Wielokrotna mistrzyni Polski, wicemistrzyni Świata, dwukrotna mistrzyni Europy oraz czterokrotna zdobywczyni Pucharu Świata w biegach górskich, która jest ikoną i ich prekursorką. O dyscyplinie i determinacji w spełnianiu marzeń w rozmowie z Izą Zatorską.
Jak zaczęła się Twoja przygoda ze sportem?
To było naprawdę dawno, ale dobrze pamiętam ten moment. Jak byłam dzieckiem, to mój tata zawsze zabierał mnie na wycieczki w góry. Mieszkaliśmy wtedy w Piwnicznej Zdrój, w Beskidzie Sądeckim. Już wtedy byłam bardzo aktywna, przez co szybko zostałam zauważona w szkole. Były to zupełnie inne czasy, kiedy w szkole szukało się takich dzieci, by uczestniczyły w różnych zawodach – nie tylko w bieganiu, ale też w siatkówce, piłce ręcznej czy w innych dyscyplinach. Dzieci wtedy były chętne do każdej rywalizacji. Pamiętam, że mój wuefista w szóstej klasie zapisał mnie do biegu przełajowego, gdzie startowały nieco starsze dziewczynki ode mnie. Wygrałam w tym biegu, co było dla mnie też zaskakujące, bo ja przecież nic nie trenowałam. Biegłyśmy lasem i już po przebiegnięciu ok. 300 metrów byłam na prowadzeniu. Jak dobiegłam do mety, wszyscy sędziowie myśleli, że trasę pomyliłam. Zaczęli sprawdzać sędziów, którzy byli rozstawieni w różnych punktach i jednogłośnie powiedzieli: „Ta mała z kucykami biegła tak szybko, że nikt nie mógł jej dogonić”. Tak się zaczęło moje pierwsze bieganie.
Okazało się, że mam duże predyspozycje wytrzymałościowe. Czasami wiele ludzi o tym nie wie, że mają takie możliwości – boją się sportu, wysiłku, biegania. Jak skończyłam 8 klasę, to zabrałam się za prawdziwy lekkoatletyczny trening. Startowałam na stadionie i w biegach przełajowych – odnosiłam pierwsze sukcesy. Dla mnie to była zabawa, która sprawiała mi bardzo dużo radości.
Wcześniej, kiedy miałam 10 lat, zmarł mój tata. Moja mama, gdy skończyłam szkołę podstawową, musiała wyjechać za granicę do pracy, a brat w tym czasie wyjechał na studia. W Nowym Sączu zostałam praktycznie sama. Pewnie, gdyby nie bieganie, to mogłabym wybrać różne drogi. Od samego początku bieganie było moją pasją i drogą do świata. Zaczęłam odnosić sukcesy, małe, a potem większe. Jak wpadniesz w zabawę sportową, wiesz, że jest dla Ciebie najważniejsza – to cały dzień układasz pod to.
Bieganie na pewno mocno ukształtowało twój charakter.
Może to są takie slogany: sport uczy walki, pokory, pokonywania słabości, podnoszenia się po porażce, ale tak jest naprawdę. Na pewno sport pozwala nauczyć się takiej walki, w sensie wyłącznie sportowym, ale też na innych płaszczyznach, które realizujemy w naszym życiu.
Chciałabym dopytać jeszcze o etapy studiów, które ukończyłaś na Akademii Wychowania Fizycznego w Krakowie.
Dostałam się na mój wymarzony kierunek – trenerski. Z wykształcenia jestem trenerem lekkoatletyki i nauczycielem wychowania fizycznego. Na studiach miałam bardzo dobrego trenera. Tak naprawdę przez całe życie sportowe trafiałam na dobrych ludzi, którzy wiedzieli, jak mnie trenować – czyli nie stawiać tylko na medale, ale na ogólny rozwój. Na pewno dzięki temu nigdy w życiu nie miałam żadnej poważniejszej kontuzji. Jestem bardzo wdzięczna Adamowi Szczepanikowi, który prowadził mnie w Nowym Sączu, gdzie jako juniorka zdobywałam pierwsze medale mistrzostw Polski, czy Janowi Żurek w Krakowie. Pod jego okiem zdobyłam klasę mistrzowską międzynarodową na dystansie 10 kilometrów na stadionie. Podczas studiów na bieżni i w biegach przełajowych zdobywałam wielokrotnie Mistrzostwa Polski. To był dla mnie dobry okres, który bardzo mnie rozwinął jako profesjonalną zawodniczkę.
Na pierwszym roku zaszłam w ciążę i urodziłam dziecko. Byłam szczęśliwą mamą. To wbrew pozorom nie sprawiło absolutnie, że straciłam chęci do biegania czy też możliwości do pogodzenia studiów, wychowania dziecka i właśnie biegania. Nie raz zwalniałam się z wykładów i biegłam, żeby nakarmić dziecko. Co do treningów, też byłam bardzo zdyscyplinowana. Jak miałam trening na konkretną godzinę – to jeśli nie wyszłam, to go nie zrealizowałam, bo później już były inne obowiązki.
A co w kontekście twojego całego rozwoju biegowego?
Tak naprawdę mój rozwój biegowy opierał się na tym, że zaczęłam się wydłużać na dystansach. Zaczynałam od 800, 1500 metrów na bieżni, a potem zdecydowanie lepiej czułam się na 5 czy 10 kilometrów. Następnie był okres, kiedy pojawiły się biegi uliczne – stąd biegałam półmaratony i maratony. Pod koniec studiów, zaczęłam więcej wyjeżdżać za granicę, właśnie na biegi uliczne – już wtedy trenował mnie mój były mąż. Okazało się, że moje predyspozycje wytrzymałościowe wskazują na duże możliwości w tych konkurencjach.
Sporo startowałam. Myślę, że przebiegłam ok. 25 maratonów między innymi Berlin, gdzie ustanowiłam swój rekord życiowy 2:33:46, Belgrad wygrałam dwa razy, w Melbourne byłam trzecia, w Marrakeszu również wygrałam dwa razy, a w Londynie, zdobyłyśmy z dziewczynami wicemistrzostwo drużynowe. W Japonii startowałam aż 18 razy, dwa razy w maratonie, cztery razy w sztafecie maratońskiej, a reszta startów to dystans półmaratonu. Właśnie w Okayamie uzyskałam swój najlepszy wynik w półmaratonie 1:11:53, który wtedy był 16 wynikiem na świecie. Wyjeżdżałam, zwiedzałam świat, poznawałam kulturę i obyczaje innych narodów, ale też startując zarabiałam na życie i dom. Ten świat stawał się dla mnie otwarty, dzięki bieganiu.
A kiedy pojawiły się biegi górskie?
Startowałam w Mistrzostwach Polski w biegach przełajowych w Oleśnicy, gdzie spotkałam Andrzeja Puchacza, członka Światowej Federacji Biegów Górskich i wielkiego fanatyka i propagatora biegów górskich w Polsce. Andrzej, gratulując mi zwycięstwa, zapytał, czy nie wystartowałabym w Mistrzostwach Świata w biegach górskich w Telfes w Austrii. Na początku powiedziałam, że dam znać, bo muszę porozmawiać z mężem. Ostatecznie jednak zgodziłam się na ten start, chociaż nigdy w życiu nie brałam udziału w zawodach tego typu, ale góry przecież zawsze były mi bardzo bliskie. To był 1996 rok.
Podeszłam do tego startu ze sporym lekceważeniem. Sprawdziłam listy startowe
i zweryfikowałam, że dziewczyny mają słabsze ode mnie wyniki na „płaskie” 10 kilometrów czy na dystansie półmaratońskim. Jako nowicjuszka, można brzydko powiedzieć, odznaczyłam się sporym brakiem szacunku do zawodniczek, które trenowały tę dyscyplinę. Za granicą już wtedy bieganie po górach było bardzo popularne, szczególnie w krajach alpejskich, takich jak Austria, Włochy, Niemcy. Pamiętam dokładnie start, a przede mną niesamowita góra z metą na szczycie. Był to bieg z serii alpejskich, gdzie wbiegało się z poziomu 1000 na 2500 m. n.p.m. Popełniłam wtedy bardzo poważny błąd – zaczęłam bardzo szybko, tak jak biega się po płaskim. Na początku nie czułam tej prędkości. Przewagę nad drugą dziewczyną, po przebiegnięciu 2 km, miałam prawie 2 minuty. Jednak im bliżej mety, tym większe odczuwałam zmęczenie. Mówiąc gwarą biegową, po prostu, niestety ścięło mnie – nigdy nie przeżyłam czegoś podobnego, nawet biegając maratony. Góry nie wybaczają błędów.
Byłam wyczerpana, momentami nie byłam w stanie biec. Na kilometr przed finiszem, moje rywalki wyprzedziły mnie. Na 150 m przed metą, straciłam 3 miejsce. Na mecie, leżąc bez sił, płakałam ze zmęczenia i złości. Ten bieg był do wygrania, bo wystarczyło zacząć nieco wolniej i nie lekceważyć rywalek, które trenując tę dyscyplinę, bardzo dobrze wiedziały, jak rozłożyć siły. To był mój pierwszy kontakt z górami na biegowo. Ten start był dla mnie wielką nauczką. Uważam, że każda porażka w sporcie wydobywa z ciebie pokłady większej woli walki i pokazania, że możesz jeszcze więcej. Odrobiłam tę lekcję. Później miałam przerwę w bieganiu, ponieważ w 1997 roku urodziłam swoją trzecią pociechę, córkę Kamilę. W 1999 roku wróciłam do startów i pojechałam na Mistrzostwa Europy, również do Austrii. Wiedziałam, że już tego samego błędu nie popełnię. W trakcie biegu ciągle powtarzałam sobie: wolniej i wolniej. Wygrałam. Biegłam ostatnie 500 metrów z polską flagą. Dołożyłam już wtedy do swojego zwycięstwa dużo umiejętności biegania po górach, czyli taktyki, techniki biegu, walczenia ze swoimi słabościami, umiejętność biegania na dużym zmęczeniu i mocna psychika. Ta wiedza i bliskość z naturą przynosiła mi radość i duże sukcesy w Biegach Górskich w latach 1999-2005. Zdobyłam między innymi czterokrotnie Puchar Świata, dwukrotnie Mistrzostwo Europy, Wicemistrzostwo Świata i trzy brązowe medale na Mistrzostwach Świata w Biegach Górskich.
A jak godziłaś rolę mamy z trenowaniem?
Miałam sporo obowiązków, rzadko wyjeżdżałam na obozy kadrowe, bo ja też bardzo tęskniłam za dziećmi i domem. Czasami w pewnym momencie wybieramy: stawiamy na sport albo próbujemy to łączyć. Było to na pewno wyzwanie. Urodziłam trójkę dzieci, ale to mi nie przeszkadzało w mojej karierze sportowej i osiąganiu dobrych wyników. Po urodzeniu dziecka mój organizm bardzo szybko wracał do formy, szybko osiągałam wydolność sprzed ciąży. Z tym nie miałam problemu. Moje dzieci nigdy nie chorowały, zawsze były aktywne, nigdy nie było z nimi problemu. Miały też od samego początku kontakt ze sportem. Myślę, że dzieci są też ze mnie dumne. Chociaż nie będę ukrywać, że dla kobiety profesjonalny trening sportowy, wychowanie dzieci i prowadzenie domu to ciężka praca. Dzieciom też na pewno czasami brakowało mamy. Nieustanne wyjazdy, zmęczenie, brak spokoju mają duży wpływ na regenerację organizmu.
A skąd czerpałaś i nadal czerpiesz motywację do biegania?
Moje początki biegania były zupełnie inne niż początki biegaczy teraz. Wtedy chciałam podróżować po świecie, a to dawało mi bieganie. Jako młoda dziewczyna wiedziałam, że mam pewne predyspozycje i możliwości. Wiedziałam, że jeśli ktoś mnie dobrze poprowadzi, to będę mogła odnosić sukcesy. Wtedy wyjazdy za granicę i stanie na podium, słuchając mazurka dąbrowskiego, to było coś niesamowitego. Do wszystkiego trzeba było dojść ciężką pracą. Nie było super odżywek, rehabilitacji, masaży, butów z karbonową wkładką, był tylko talent i wielka chęć osiągnięcia czegoś więcej.
Wydałaś też książkę pt. „Gambate! Daj z siebie wszystko!”. To książka też trochę o motywacji.
Jaromi Kwiatkowski, dziennikarz z Rzeszowa, zaproponował mi ciekawą formułę tej książki – jako wywiad rzeka. Tytuł książki wziął się z mojej przygody podczas startu na wyspie Borneo w jednym z najtrudniejszych biegów na świecie na dystansie półmaratonu. Startowało się w dżungli, było wtedy bardzo gorąco, a wilgotność prawie 100%. Jednak po wybiegnięciu z dżungli trzeba było wbiec na górę Kinabalu ok. 4200 m n.p.m., gdzie były minusowe temperatury, a potem znów w dół, po zamarzniętych skałach, do dżungli.
W trakcie zbiegu przewróciłam się na korzeniu (4 kilometry przed metą). Kolano tak mocno krwawiło, że aż się przestraszyłam, gdy na nie spojrzałam, but biegowy był cały we krwi. Ból jednak nie był aż tak duży, adrenalina działała, więc mogłam kontynuować bieg. Walczyłam o podium, zmęczenie narastało, a pot spływający z czoła zalewał mi oczy. Ręką tamowałam krew na kolanie i tą samą ręką wycierałam twarz z potu. Do mety dobiegłam totalnie wyczerpana, widziałam tylko tubylców uderzających w bębny i krzyczących w moją stronę na ostatnich metrach słowa otuchy.
Na drugi dzień w ambulatorium, po zszyciu kolana, odwiedził mnie organizator biegu i przyniósł wielką gazetę… Ta, która wygrała bieg, Czeszka, Ania Pichrtova, miała malutkie zdjęcie w rogu na pierwszej stronie. Niemal całą stronę zajmowała moja skrwawiona, wykrzywiona bólem twarz. Widząc to, zapytałam, co się stało – nawet mi przeszło przez głowę, że może ten bieg wygrałam. Organizator jednak potwierdził, że byłam trzecia, ale jednocześnie stwierdził, że zostałam bohaterką tego biegu. Zapytałam, dlaczego. W odpowiedzi zapytał, czy słyszałam, co krzyczeli kibice, kiedy dobiegałam do mety. Stwierdziłam, że nie pamiętam. I wtedy on powiedział, że krzyczeli słowo Gambate, co oznacza – Daj z Siebie Wszystko… Nie każdy może być mistrzem, ale każdy może być mistrzem dla siebie. Dla nich moja walka była prawdziwa, właśnie tą walką pokazałam, że dałam z siebie wszystko i zostałam dla nich bohaterką tego „morderczego” biegu.
W 2016 roku oficjalnie zakończyłaś swoją karierę zawodową. Potem zajęłaś się też organizacją biegów.
W 2016 roku wbiegłam na Elbrus 5642 m n.p.m. W tym bardzo ciężkim, biegu alpejskim zajęłam drugie miejsce, tym samym kończąc oficjalnie profesjonalną karierę sportową. Wiadomo, że osoba, która była aktywna, a sport wypełniał jej prawie całe życie, nie może powiedzieć całkiem „stop”. Jeszcze od czasu do czasu biegam, ale już tak bardziej dla swojej przyjemności, bez presji, że muszę zająć dobre miejsce, chociaż żyłka rywalizacji dalej we mnie tkwi.
Zajęłam się również organizacją biegów charytatywnych, bo pomaganie sprawia mi wiele przyjemności i bardzo lubię pomagać innym, a ich wdzięczność jest niesamowitą nagrodą dla mnie. Razem z mężem organizujemy od 8 lat Charytatywny CROSS w Polańczyku – za każdym razem cel zbiórki jest dla kogoś innego. Realizowałam też wyzwanie sportowe – wbiegałam codziennie przez tydzień na szczyt góry Cergowej, aby zebrać pieniądze na zakup respiratora dla oddziału zakaźnego jasielskiego szpitala. Organizowałam bieg „Białych Serc” na lotnisku w Krośnie, była to zbiórka dla Hospicjum. Myślę, że każdy choć raz powinien zaangażować się w taką akcję, to są naprawdę niepowtarzalne przeżycia.
Jesteś też nauczycielką WF-u w Krośnie. Pracujesz ponad 30 lat.
Bardzo cenię sobie tę pracę. Uczę w I Liceum Ogólnokształcącym im. M. Kopernika w Krośnie. Często rozmawiam z młodzieżą o sporcie, o treningach, o królowej sportu – lekkiej atletyce. Od 23 lat organizuję w mojej szkole sztafety klasowe, w których bierze udział 130 uczniów. Lubię tę pracę, a szczególnie momenty, kiedy uda się młodego utalentowanego człowieka namówić do pasji, którą jest sport.
Gdybyś miała przekazać biegaczkom, które dopiero zaczynają swoją przygodę z bieganiem w górach, najważniejsze rady, które potem pomogą im w rozwoju, co by to było?
Podstawowa zasada w górach, to im wolniej zaczniesz, tym szybciej skończysz. Biegaj też z głową i miej na uwadze, że 50% sukcesu to twoja psychika, naucz się kontrolować swój wysiłek i poczuj swój organizm, bo on cały czas wysyła ci sygnały. Kiedy boli, odpuść trening, ale kiedy trzeba walczyć, to walcz – czyli GAMBATE, daj z siebie wszystko!
Izabela Zatorska-Pleskacz – lekkoatletka specjalizująca się w biegach długodystansowych i górskich. Zawodniczka klubów: Górnik Zabrze, Tajfun Krosno, Krośnianka Krosno, LKS Wrocanka. Obecnie reprezentuje Alpin Sport Hoka One One Team. Jedna z najlepszych na świecie zawodniczek w biegach górskich. Od 24 lat nauczycielka wychowania fizycznego w I LO im. Mikołaja Kopernika w Krośnie. Wicemistrzyni Świata i dwukrotna mistrzyni Europy w biegach górskich oraz czterokrotna zdobywczyni Pucharu Świata w biegach górskich. W przeszłości także czołowa polska maratonka. Rekordy życiowe: bieg na 3000 m – 9:14.78 (1991), bieg na 5000 m – 15:37.15 (1987), bieg na 10 000 m – 32:19.65 (1991), półmaraton – 1:11:53 (2000), maraton – 2:33:46 (1992), posiadaczka najlepszego do tej pory wyniku w Polsce w biegu na 25 km – 1:28:04 (1994). W 2020 roku ukazała się książka „Gambate! Daj z siebie wszystko!”. Wywiad-rzekę z Izabelą Zatorską-Pleskacz przeprowadził redaktor Jaromir Kwiatkowski.
Rozmawiała: Magdalena Bryś
Fotografia: archiwum prywatne Izy Zatorskiej