Dla niej sport jest sensem życia, nie wyobraża sobie dnia bez aktywności fizycznej. Przebiegła sześćdziesiąt maratonów i weszła na Mont Blanc. Rocznik ‘43. Zapraszamy na rozmowę z niesamowitą Basią Prymakowską.


 

Od zawsze sport był w twoim życiu?

Od dziecka miałam sportowe ADHD – bardzo lubiłam ruch. W tamtych czasach sport był dla mnie przede wszystkim zabawą. Już w liceum zdecydowałam, że chcę zostać nauczycielką wychowania fizycznego – i tak właśnie się stało. Ukończyłam studia AWF, a potem zaczęłam pracę zawodową w Szkole Podstawowej w Tarnowie. Praca w szkole zawsze dawała mi największą radość. Wprowadziłam również autorski program nauki jazdy na łyżworolkach, który został zatwierdzony przez kuratorium. Cieszę się, że mogłam być częścią tego łańcuszka – moi uczniowie mają dziś własne dzieci i uczą je jazdy na rolkach, przekazując tę umiejętność dalej. Sport jest sensem mojego życia, nie wyobrażam sobie dnia bez aktywności fizycznej.  Bez względu na pogodę – biegam, wybieram biegówki czy łyżworolki. Chociaż ostatnio unikam już upałów.

Uczyłaś też wychowania fizycznego Kasię Wilk, jedną z czołowych górskich biegaczek. Przy okazji wywiadu Kasi dla Magazynu Ultrawomen.pl opowiadała nam, jak zabrałaś ją pierwszy raz w Tatry, a potem na zagraniczne biegi górskie.

Kasia była niesamowitą uczennicą – żywe srebro, niesamowity talent. Wystawiałam ją do wszystkich możliwych zawodów: lekkoatletyka, łyżwiarstwo. Zachęcałam Kasię do sportu, ucząc ją wychowania fizycznego, i cieszę się, że poszła w tym kierunku. Wiem, że jest szczęśliwa, a ja jestem bardzo dumna z jej osiągnięć.  Pamiętam, jak pierwszy raz pokazałam jej Tatry i Kasprowy Wierch. Razem przeżyłyśmy także niezapomniane chwile podczas naszych wyjazdów, jak na Lavaredo Ultra Trail . To właśnie Kasia też wyciągnęła mnie pierwszy raz na skitury – choć nigdy ich wcześniej nie próbowałam, wiedziała, że dobrze radzę sobie na biegówkach. Dziś Kasia czasami sprawia mi cudowne niespodzianki, na przykład z okazji urodzin czy Dnia Nauczyciela. Nasza relacja jest dla mnie wyjątkowa, bo łączy pokolenia. Zawsze powtarzam: człowiek jest tyle wart, ile dobrego uczyni.

A kiedy pojawiło się bieganie i góry?

Kochałam góry od zawsze. Mój mąż pierwszy raz zabrał mnie w Tatry – od tego zaczęła się moja wielka miłość do górskich wędrówek i biegów. Jestem najstarszą Polką, która weszła na Mont Blanc. Choć biegam, to w górach czuję się najlepiej. Obecnie biorę udział w Grand Prix Krakowa w biegach górskich, w stylu anglosaskim – góra i dół. Zdarza się, że stojąc na starcie, widzę samą młodzież, ale nigdy nie byłam ostatnia na mecie. Mam na koncie aż 60 maratonów na asfalcie, ale dziś zastanawiam się, jak mi się chciało tyle biegać po płaskim terenie. Góry to zupełnie inny świat – inna technika, inne przeżycia, większe emocje.

Ale też sporo biegałaś na asfalcie. Zdobyłaś też wszystkie medale World Marathon Majors.

Bieganie to ostatni sport, który uwielbiam. Jest ono fundamentem wszystkich innych dyscyplin, które uprawiam – narciarstwa zjazdowego, biegówek, jazdy na łyżworolkach, pływania. Kiedyś grałam również w tenisa i trenowałam gimnastykę. To właśnie dzięki bieganiu wypracowałam mocną kondycję, która pozwala mi cieszyć się tymi wszystkimi aktywnościami. Wiem, że kobiety w moim wieku mają często różne zdrowotne problemy. A ja funduję sobie ekstremalne zabawy! Odpukać – zdrowie mi służy, nie zażywam żadnych leków i cieszę się życiem. Każdego ranka mówię do męża, żeby nigdzie się nie spieszył i nie zabiegał biegania. Teraz bieganie przeżywa prawdziwy boom, ale wiele osób popełnia zasadnicze błędy – chcą mieć wszystko od razu. Nie można od razu narzucać sobie dystansów po 30 kilometrów. Trzeba to robić z głową, stopniowo budując kondycję i szanując swoje ciało.

Opowiedz jeszcze o Mont Blanc. To piękna góra i cały masyw.

W czasach PRL-u dostaliśmy paszport i pojechaliśmy w Alpy Francuskie – tam po raz pierwszy zobaczyłam Alpy w całej okazałości. Byliśmy w Chamonix, gdzie pokazano nam Mont Blanc. Wtedy powiedziałam do męża: kiedyś muszę się tam wdrapać. Gdy w końcu udało mi się zdobyć Mont Blanc, nie miałam żadnych symptomów choroby wysokościowej. Pamiętam ten niesamowity widok z góry – to moment, kiedy człowiek czuje się maleńki wobec potęgi natury. Jedyny trudny moment pojawił się przy zejściu, bo wpadłam w panikę. Nasz przewodnik powiedział wtedy: wariat tylko się nie boi. Po powrocie do Polski ta wspinaczka ciągle do mnie wracała – wspomnienia odcinków trasy, wrażeń i emocji nie opuszczały mnie przez długi czas.

Jesteś bardzo otwartą osobą. A jakie jest twoje nastawienie? Czy zawsze byłaś osobą pełną pasji i energii?

Przede wszystkim jestem wielką optymistką, dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych. Z mężem i dziećmi zjeździłam całą Europę – najpierw pod namiotem, potem z przyczepą. To nie były wyjazdy all-inclusive. Do tej pory nie potrzebuję wiele. Zdrowo się odżywiam, cenię zdrowe, polskie jedzenie: suszone owoce i dobry miód ze sprawdzonej pasieki. Lubię słodycze, ale wybieram gorzką czekoladę. Jedzenie to dla mnie przyjemność. Często też powtarzam sobie: jestem tego warta. I mówię do innych dziewczyn – młodszych i starszych: kochajcie siebie. Nie żyjemy wyłącznie dla męża, dzieci czy wnuków. Trzeba znaleźć czas dla siebie. Jestem dumna, że 11 razy wysłuchałam Mazurka Dąbrowskiego, stając na podium w dyscyplinie biegów górskich. Życzę każdemu, kto smakuje sport, by mógł to przeżyć. Pamiętajcie też, że życie to ruch, a ruch to życie – te słowa Arystotelesa to dla mnie święta prawda. Żaden lek nie zastąpi ruchu. Natomiast ruch zastąpi lek.

 

Basia Prymakowska – jest najstarszą Polką, która zdobyła Mont Blanc, miała wtedy 68 lat. Zdobywała też medale w ramach World Marathon Majors (cykl prestiżowych maratonów na świecie). Rocznik 1943.

 

Rozmawiała: Magdalena Bryś
Fotografia: Magdalena Sedlak