Przeszła przez różne etapy biegania — od bieżni i stadionów, przez asfalt, aż po góry, gdzie odnalazła swoje miejsce, a jej pasja do biegania doprowadziła do współorganizowania biegów, takich jak CITY TRAIL i Chudy Wawrzyniec. O podejściu do treningów, mieszkaniu w górach i organizacji wydarzeń biegowych — o tym między innymi w rozmowie z Justyną Grzywaczewską.
Jak zaczęła się twoja przygoda z bieganiem? Czy od samego początku były to biegi trailowe i górskie?
Zaczęłam biegać bardzo wcześnie, bo już w wieku 13 lat. Początkowo regularnie trenowałam na bieżni. W tamtym czasie byłam sprinterką i specjalizowałam się w dystansach 200-400 metrów. Patrząc z perspektywy czasu, wydaje mi się, że nie była to najlepsza decyzja trenerów, ponieważ zawsze czułam, że mam predyspozycje do nieco dłuższych biegów. Początki na bieżni miały jednak charakter ogólnorozwojowy i na pewno ukształtowały moją formę na przyszłość. Teraz dostrzegam, jak bardzo te doświadczenia z przeszłości pomagają mi w bieganiu po górach, zwłaszcza pod względem koordynacji i siły.
Oprócz tego, że jesteś biegaczką, znany cię jako organizatorkę imprez biegowych, takich jak CITY TRAIL i Chudy Wawrzyniec.
CITY TRAIL powstał z inicjatywy dwóch Piotrków — Bętkowskiego i Książkiewicza, którzy wymyślili cykl w 2009 roku, mieszkając w Poznaniu. Obaj byli zainspirowani startami w lokalnych biegach, w swoich miejscowościach rodzinnych – Toruniu i Wągrowcu i tym, że w mieście jest spora społeczność biegaczy. Postanowili skrzyknąć znajomych ze studiów na AWF-ie i zorganizować pierwszy bieg. Początkowo liczyli, że przyjdzie maksymalnie 50 znajomych, ale szybko okazało się, że na listach startowych pojawia się coraz więcej nazwisk. Musieli zatem mocniej zaangażować się w przygotowania, w tym zorganizowanie elektronicznego pomiaru czasu zamiast ręcznego. Dzięki wsparciu
znajomych, przyjaciół i rodzin udało się zorganizować pierwsze zawody nad jeziorem Rusałka w Poznaniu. Zjawiło się ponad 300 biegaczy, co jak na 2010 rok było świetnym wynikiem frekwencyjnym — zwłaszcza że zawody odbyły się w styczniu, w zimowych warunkach, na śniegu. To był czas, kiedy jeszcze nie znałam chłopaków, ale to właśnie wtedy zaczęła się historia CITY TRAIL.
Przełomowy był rok 2012, kiedy Grand Prix Poznania zmieniło się w cykl zBiegiemNatury (dzisiaj CITY TRAIL) i rozszerzyło się o cztery nowe miasta: Bydgoszcz, Gdańsk, Olsztyn i Wrocław. I właśnie wtedy dołączyłam do ekipy.
Od tamtej pory, już od 12 lat, działam przy organizacji CITY TRAIL na skalę ogólnopolską.
Myślę, że pewnym sukcesem cyklu jest fakt, że ekipa organizacyjna to nie są przypadkowe osoby. Pochodzimy głównie ze środowiska biegowego – spora część naszego zespołu biega lub biegała. Ci, którzy nie biegają to osoby z polecenia. Obecnie CITY TRAIL jest organizowany w dziesięciu lokalizacjach w Polsce – w Warszawie (Las Młociny), Poznaniu (jezioro Rusałka), Katowicach (Stawy Janina i Barbara), Wrocławiu (Las Osobowicki), Szczecinie (Jezioro Szmaragdowe), Trójmieście (Trójmiejski Park Krajobrazowy – Gdańsk i Gdynia), Olsztynie (Jezioro Długie), Bydgoszczy (Myślęcinek), Lublinie (Zalew Zemborzycki) i Łodzi (Park Baden-Powella). W trakcie pół roku – od października do marca – organizujemy aż 50 biegów.
A kiedy pojawił się Chudy Wawrzyniec w waszym takim portfolio organizacyjnym?
Chudego Wawrzyńca organizujemy od 2019, ale historia imprezy sięga roku 2012. Ta pierwsza edycja była dla Piotrka Książkiewicza niezwykłym doświadczeniem. Wziął w niej udział jako zawodnik i… niemal wpadł w hipotermię. Było wyjątkowo zimno. Piotrek był jeszcze laikiem w bieganiu w górach, zlekceważył temat ubioru, miał na sobie tylko lekką koszulkę z długim rękawem. Mimo, że bieg odbywał się w sierpniu (jak co roku), to w wyższych partiach gór temperatura spadła poniżej 10 stopni, do tego ciągle padał deszcz. Dziś Piotrek wspomina tamten bieg z uśmiechem, ale to wydarzenie zapadło mu głęboko w pamięć.
Przez lata pojawialiśmy się na Chudym jako biegacze, a nie organizatorzy. Piotrek Bętkowski dwukrotnie wygrał tę imprezę. Nasza rola ograniczała się więc do startowania, aż do 2018 roku.
Wtedy dostaliśmy propozycję od ekipy Napieraj.pl, na czele z Krzyśkiem Dołęgowskim, dotyczącą przejęcia praw do organizacji Chudego Wawrzyńca. Krzysiek i jego zespół nie mieli już zasobów, by dalej organizować tę imprezę, ale bardzo zależało im na tym, żeby bieg był kontynuowany i rozwijał się. Dobrze się znaliśmy. Krzysiek i Magda Ostrowska, która również była współorganizatorką Chudego, wprowadzili mnie w świat biegania po górach. To oni pokazali mi, że biegi górskie to prawdziwa przygoda. Propozycja przejęcia Chudego Wawrzyńca trochę nas zaskoczyła, ale szybko podjęliśmy decyzję, że chcemy się tego podjąć. Od tamtej pory Chudy Wawrzyniec stał się częścią naszego portfolio. Oficjalnie zaczęliśmy organizować imprezę od 2019 roku.
Teraz mamy dwa główne projekty biegowe — CITY TRAIL i Chudego Wawrzyńca, ale organizujemy też majowy Bieg Lwa (półmaraton, w Tarnowie Podgórnym pod Poznaniem).
A jak przy tak wielu organizacjach, znajdujesz czas na trening?
Cóż, bywa różnie, ale bieganie mam wpisane w DNA i nie widzę innej możliwości, jak łączenie pracy z trenowaniem. Chociaż jestem amatorką, to trenuję w zasadzie wyczynowo, a na pewno nie jest to bieganie rekreacyjne. W naszej ekipie upływ czasu tylko dodaje nam motywacji do dalszego rozwoju.
Zdarzają się okresy, kiedy muszę „wciskać” trening między inne obowiązki i podróże służbowe. Próbuję wówczas realizować krótsze jednostki treningowe, które nie zawsze są optymalne z punktu widzenia treningowego, ale plan często trzeba dopasować do cyklu CITY TRAIL. W weekendy jesteśmy zajęci pracą od wczesnych godzin, podróżując z jednego miasta do drugiego, dlatego wtedy traktuję trening bardziej jako podtrzymanie formy, rzadko robiąc intensywne akcenty czy długie wybiegania. W zależności od okresu, staram się optymalizować plan treningowy — od łatwiejszych i krótszych jednostek w intensywnych zawodowo tygodniach, po trudniejsze i dłuższe treningi, gdy mam więcej czasu. Od ubiegłego roku mieszkamy (z Piotrem Książkiewiczem) w Beskidach, w Sopotni Wielkiej. Przeprowadzka w góry była naszą świadomą decyzją, choć może wydawać się, że bardzo skomplikowała naszą logistykę związaną z pracą przy CITY TRAIL. Jednak tutaj, w górach, odnaleźliśmy swoje miejsce — to tu bije nasze serce, a bliskość natury daje nam motywację i energię na co dzień.
Czyli teraz większość treningów realizujecie w górach?
Biegając na ulicy, skupialiśmy się na realizacji naszych ambicji wynikowych, ale cały czas coś nas ciągnęło w góry. Po przeprowadzce, góry mamy na wyciągnięcie ręki i faktycznie chciałoby się codziennie być na szlaku. Pierwsze miesiące wyglądały u mnie tak, że praktycznie wszystkie treningi realizowałam w górach, ale też było to dobrze wkomponowane w przygotowania do mojego pierwszego górskiego maratonu – 46 km podczas Maratonu Trzech Jezior. Aktualnie staram się część treningów wykonywać na asfalcie, na płaskim, a raczej w miarę płaskim terenie, bo u nas – w Sopotni – bieganie bez przewyższeń jest w zasadzie niemożliwe.
Wracając do czasów, kiedy mieszkaliśmy w Warszawie, śmiało mogę powiedzieć, że łączenie asfaltu i gór było wtedy bardziej naturalne, niż teraz gdy mieszkamy w otoczeniu gór. Ale nie mam z tym najmniejszego problemu. Od mojego pierwszego startu w górach – w Zimowym Półmaratonie Gór Stołowych (który był moim pierwszym półmaratonem w ogóle) – wiem, że to właśnie biegi górskie to jest mój świat, moja naturalna droga, niemal przeznaczenie. Przeszłam przez różne etapy biegania — od bieżni i stadionów, przez asfalt, aż po góry. Każdy z tych etapów był dla mnie ważny, ale dopiero bieganie w górach sprawiło, że poczułam, że naprawdę mogę się rozwinąć. Starty górskie powodują, że rośnie adrenalina, ale do poziomu, który pozytywnie motywuje i pozwala dać z siebie więcej. Pamiętam, że kiedy startowałam głównie na ulicy, często spalałam się mentalnie — chciałam za bardzo, co nie przekładało się na wyniki, mimo dobrych przygotowań.
Góry od początku były inne. Tam odnalazłam wolność, poczułam, że mogę „rozwinąć skrzydła” i wykorzystać swój potencjał. Im więcej mam doświadczenia jako zawodniczka, tym bardziej rozumiem, że to właśnie w górach jest moje miejsce. Starty górskie dają mi poczucie pewności i nie „spalam się” tak, jak kiedyś na asfaltowych trasach. Co ciekawe, bardzo czekam na te starty — lubię się zmęczyć, wycisnąć z siebie więcej niż na co dzień, przeżyć coś wyjątkowego.
Bieganie w górach daje mi coś, czego nie znalazłam nigdzie indziej — to stan totalnego skupienia, momenty „flow”, które pozwalają mi wyłączyć się z otoczenia i po prostu biec, realizując swoje cele. Na początku nie do końca to rozumiałam, ale z czasem odkryłam, że właśnie to uczucie jest moją nagrodą za trud treningów. To coś więcej niż wynik, punkty czy miejsce na mecie. Kiedyś zależało mi na punktach ITRA. Nadal są w pewnym stopniu istotne, ale dziś bardziej liczą się dla mnie przygotowania w zdrowiu, przeżycia, emocje i możliwość sprawdzenia siebie — zarówno fizycznie, jak i psychicznie – tego nauczyło mnie życie w górach. Te momenty „flow,” kiedy po prostu biegnę i cieszę się chwilą, stały się dla mnie cenniejsze niż same wyniki.
Dopytam jeszcze o zmianę miejsca, czyli przeprowadzki z miasta w góry. Jak to wyglądało? Pewnie wymagała od was przeorganizowania wielu obszarów?
Oczywiście, ta zmiana była ogromna. Nasze życie musiało się zmienić, bo teraz mieszkamy na wsi i aby cokolwiek załatwić, trzeba gdzieś podjechać. Tutaj wszystko toczy się w spokojnym rytmie, nikt się nie spieszy. W przeciwieństwie do dużego miasta, gdzie pęd życia, praca i korki są codziennością. Przez kilkanaście lat żyłam w Warszawie, pracowałam bardzo intensywnie i choć lubię to miasto, to decyzja o przeprowadzce w Beskidy była zdecydowanie dobrą. Ale… gdybyśmy nie biegali w górach, to myślę, że pomysł na przeprowadzkę nie pojawiłby się. Bieganie w górach było naszym argumentem za zmianą miasta na góry. Z punktu widzenia zawodowego, jak już wspominałam, trochę utrudniliśmy sobie życie, bo teraz mamy dalej do wszystkich lokalizacji CITY TRAIL (może z wyjątkiem Katowic). Jednak góry to nasza największa pasja, a poza tym mieszkamy teraz tuż obok trasy Chudego Wawrzyńca, co ułatwia pracę nad organizacją wydarzenia.
I macie sporo możliwości treningowych!
Biegamy głównie w terenie, a w Sopotni mamy naprawdę luksusowe warunki do trenowania w górach. Czasami wychodzę na taras i rozmyślam, którędy pobiec dzisiaj. W lewo mamy szlak prowadzący na Pilsko, pośrodku na Rysiankę, a w prawo na Romankę. Mamy zarówno łatwiejsze, jak i trudniejsze szlaki. Mogę zrobić fajny trening z długim, łagodnym podbiegiem albo wybrać wersję trudniejszą i zrobić akcent na ścieżce, gdzie średnie przewyższenie mocno przekracza 20%.
Po przeprowadzce nasze treningi znacznie się zmieniły. Maj, czerwiec, lipiec musiały być czasem totalnego wdrożenia, choć, jak już wspominałam – w zasadzie codziennie biegałam po górach. Założyłam, że muszę słuchać organizmu oraz robić wszystko stopniowo i spokojnie. Nie od razu realizowałam akcenty pod górę, początkowo biegałam głównie w tlenie i robiłam podbiegi, które od zawsze były obecne w moim treningu. Kiedy poczułam się gotowa, zaczęłam wdrażać biegi ciągłe w drugim zakresie tętna – tylko pod górę, stopniowo je wydłużając. Początkowo dzieliłam ten trening na odcinki: 10-, 15-minutowe, a dzisiaj nie mam już kłopotu ze zrobieniem ponad godzinnego biegania w drugim zakresie – non stop pod górę.
Widzę olbrzymią różnicę między tym, jak moje ciało reaguje na bieganie po górach teraz i wtedy, gdy przyjeżdżaliśmy w góry na weekendy. Wtedy zakwasy były nieuniknione, nieprzyzwyczajone do tego typu wysiłku mięśnie nie pozwalały na wchodzenie na większe obroty na podbiegach, tętno szalało. Dzisiaj jestem już w 100% zaadoptowana do biegania po górach, zakwasy mam tylko po zawodach, kiedy daję z siebie znacznie więcej niż podczas treningów. Z tymi zakwasami to było tak, że po kilku tygodniach od przeprowadzki zauważyłam, że moje mięśnie przystosowały się już do zmiennej pracy pod górę i podczas zbiegów. Moje nogi, pośladki, brzuch są silne, co pozwala mi biegać w naprawdę trudnym terenie. Wcześniej to było trochę zabójcze. Myślę, że na pewnym poziomie, by rozwijać się w górach, trzeba trenować w górach częściej niż raz na jakiś czas, tylko w weekendy.
Mieszkanie w górach to jest twój świat – podkreślasz to w mediach społecznościowych: „Góry są niesamowite. Pozwalają zapomnieć o wszystkim, co zostawiliśmy na dole i poczuć prawdziwą wolność. Dają też jedyną w swoim rodzaju możliwość poczucia swojego ciała i zmęczenia, które tak bardzo lubię”.
Tak, to prawda. Góry to moje miejsce. Tutaj jestem u siebie. Właśnie wróciłam z treningu w górach, po dziewięciu dniach przerwy, spowodowanej wyjazdami w ramach CITY TRAIL. Biegałam jedną ze swoich ulubionych tras, z przepięknym widokiem na Babią Górę, Pilsko, Rysiankę. Przez większą część trasy byłam zupełnie sama i nie widziałam żadnej cywilizacji. To niesamowite. Uwielbiam takie treningi, kiedy czuję, że ten czas jest tylko dla mnie. Będąc w górach, doświadczam prawdziwej wolności i ładuję się pozytywną energią.
Jestem bardzo wdzięczna, że mam góry na wyciągnięcie ręki. Uważam, że jednym z największych spełnień w moim życiu jest to, że mogę cieszyć się, że są tak blisko. Każdego dnia mam możliwość przebywania w tym pięknym miejscu. To moja codzienność.
Z ciekawostek mogę wspomnieć, że w mam też swoje małe sukcesy w lokalnej społeczności. Na początku września zauważyłam, że dwie kobiety z sąsiedztwa, których dotychczas nie podejrzewałabym o takie aktywności, zaczęły się ruszać – jedna maszerować, a druga biegać. Obie mają małe dzieci i pewnie masę obowiązków. A poza tym, tutaj na wsi, to dość niespotykane, że ludzie biegają. Faceci pracują głównie fizycznie, a kobiety… zajmują się rodziną i prowadzą dom. Patrząc na te sąsiadki poczułam, że mogłam być dla nich inspiracją i to jest wyjątkowe uczucie. Dla nas codzienne treningi to norma. Być może pokazało to, że bieganie może być pasją i pewnym sposobem na realizację samego siebie.
A jak podsumujesz swoje ostatnie starty? I jaki byłby twój wymarzony bieg?
Ten rok nie ułożył się idealnie, bo miałam trochę kłopotów ze zdrowiem, więc startowałam rzadko, a jeden z moich priorytetowych biegów został przerwany – mam na myśli Tatra Sky Marathon. Problemy ze zdrowiem zmotywowały mnie, by popracować nad aspektem mentalnym i czuję, że dużo zyskałam. We wrześniu wzięłam udział w Maratonie Trzech Jezior, na dystansie 25 kilometrów. Trasa była mi dobrze znana, więc nic mnie tam nie zaskoczyło, poza pogodą. Mimo to udało mi się zrealizować swoje założenia — od początku do końca biegu nie było mowy o odpuszczaniu. Postanowiłam, że kryzysy będę zagłuszać dociskaniem tempa. Kiedy zaczynałam odczuwać zmęczenie, od razu zmuszałam się do przyspieszenia, choćby na chwilę. Był to dla mnie pierwszy raz, kiedy tak stanowczo postawiłam sobie granicę i trzymałam się jej do samego końca. Nie pozwalałam sobie na odpuszczenie nawet na chwilę. Ten bieg stał się dowodem na to, że mam w sobie siłę mentalną, która pozwala mi przełamać własne słabości i działać mimo zmęczenia.
Co do planów na kolejne starty, to w listopadzie pobiegnę asfaltowe 10 km, bo nie mam innej opcji – pracujemy co weekend podczas CITY TRAIL i brakuje czasu na starty poza 11 listopada. Jednocześnie poczułam niedawno, że chętnie wrócę na chwilę do krótszych i szybszych treningów – tak dla urozmaicenia. Natomiast w przyszłym roku na pewno chcę po raz kolejny pobiec w zawodach górskich na dystansie co najmniej maratońskim, ultra nadal wydaje się dla mnie odległe, ale czuję, że mam predyspozycje, więc kto wie – może zdrowie pozwoli na trening pod dłuższy dystans. Nastawiam się na spokojny rozwój, a nasze życie jest bardzo specyficzne i często nieprzewidywalne, więc nie mam jeszcze sprecyzowanego kalendarza. Skupiam się na tym, co tu i teraz, chcąc sprawdzić, jak mój organizm zareaguje na wydłużanie dystansów. W planach na 2025 jest też przebiegnięcie trasy Chudego Wawrzyńca 50 km, ale to na pewno nie podczas zawodów, bo wtedy jestem w pracy. Z nieco bardziej odległych planów, to chciałabym kiedyś przebiec przez metę w Chamonix, przynajmniej na jednym z krótszych dystansów.
Gdybyś miała przekazać biegaczkom górskim, zaczynającym swoją przygodę z tym sportem, 3 najważniejsze rady, które potem pomogą im w rozwoju, co by to było?
Po pierwsze, nie warto porównywać się z innymi, ponieważ każda z nas mogła mieć zupełnie inny start. Kluczowe jest, aby skupić się na swoim rozwoju. Uważam, że trening w górach powinien być spokojny i systematyczny, a nie skokowy. Zbyt szybkie tempo może prowadzić do kontuzji, a nawet do problemów hormonalnych, szczególnie u kobiet. Trzeba też pilnować się z wagą, nie możemy za mało ważyć – choć wiadomo, że fajnie jest mieć ładnie zaznaczone mięśnie, to nie możemy mieć deficytów kalorycznych, bo w dłuższej perspektywie czasu one na pewno nie będą sprzyjać naszemu rozwojowi sportowemu.
Po drugie, warto pamiętać o treningu ogólnorozwojowym i siłowym. Siłownia nie oznacza konieczności podnoszenia ogromnych ciężarów, ale jest niezwykle przydatna w górach. Zawsze kieruję się zasadą, że jeśli zwiększam obciążenia treningowe w bieganiu i na rowerze, to równocześnie powinno to iść w parze ze zwiększeniem treningu ogólnorozwojowego i funkcjonalnego, ponieważ trening długodystansowy wymaga silnego i sprawnego ciała.
Po trzecie, podczas biegania w górach kluczowe jest, aby skupić się na czasie wysiłku, a nie na przebytym dystansie. Musimy zmienić myślenie, że liczby nie są najważniejsze. Tempo i liczby nie powinny dominować naszego treningu. Nasze odczucia oraz samopoczucie są kluczowe, zwłaszcza na początku. Jeśli czujemy, że nasze założenia są zbyt optymistyczne, powinniśmy je zmodyfikować – nie próbować na siłę realizować założeń z tabelek, bo efekt będzie odwrotny od zamierzonego.
W moim przypadku, biegając w górach, nastawiam się na czas, nie myśląc o dystansie. Śledzę, ile godzin spędzam na treningach w skali tygodnia i miesiąca, ale w zasadzie nawet nie patrzę na kilometraż. Nie wiem, ile kilometrów zrobiłam we wrześniu, ale wiem, że zrealizowałam 36 godzin aktywności.
Justyna Grzywarzewska – ma 36 lat, a biega od 23. Łatwo policzyć, że zdecydowana część jej życia jest związana z bieganiem. Przez 9 lat trenowała na bieżni. Kilka lat startowała na dystansie 400 metrów, potem skakała w dal. Aktualnie startuje głównie w biegach górskich (pasja do gór skłoniła ją do przeprowadzki z Warszawy w Beskid Żywiecki). Dzięki bieganiu poznała mnóstwo osób i zdobyła wiele cennych doświadczeń. Współorganizatorka biegów CITY TRAIL i Chudy Wawrzyniec.
Rozmawiała: Magdalena Bryś
Fotografia: archiwum prywatne Justyny Grzywarzewskiej