Przez wiele lat zmagała się z nałogiem, podejmowała różne próby leczenia. Za każdym razem, kiedy było lepiej, wracała do biegania. Już wtedy czuła, że sport pomaga jej rozładować napięcie i radzić sobie z emocjami. O tym w rozmowie z Elą Rutkowską.
Jak zaczęła się twoja przygoda z bieganiem?
Moja przygoda z bieganiem miała kilka swoich początków. Pierwszy z nich sięga jeszcze czasów szkoły podstawowej, a może nawet wcześniej. Pamiętam, że moja ciocia Gosia, która sama biegała, zabierała nas wieczorami na bieganie wokół bloku, żeby nas zmęczyć. Części z nas się to nie podobało, a mnie za to bardzo. W tamtych czasach bieganie nie było jeszcze modne, a ciocia była swego rodzaju prekursorką w naszej rodzinie. W gimnazjum zaczęłam biegać regularnie, często z psem do lasu. Byłam wtedy bardzo związana ze sportem, bo oprócz biegania trenowałam również piłkę ręczną – zarówno w reprezentacji szkoły, jak i w klubie. Sport odgrywał dużą rolę w moim życiu aż do końca gimnazjum.
Zmiana przyszła wraz z pójściem do liceum. Miałam inną wizję swojej przyszłości – postanowiłam zrezygnować z piłki ręcznej, bo uznałam, że nie daje ona perspektyw na bezpieczną, stabilną przyszłość, szczególnie finansową. To były bardzo schematyczne wyobrażenia – moje siostry studiowały prawo i ekonomię, nie chciałam być „gorsza”, postanowiłam podążać ich śladem. Kierowałam się w stronę studiów ekonomicznych. W okresie liceum zaczęły się u mnie problemy z zaburzeniami odżywiania, dokładnie od momentu, kiedy przestałam trenować piłkę ręczną. Choć sport wciąż był obecny w moim życiu, zaczął pełnić inną, trochę destrukcyjną funkcję – stał się narzędziem do odchudzania. Chodziłam na siłownię obsesyjnie, kontrolując kalorie, co z czasem przerodziło się w bulimię. W pierwszej odsłonie była to „bulimia sportowa” – wyniszczający schemat karania się, polegający na przyjmowaniu kalorii, a potem kompulsywnym ich spalaniu poprzez ćwiczenia. Wraz z narastającymi problemami i napięciem poszłam również w tę klasyczną, w której zwracałam przyjmowane posiłki.
W tamtym okresie sport przestał kojarzyć mi się z czymś pozytywnym. Stał się formą katowania się, a do tego doszły jeszcze problemy z nadużywaniem alkoholu. Dostałam się na uczelnię ekonomiczną, ale nie dokończyłam studiów, bo nałóg całkowicie mnie pochłonął. Od czasu do czasu próbowałam biegać, oszukując samą siebie, że wciąż prowadzę zdrowy tryb życia, ale nie miało to absolutnie nic wspólnego.
To, kiedy na nowo pojawiło się bieganie i ta nowa definicja?
W okresie, gdy byłam w czynnym nałogu, podejmowałam różne próby leczenia. Byłam w ośrodkach terapii uzależnień, uczestniczyłam w grupach samopomocowych. Za każdym razem, kiedy próbowałam się leczyć i zaczynałam trzeźwieć, wracałam do biegania. Już wtedy czułam, że sport pomaga mi rozładować napięcie i radzić sobie z emocjami.Każdy proces zmiany zaczyna się od chwili, gdy coś w nas „zatrybi” – kiedy naprawdę poczujemy, że możemy zmienić swoje życie. Dla mnie takim momentem było to, co wydarzyło się trzy lata temu. Wtedy miałam wokół siebie wiele osób, które mnie wspierały – stworzyłam sieć trzeźwych przyjaciół, a moja rodzina była gotowa mi pomagać. Miałam też zawsze dostęp do terapii. W końcu poczułam, że muszę naprawdę zmienić siebie. W tym czasie pojawiła się we mnie myśl, która z perspektywy czasu samą mnie zaskakuje – zapragnęłam przebiec maraton. Zaczęłam też spotykać się z nową terapeutką, z którą postanowiłam rozmawiać w 100% szczerze i brać odpowiedzialność za swoje wybory. Jakby doszło do mnie, że nikt i nic poza mną mnie nie zmieni.
Na maraton zapisałam się w lipcu, a bieg miał się odbyć pod koniec września. Dzięki temu miałam cel, który dawał mi motywację do pracy nad sobą. Przygotowania do maratonu pomogły mi wprowadzić regularność do mojego życia. Zaczęłam również odczuwać szacunek i podziw do swojego ciała, co skutkowało tym, że zaczęłam radzić sobie również z bulimią. Mój pierwszy start to był Maraton Północny – trasa wzdłuż wybrzeża Bałtyku. To był idealny wybór, bo od zawsze czułam więź z morzem. Gdy zaczęłam trzeźwieć, powrót do Gdańska sprawił, że jeszcze bardziej zbliżyłam się do natury. Na trasie maratonu nie obyło się bez trudnych momentów – na 35. kilometrze poczułam, że robi się naprawdę ciężko. Zaczęłam na przemian biec i iść, ale nie zamierzałam się poddać. Kiedy zbliżałam się do mety, usłyszałam doping – ktoś krzyknął, że jestem pierwszą kobietą na trasie. Na ostatnich 500 metrach inna zawodniczka mnie wyprzedziła, ale sam fakt, że ukończyłam maraton dał mi takie poczucie spełnienia i szczęścia, że to nie miało większego znaczenia.
Czyli przez cały ten czas miałaś talent do biegania.
Przez ostatnie 15 lat moje życie toczyło się w dół. Nie mogę powiedzieć, że w tym czasie coś zbudowałam, bo przy alkoholu nie ma rozwoju – traciłam pracę, znajomych, a wszystko wydawało się zmierzać donikąd. Dlatego przekroczenie mety maratonu było dla mnie czymś więcej niż zwycięstwem sportowym. To był sygnał od świata, że mam szansę coś jeszcze osiągnąć, że nie wszystko jest stracone. Po tym doświadczeniu zaczęłam szukać kolejnych biegów. Nie pamiętam dokładnie, co wydarzyło się najpierw – czy znalazłam trenera, czy dowiedziałam się o biegach ultra. Ale wiedziałam już, że chcę biegać dalej i dłużej. Zapisywałam się na biegi, w głowie mając kolejny cel główny: Rykowisko na dystansie 74 kilometrów. Już wtedy czułam, że długie dystanse to coś, co mnie przyciąga i motywuje do dalszego działania.
Czyli to był twój pierwszy bieg ultra?
Tak, ale pierwszy dystans ultra w górach to było 68 kilometrów podczas Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich. Po jego ukończeniu powiedziałam trenerowi, że chciałabym spróbować swoich sił na dłuższym dystansie. W odpowiedzi przesłał mi link do UltraKotliny – biegu na 140 kilometrów z 5500 metrami przewyższenia. Jego propozycja była dla mnie zaskakująca, ale skoro powiedział, że dam radę, to dałam. Zajęłam pierwsze miejsce wśród kobiet.
Łączysz miłość do asfaltu i ultra, morza i gór. Jak w takim razie wyglądają twoje przygotowania pod konkretne starty? Jeśli mieszkasz nad morzem, gdzie jest potencjalnie płasko – to gdzie trenujesz pod góry?
Nad morzem mamy świetne warunki do trenowania pod biegi górskie, czasami nawet lepsze niż w mieście. Mamy dobre pagórki i pofałdowany teren, na którym można złapać trochę przewyższeń, co przygotowuje do startów w górach. Oprócz biegania regularnie chodzę na siłownię i na zajęcia spinningu, co pomaga rozwijać moją siłę biegową. Kluczem do sukcesu jest dla mnie regularność.
Oprócz tego pokochałam góry i teraz jeżdżę tam, kiedy tylko mogę. Wystarczy okazja, a ja już się pakuję! Co ciekawe, kiedyś nie znosiłam gór – miałam z nimi nieciekawe wspomnienia, jeszcze z czasów podstawówki. Jednak wszystko się zmieniło po moim pierwszym biegu ultra. Widok wschodu słońca w górach, połączony z pokonywaniem własnych barier i wysiłkiem sprawił, że na nowo się w nich zakochałam. W tym roku, po raz pierwszy w okresie trzeźwości, odwiedziłam Tatry i przepadłam. 8 lat temu, kiedy jeszcze przez myśl mi nie przeszło, że będę biegać po górach, na zajęciach terapeutycznych miałam określić jakim zwierzęciem się czuję. Wybrałam kozicę górską, bo wybiera sobie trudne, ale piękne warunki do życia. Pewne kwestie się nie zmieniły.
Klub 6 rano na bieganie (inicjatywa Asics) – motywujesz do tego, że da się łącząc treningi i pracę. Co dają ci poranne treningi? Jak przekonać nieprzekonanych?
Zapraszam oczywiście na poranne treningi! Zawsze lubiłam biegać rano – poranne bieganie jest dla mnie niemal automatyczne. To czas, kiedy mogę w pełni skupić się na sobie. Ze względu na Hashimoto i niedoczynność tarczycy muszę wcześniej zaplanować posiłki, przygotować jedzenie i odczekać godzinę po przyjęciu tabletki, zanim zjem śniadanie. Poranki są idealne, bo są moje, wszyscy zajmują się sobą, nikt do mnie nie dzwoni, a ja mogę spokojnie zacząć dzień. W dni bez treningu również wstaję rano. Czasem zjem nad morzem owsiankę, czasem się w nim wykąpię – jestem morsem – a czasem po prostu pospaceruję z moim psem. Poranki są dla mnie najważniejsze, to moje chwile na naładowanie się pozytywną energią.
A jak sama dbasz o swoją motywację?
Moja główna motywacja wynika z tego, że straciłam dużą część życia na walkę z nałogiem. Nie cofnę już czasu, ale codziennie mam przed sobą nowe 24 godziny, które mogę wykorzystać najlepiej, jak potrafię. Chcę się rozwijać, a sport daje mi poczucie postępu i sprawia ogromną frajdę. Dzięki bieganiu otworzyły się przede mną nowe możliwości i środowiska, jak na przykład dołączenie do Asics. To także dla mnie źródło motywacji. Często dostaję od innych wiadomości, że jestem dla nich inspiracją i to zobowiązuje mnie do działania. Fakt, że mogę być wsparciem dla innych, napędza mnie do dalszego rozwoju.
Przechodząc już do podsumowania – co było startem tego sezonu?
To trudne pytanie, bo kiedy byłam w szczytowej formie, zachorowałam i prawie przez miesiąc nie mogłam trenować. Jeśli jednak mam wskazać moje najfajniejsze biegowe doświadczenie w tym roku, to będzie to Półmaraton Warszawski. Biegłam wtedy z ogromnym luzem, ciesząc się każdym kilometrem, a osiągnęłam świetny dla mnie wynik. Ważnymi startami był też Bieg Rzeźnika, gdzie w Parze z Anią Świątek zajęłyśmy drugie miejsce w parach kobiecych i Julian Alps Trail Run by UTMB, gdzie wystartowałam pierwszy raz po chorobie, byłam szóstą kobietą i stanęłam na podium w kategorii wiekowej.
A jakie plany, pewnie już na kolejny sezon?
W przyszłym roku chcę skupić się na maratonach asfaltowych, ale jednocześnie ciągnie mnie do dłuższych dystansów – tych 100-, a może i 200-kilometrowych. Moim celem jest biegać te dystanse możliwie szybko. W przeszłości bywało tak, że jeszcze przed końcem sezonu miałam już kupione pakiety startowe na kolejny. Jednak ten rok pokazał mi, że to nie zawsze ma sens. Nie wzięłam udziału w trzech zaplanowanych biegach, w tym tych, które były dla mnie najważniejsze. Szczególnie liczyłam na Mistrzostwa Polski w Ultra na Chudym Wawrzyńcu, ale musiałam zrezygnować z powodu choroby. Dlatego teraz planuję bardziej ostrożnie i będę uważnie obserwować swoje zdrowie, by unikać podobnych sytuacji w przyszłości.
A gdzie biegi górskie w planach?
Na pewno będę biegała trail, nie wyobrażam sobie całkowicie z niego zrezygnować, ale będą to raczej krótsze biegi. Każdy swój pomysł mam zamiar konsultować z trenerem i korzystać z jego wiedzy, by mocno przyspieszyć i wtedy wrócić do wydłużania dystansów.
Gdybyś miała przekazać biegaczkom, zaczynającym swoją przygodę z tym sportem, 3 najważniejsze rady, które potem pomogą im w rozwoju, co by to było?
Nie jestem fanką udzielania rad, zwłaszcza w kwestiach biegania i diety. Często słyszymy od innych: „robisz to źle”, „schudnij”, „przytyj”, „to za dużo kalorii” – i w tym wszystkim nie słyszymy swojego głosu. Moim zdaniem, na początku przygody z bieganiem najważniejsze jest czerpanie przyjemności, odnalezienie własnej drogi w sporcie, szukanie inspiracji. Najważniejsze, żeby bieganie sprawiało frajdę i przynosiło radość. Rad na temat biegania jest pełno, ale kluczowe jest, aby znaleźć to, co działa dla nas samych.
Ela Rutkowska – pasjonatka maratonów i biegów ultra, łączy miłość do morza i gór.
Rozmawiała: Magdalena Bryś
Fotografia: archiwum prywatne Eli Rutkowskiej