej, żeby jeden do drugiego nic nie powiedział. Oczywiście każdy chce być najlepszy, ale jeśli chcemy się rozwijać, to musimy czerpać z każdej strony, trzeba mieć głowę otwartą szeroko. Ja się też tego nauczyłem, pewnie z mądrością wiekową. Zawsze trzeba pamiętać i mieć to gdzieś tam z tyłu głowy, że przede wszystkim to sport ma sprawiać ogromną przyjemność i radość. Jak tą radość będzie sprawiał, a do tego ktoś jest sprawny i ma do tego dryg, to można się w tym bardzo rozwinąć. Ja widzę to po moim bracie, który tak naprawdę, no wiesz, już młody nie jest. Przecież on ma 35 lat. To już na ten sport młody nie jest.
Jak to się mówi… nie jest stary, ale nie jest młody.
Dzisiaj nie ma na niego, z tych młodych, żadnego bohatera. Sam już nie wiem, ilukrotnym mistrzem Polski jest, bo już tego nie mogę naliczyć.

Podpowiem ci… trzynastokrotnym.
Trzynastokrotnym, ale w Polsce. No właśnie, ale pomijając, jakie nazwisko jest u nas najlepsze – pytanie, dlaczego nie udało nam się wyjść poza Polskę? Szerzej? Myślę, że my się boimy, wiesz? My nie wierzymy w siebie, że potrafimy. My dopiero wtedy wierzymy, jak zobaczymy Igę Świątek, która jest najlepszą rakietą świata i nagle wtedy wszyscy biorą się za trenowanie. Tylko, że się okazuje, że już jest za późno.
Co mogłoby to zmienić?
Wiesz, no fajnie mieć kogoś, kto rzeczywiście powoduje, że tego typu sporty się rozwijają jeszcze bardziej. Jak byśmy mieli takiego narciarza w Polsce, no to na pewno byśmy się rozwinęli – rozwinęlibyśmy skrzydła jeszcze bardziej. Dużo więcej byśmy się nauczyli. Pamiętam, jak zostałem zaproszony przez jednego z najlepszych narciarzy na świecie na jego dużą imprezę. To była luźna jazda, spotkanie ze znajomymi, ogromne skocznie. Wiesz, ile ja w przeciągu trzech dni się tam nauczyłem? Ale to jest psychika.
Tutaj na Podhalu macie mocne sportowe środowiskowo. Wy z samych charakterów jesteście wytrzymali.
Tak mówią, ale to nie jest tak do końca. Natura nas stworzyła i miejsce.
Jak spojrzysz przez pryzmat sukcesów w sportach zimowych, to większość z tych nazwisk wywodzi się stąd. Tylko dlaczego nie mamy kobiet, chociażby w typowym freeski?
Właśnie… dlaczego? Była jedna kobieta i jest do dziś dnia – Karolina Riemen, która jak zobaczyła, jak my skaczemy na nartach, też się wzięła za te narty i radziła sobie. Jeździła świetnie. Wzięła się później za skicross i przecież reprezentowała nas na Igrzyskach Olimpijskich w Vancouver 2010 (przyp. red.), później miała poważny wypadek, a to spowodowało, że jej kariera się skończyła.
Ale tutaj rozmawiamy o pojedynczych przypadkach.
Tak. To trzeba przyznać. Generalnie nie ma dziewczyn w narciarstwie freestyle’owym. Może ze względu na to, że nie ma koła napędowego w postaci kobiet w takim miejscu, jak Zakopane. Kobiece środowisko jest jednak takie, że jak się spotkają razem, to są dla siebie siłą motywacji. Inaczej będzie wyglądało trenowanie wśród kobiet, a inaczej wśród mężczyzn.
To jest jeden z tych powodów, dla którego w przyszłym roku otworzymy program stypendialny She & Ski razem z Zuzą Witych, bo tak naprawdę to jest jedyna kobieta, która może być ambasadorką tego programu. No i oczywiście Zakopane będzie naszym miastem partnerskim.
Jedyna, która może to nakręcić i która to nakręci. Jestem w szoku, że coś takiego będzie i cieszę się, bo powiem ci szczerze, że nikt o tym wcześniej nie pomyślał.
Tak, właśnie my pomyślałyśmy.
Rozmawiała: Sylwia Wojtowicz
Fotografia: archiwum prywatne Staszka Karpiel-Bułecka


