Ania Waszkowska, w sieci znana bardziej jako Annavatura. Na swoich mediach społecznościowych pokazuje życie aktywnej mamy sześciomiesięcznego synka. Pozytywnie nastawiona do życia, bo przez całą rozmowę uśmiech nie schodził z jej twarzy. Zamiast szukać wymówek, woli szukać możliwości, jakie daje jej obecna sytuacja i czerpać z tego, ile się da.
Przed ciążą byłaś aktywna sportowo, głównie to było wspinanie, alpinizm, ale także bieganie po górach, bo ukończyłaś Bieg Rzeźnika.
Zajęłam nawet pierwsze miejsce w swojej kategorii.
O, to gratulacje! Teraz, od pół roku jesteś mamą, więc to jest świeży temat, ale już jesteś aktywna sportowo. Jak wyglądał powrót do aktywności po ciąży i porodzie? To u każdego wygląda zawsze trochę inaczej.
Myślę, że miałam trochę szczęścia, ale też moje ciało i organizm był odpowiednio przygotowany. Byłam aktywna przed i w trakcie ciąży. Biegałam i chodziłam po górach do ósmego miesiąca, a wspinałam się do siódmego. Tylko czekałam w blokach startowych, aż skończy się połóg i na zielone światło od lekarza oraz fizjoterapeuty, żeby ruszyć. Oczywiście był to proces stopniowy i pełen uważności.
Aktualnie pracuję przede wszystkim nad mobilnością i siłą. Nie bawię się w bicia rekordów i jak najszybszy powrót do formy sprzed ciąży. Jestem dla siebie wyrozumiała. Pierwszy bieg zaliczyłam właśnie po sześciu tygodniach. Czterdzieści minut, kiedy biegłam z uśmiechem od ucha do ucha. Było wtedy szaroburo, mżawka i musiałam naprawdę dziwnie wyglądać z bananem na twarzy, ludzie spoglądali na mnie ze zdziwieniem. To była niesamowita radość. Po pierwsze trochę oderwanie się od tych domowych, bobasowych obowiązków, ale też wreszcie poczucie takiego ruchu i sprawności w ciele – bardzo tego potrzebowałam.
Nasz synek ma już zaliczone kilka szczytów Korony Gór Polski. Byliśmy na Turbaczu, schodziliśmy całe Gorce, wszystko w nosidełku zimą, także cieszę się, że się udało. Bobas jest dla nas wyrozumiały i pozwala nam na to wszystko. Wiem, że nie zawsze jest to możliwe. Powoli wrócił też trening siłowy i wspinaczka. Muszę powiedzieć, że to było trudne, bo mój syn bardzo często żądał piersi. Czasami było to karmienie na żądanie co 30 minut, więc te moje wyjścia były turbo krótkie, ale dawały mi poczucie sprawczości, powrotu do sił i do siebie.
Czyli tak naprawdę dyscyplinę treningową zamieniłaś teraz raczej na elastyczność i na to, co jest możliwe w danym momencie.
Oj tak, zdecydowanie. Wszystko jest dostosowane do tego małego człowieka, dla którego pracujemy 24 godziny na dobę. Sport dla mnie, w tym momencie, jest bardziej rozrywką, wietrzeniem głowy i robię to dla samopoczucia, dla zdrowia, nie dla cyfry i czasu. Nie staram się wrócić jeszcze do formy sprzed ciąży, karmię wyłącznie piersią i to też jest bardzo duże obciążenie dla organizmu. Z tego, co pamiętam, jest to około 500 kalorii dziennie. Kiedy mam dzień treningowy, to po takim treningu padam i już nic więcej tego dnia nie robię. Po prostu leżę z bobasem na macie i odpoczywam na tyle, ile szef pozwoli. Trzeba słuchać swojego ciała i dać mu to, czego potrzebuje.
Kiedyś jedna mama na Instagramie napisała mi bardzo fajną rzecz – macierzyństwo to festiwal odwołanych planów. Dzięki tej elastyczności i dostosowaniu się, to co za czasów przed dzieckiem, stwierdziłabym, że totalnie nie ma sensu się to zabierać, w tym momencie jest wystarczające albo nawet fantastyczne. I to jest piękne, to dopasowanie się do nowej rzeczywistości i odnalezienie się w tym.
Wspominasz, że uprawiacie sport z dzieckiem, chodziliście razem w góry, na ściankę wspinaczkową. Jak sobie radzisz z tym, że czasem nie zawsze dziecko można z kimś zostawić, a jednak człowiek chce coś zrobić dla siebie?
To prawda. My nie mamy dziadków na miejscu. Mąż pracuje, a kiedy wraca, to jest często pora ogarniania bobasa do spania. Dlatego zazwyczaj zabieram Maksa ze sobą. Chusta i nosidło ratowały mi macierzyństwo na początku, a teraz jest to porządny wózek biegowy. Bobasowi jest w nim bardzo wygodnie i mnie się dobrze z nim biega. Mamy już pierwsze biegi zaliczone. Jest to połączenie idealne, win-win. Maks śpi, ja biegnę. Mam świetny las z szutrową drogą, która jest idealna do biegania z dzieckiem w wózku. Uwielbiam nasze powroty do domu. Ja jestem zmęczona po treningu, Maks jest głodny. Siadamy w fotelu, karmię i to jest fantastyczne połączenie. Masz ten runner’s high, potreningowe endorfiny, a do tego jeszcze oksytocyna, bo karmisz piersią i możesz poczuć się jak na haju.
Na ściankę też chodzimy razem. Opowiem ci o fajnym zbiegu okoliczności. Przez lata, jak chodzę na różne ścianki, nigdy nie spotkałam nikogo z takim małym dzieckiem. Jak poszliśmy pierwszy raz na ściankę z mężem i Maksiem, w połowie naszego treningu wchodzi dziewczyna z gondolą i o miesiąc starszą córeczką. Od razu złapaliśmy kontakt, wymieniłyśmy się numerami, udało nam się zgadać na wspólny trening z bobasami. Zapytałam jej wtedy: słuchaj, to jest nas więcej? A ona mówi: nie, ja też nigdy nie spotkałam mamy z niemowlakiem na treningu. Bardzo się cieszę, że się poznałyśmy tego dnia, bo Zosia dodała mi odwagi do tego, żeby pójść na ściankę bez męża w ciągu dnia, że bez problemu ogarnę, żeby się nie bać i spróbować. Najwyżej wrócę do domu i trening się nie uda, jeżeli bobasowi nie będzie to opowiadać, ale warto próbować, zdecydowanie.
Do rozmowy z tobą zainspirowała mnie dyskusja, która się utworzyła u ciebie na profilu pod postem, gdzie poszłaś właśnie sama na ściankę z niemowlakiem. Było tam wbrew pozorom bardzo dużo negatywnych komentarzy. Czy ciebie to zdziwiło, że wciąż dalej ludzie negatywnie na to patrzą?
Tych dyskusji jest już kilka pod różnymi postami. Największa toczy się pod rolką, gdzie poszliśmy na spacer do lasu, a dokładniej weszliśmy na Łysicę z dwumiesięcznym wtedy Maksem. Ludzie pisali, że nie powinnam zostać matką lub, że ojciec może potknąć się o korzeń i zabić dziecko. Absurd, prawda? Kto zna wejście na Łysicę od strony Kakonina ten wie, że to spacer przez las.
Wiesz co, w sumie mnie to nie zdziwiło, tak szczerze mówiąc, bo zdaję sobie sprawę, że takie tradycyjne poglądy na temat macierzyństwa to są wciąż poglądy, które ma większość ludzi. Dlatego tym bardziej chcę pokazywać, że to macierzyństwo może być różne, pełne pasji, dynamiczne, a rola matki nie musi się sprowadzać tylko do roli opiekunki. Można to połączyć z opieką nad dzieckiem, nie rezygnując z siebie. Warto o tym mówić głośno, że to nie jest tylko jeden schemat, w którym powinniśmy się zamykać. Zawsze powtarzam, że ten, kto chce, znajdzie powód, a ten, kto nie chce, znajdzie sobie wymówkę. Zdaję sobie sprawę, że będąc w tym wycinku internetu, w przestrzeni publicznej, ludzie mają prawo do komentowania, będą pewnie osądzać jakieś wybory. Jedyne, co mnie martwi, to komentarze pełne nienawiści i złości, a jest ich trochę. Pewnie wszystkich nie widziałaś, bo ja po prostu takie komentarze usuwam. Nie ma na to przestrzeni na moim koncie, tak postanowiłam. Chciałabym podkreślić, że każda matka ma prawo do decydowania o sobie, do własnych wyborów. Ja też nie neguję mam, które wybierają inną drogę, ale chcę pokazywać, że można inaczej.
Kiedy idę na ściankę, jestem ja i może jeszcze jedna osoba. Czasami bywam totalnie sama, bo chodzę tam w południe. Potrafię ocenić niebezpieczeństwo i w życiu nie poszłabym na ściankę pełną biegających dzieci i ludzi. A to właśnie jest w wyobrażeniach ludzi. Dziecko leżące samopas na ścianie pełnej biegających ludzi. Dziwi mnie to, że ludzie z góry zakładają najgorszy czarny scenariusz, że tam musi się coś złego wydarzyć, że na pewno ktoś skacze i upadnie na dziecko. Nie lubię martwić się na zapas, pisać czarnych scenariuszy. Nie warto tracić energii na tego typu rzeczy. Ja wiem, że moje dziecko jest bezpieczne i to jest najważniejsze. Będę robić swoje. Całe szczęście, że jest też dużo fajnych komentarzy, bardzo dużo wiadomości prywatnych, że jak będę mamą, to chcę być taka, jak ty. To jest miód na moje serce, naprawdę. Napędza mnie do tego, żeby pokazywać inną drogę i to, że można się ciągle realizować i uprawiać sport z bobasem. Odczarujmy macierzyństwo.
A myślisz, że u nas wciąż pokutuje taki stereotyp matki polki, która zajmuje się tylko dzieckiem, odsuwa na bok swoje życie, pasje, zainteresowania? Bo może my żyjemy trochę w “sportowej bańce” i wydaje nam się to normalne, a wygląda na to, że jednak nie jest to tak postrzegane przez większość społeczeństwa?
Tak, ja myślę, że te kontrowersje wokół wyborów matek i tego, jaką drogą podążają, wynika z tego, że w naszej kulturze są bardzo głęboko zakorzenione oczekiwania wobec kobiet. Ten archetyp “matki polki” był wałkowany przez lata i dla niektórych wciąż jest to jedyny właściwy sposób funkcjonowania matki i model macierzyństwa. Ja też to trochę rozumiem, bo tak zostaliśmy wychowani, jest przenoszone z pokolenia na pokolenie. Dlatego jeszcze raz to powtórzę, że chcę pokazywać, że da się inaczej. Każda matka powinna mieć przestrzeń do samorealizacji. Macierzyństwo nie jest tylko rolą wobec dziecka jako opiekunka, to jest również nasza własna droga. Jesteśmy mamami, ale nie możemy się zatracić. Uważam, że szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko. Realizowanie tych pasji i swoich zainteresowań może nam to szczęście dawać. Taka mama na pewno ma więcej tych zasobów emocjonalnych i energetycznych, żeby być lepszą opiekunką dla dziecka, potem wzorem do naśladowania.
Żeby być taką lepszą mentorką, opiekunką dla swoich dzieci, lepszą mamą, powinnyśmy czuć się spełnione. To też jest bardzo ważne dla zdrowia psychicznego, które jak wiadomo, jest fundamentem, żeby dać dziecku miłość, poczucie bezpieczeństwa, wychować to dziecko w poczuciu szacunku dla siebie samej. Bobas będzie widział, co robią rodzice i będzie chciał naśladować. Większość rodziców wymaga od dzieci tego, żeby bawiły się same, były kreatywne, nie siedziały z telefonem, czy nie oglądały non stop bajek, ale od nas musi iść przykład. I mam nadzieję, że my będziemy go dawać maluchowi. My nie mamy w domu telewizora. Nie zalegamy na kanapie. Zamiast oceniać, warto wspierać te matki, które idą inną drogą i próbują znaleźć ten balans. Balans między macierzyństwem a realizacją swoich marzeń, bo to wcale nie jest takie proste. Ale daje bardzo dużo satysfakcji.
Ty też dużo uprawiałaś alpinizmu, chodziłaś po takich wyższych górach. I czy aktualnie planujesz jakoś wracać w takie wyższe góry? Bo to też jest, myślę, taki dosyć duży wysiłek mentalny. Zdecydowanie większy niż zwykłe wspinanie skałkowe.
Tak, tak. Alpinizm i wspinanie dawały mi bardzo duże poczucie wolności, spełnienia. I to była moja ogromna pasja. Była, ale na pewno nie zamierzam całkowicie zrezygnować z tego sportu. Jednak w tej chwili stawiam na takie aktywności, które da się powiązać z życiem rodzinnym i są przede wszystkim bezpieczne. Mam nowe priorytety. Chcąc nie chcąc, jestem dla kogoś całym światem. I to jest piękne! Może z czasem, kiedy dziecko podrośnie, wrócę do tego – do wspinania wysokogórskiego. Nie zamykam sobie drzwi do tego sportu, ale w tym momencie już nie wyobrażam sobie wisieć na śrubie lodowej na lodospadzie na czterech tysiącach metrów albo chować się pod półką skalną, bo lecą głazy wielkości lodówki. Co miało miejsce w przeszłości. To jest wykluczone w tym momencie. Góry na pewno wciąż będą obecne w moim życiu, ale na innych zasadach. Myślę, że na pewno będzie więcej górskich wycieczek biegowych. Będzie pewnie więcej wspinania sportowego po ubezpieczonych drogach, czy po prostu turystyka górska, czyli wchodzenie na szczyt, a nie wspinanie się na niego po trudnych drogach. Każdy etap wiąże się z jakimiś zmianami. Trzeba się dostosować.
Dla niektórych to może brzmieć smutno. Dla mnie to jest piękne. Uważam, że życie to ciągła zmiana. Jeżeli ktoś nie lubi zmian, to nie lubi życia. I ja po prostu staram się czerpać z tego, co aktualnie mi to życie oferuje i czerpię pełnymi garściami. Trochę będę tęsknić za tą wspinaczką wysokogórską, ale na pewno nie chciałabym zmienić tego, gdzie jestem teraz.
Tak na koniec jeszcze chciałabym cię prosić o trzy rady dla przyszłej mamy.
Po pierwsze, żeby słuchać przede wszystkim własnej intuicji, a nie ekspertów z Instagrama. Jako młoda mama pewnie będziecie zalewane poradnikami, e-bookami na temat snu, żywienia, powrotu do formy. A nie ma uniwersalnych prawd i porad. Każde dziecko jest inne, każdy organizm kobiety jest inny. I trzeba po prostu słuchać swojej intuicji i tego, co podpowiada nam ciało. Nie czytać forów internetowych. Kiedy coś was trapi, idźcie do specjalisty albo przeczytajcie porady oparte na badaniach naukowych. To jest pierwsza rada. Druga, myślę, że to jest bardzo banalne, ale prawdziwe, żeby po prostu żyć tu i teraz i cieszyć się z tego, co się aktualnie dzieje. Dzieci są małe bardzo, bardzo krótko. I ten czas tak szybko mija. To, co teraz wydaje się żmudne, trudne, nie do przeskoczenia, naprawdę sprawia, że czujesz się fatalnie, minie szybciej niż ci się wydaję. Kiedyś wrócisz do tych niekiedy trudnych wspomnień i będziesz się uśmiechała. Zdecydowanie życie tu i teraz, niemartwienie się na zapas. Zazwyczaj 90% rzeczy tego, o co się martwimy, po prostu się nie wydarza. Lepiej przeznaczyć energię na to, co się teraz dzieje i czerpać pełnymi garściami. Prawie codziennie przeglądam wieczorem zdjęcia i filmiki, jak Maks był noworodkiem. Mimo że bywało cholernie ciężko za tym się tęskni, naprawdę. No i ostatnie… szczęśliwa mama, to szczęśliwe dziecko. Czyli dbajcie o swój dobrostan psychiczny. Są badania naukowe, które potwierdzają, że jeśli matka jest szczęśliwa i dobrze czuje się psychicznie, to ma pozytywny wpływ na rozwój mózgu dziecka. Ma wpływ na budowanie więzi z dzieckiem.
Dziecko widzi i wyczuwa emocje i te pozytywne sprawiają, że dziecko będzie bardziej radosne. Mówi się, że jest coś takiego, jak wi-fi między matką a dzieckiem. Dzieci bardzo czują emocje mamy. Trzeba zadbać o chwilę dla siebie, zadbać o sen, zdrową michę. To było priorytetem zaraz obok dziecka. Bądźcie dla siebie wyrozumiałe, łagodne, bo będziecie popełniać błędy, ale są one częścią procesu. I nie zawsze trzeba dawać 100%.
Anna Waszkowska @Annavantura – pasjonatka alpinizmu, wspinania sportowego i biegania, mama sześciomiesięcznego synka, która nie zrezygnowała z aktywnego trybu życia.
Tekst: Barbara Świerc
Fotografie: Jakub Waszkowski