Jedna z najbardziej utytułowanych polskich biegaczek górskich. Jest inspiracją dla wielu biegaczek i biegaczy, utrzymując tak wysoki poziom biegowych przez tyle lat i nie mając sobie równych w biegach typu alpejskich, pod górę. W rozmowie z Anią Celińską, nie tylko o jej bieganiu i treningach, ale też o tym, jak od samego początku łączy to z pracą w korporacjach międzynarodowych, a obecnie również z byciem mamą.


 

Pod względem zdobytych medali Mistrzostw Polski jesteś najbardziej utytułowaną w historii wśród biegaczek górskich w Polsce – zdobyłaś 27 medali MP PZLA w biegach górskich (w tym 14 złotych), 9 medali MP Skyrunning (w tym 7 złotych), a także 2 brązowe medale MP PZLA w biegach ulicznych. Od jakich biegów zaczynałaś? Jak zaczęła się Twoja przygoda
z bieganiem?

W szkole podstawowej i liceum zawsze wyróżniałam się biegowo, jednak nigdy nie trenowałam w żadnym klubie sportowym. Mój nauczyciel wychowania fizycznego ze szkoły podstawowej wysyłał mnie na biegi na orientację, podczas których ciągle się gubiłam i mnie to demotywowało. Nie wpadł na pomysł, by zaproponować mi zawody typowo biegowe. W czasie liceum raz wystartowałam na 4 km w Biegu Fiata i wtedy wygrałam w swojej kategorii z dziewczynami trenującymi w klubach sportowych. Potem wróciłam do biegania dopiero w 2007 roku, startując na ulicy – zaczęłam od półmaratonu. Natomiast zawsze dużo chodziłam po górach. Trzy lata mieszkałam we Włoszech, w Turynie, tam miałam bardzo blisko w Alpy włoskie, szwajcarskie i francuskie, korzystałam z tego, dlatego w tym okresie między innymi weszłam na Mont Blanc.

Po powrocie do Polski w 2010 roku wróciłam do Bielska-Białej, wystartowałam w biegu na Magurkę i tam poznałam Andrzeja Puchacza, przedstawiciela PZLA w biegach górskich, znanego z tego, że rozwinął i ukształtował tę dyscyplinę w Polsce. Zawody były mocno obsadzone, między innymi przez Mariolę Sojdę i Izę Zatorską. Zajęłam wtedy trzecie miejsce. Po starcie pan Andrzej (później byliśmy już na „ty”) podszedł do mnie i zaczął mnie wypytywać o moje bieganie.

W tamtych czasach w polskich górach odbywały się kameralne biegi, gdzie wszyscy się znali i ze sobą rozmawiali. Biegałam różne dystanse – od klasycznych biegów alpejskich, do dystansów maratońskich. W 2013 roku osiągnęłam mój największy sukces – zdobyłam brązowy medal w Mistrzostwach Świata w Długodystansowym Biegu Górskim podczas Maratonu Karkonoskiego. Wcześniej, jeszcze w 2009 roku, mój przyszły mąż namówił mnie również na bieg w parze w Biegu Rzeźnika. Biegliśmy dwukrotnie i na obecną chwilę jest to mój najdłuższy dystans, jaki przebiegłam w górach. Raz zajęliśmy pierwsze miejsce, potem drugie. Aby biegać ultra na wysokim poziomie, trzeba mieć sporo czasu na przygotowanie, a dodatkowo dłuższe dystanse trochę mi nie podpasowały.

A kiedy podjęłaś decyzję, że wybierasz kierunek biegów alpejskich (wertykalnych, pod górkę)?

Obecnie wolę skoncentrować się na biegach pod górę, bo są mniej kontuzjogenne. Zbiegi to nigdy nie była moja mocna strona – trzeba mieć sporą odwagę, bo tam cały czas ryzykujemy, jeśli rzeczywiście walczymy o wynik. Zrezygnowałam trochę z premedytacją, bo urodziłam w 2020 roku urodziłam córeczkę – zmieniły się wtedy moje priorytety. Mam 45 lat. Wchodzę w okres premenopauzalny. Mam zauważalny spadek estrogenów, który wpływa na regenerację i elastyczność tkanek, co w konsekwencji zwiększa ryzyko pojawienia się kontuzji. Jedynie, co można zrobić, to zmniejszyć intensywność i kilometraż treningów, za to więcej czasu poświęcić na regenerację i ćwiczenia ogólnorozwojowe. Co ciekawe, można robić progres, schodząc z obciążeń – teraz robię 3 akcenty treningowe w tygodniu (wcześniej 4) i na takim trenowaniu pobiegłam bardzo dobry wynik w Szczawnicy. Wcześniej myślałam też, że jak będę miała 35 lat, potem 40, to moje wyniki będą znacznie słabsze, ale później okazało się, że nic się nie stało. Natomiast teraz, mając 46 lat, już zauważam, że nie jestem taka szybka i jednocześnie czuję się zmęczona treningami. Należy się dostosować. Trzeba lepiej zbilansować regenerację z obciążeniami treningowymi. Lepiej zadbać o odnowę biologiczną, niż katować się na interwałach, bo to może doprowadzić do kontuzji.

Kontynuując temat wieku, to jest takie zjawisko, że jak się starzejemy, to wydłużamy w bieganiu. U mnie jest trochę na odwrót. Teraz biegam krótsze dystanse, bo rzeczywiście nie mam, kiedy trenować pod dłuższe. Prawie 5 lat temu urodziłam córeczkę. Później podczas urlopu wychowawczego trenowałam nieco więcej. Jednak jak w listopadzie zeszłego roku wróciłam do pracy zawodowej, to już jest bardzo trudno znaleźć czas na bieganie. Moja praca to często więcej niż 8 godzin dziennie.

Ponadto obsesyjnie kocham podbiegi. To jest miłość bezwarunkowa (śmiech). Jak jadę samochodem i widzę jakąś górkę, to często myślę, że dobrze byłoby tam pobiec. Druga kwestia jest też związana z tym brakiem czasu. Treningi wyłącznie pod biegi alpejskie są krótsze niż pod długie biegi, ale za to bardzo intensywne. Tutaj nie ma elementów, takich jak bardzo długie wybiegania. Zależy mi bardzo na tym, aby poświęcać sporo czasu córeczce, więc wybór wyłącznie biegów typu vertical był tym podyktowany.

Jak wyglądają Twoje treningi i przygotowania? Jak zmieniały się w różnych perspektywach czasu?

Trenuję siebie sama. Raz w życiu miałam taki etap, że trenowałam z Anielą Nikiel, przez pół roku. Potem Aniela wyjechała do Wielkiej Brytanii i nasza współpraca zakończyła się. To był jedyny epizod trenerski. Potem zaczęłam sporo czytać o nowozelandzkiej szkole treningowej Arthura Lydiard’a. Zakochałam się w tej metodzie. Co było dla mnie najważniejsze, że według jego metod największe korzyści z treningów są widoczne po 6-7 latach. Nie oczekiwałam szybkich efektów, ale chciałam delektować się procesem. Z ciekawostek dodam, że wielu wydawców nie było skłonnych opublikować jego książki, bo Arthur nie chciał umieszczać tam żadnych tabelek z ilością powtórzeń czy kilometrażem. Mówił wtedy, że chce, by biegacze po prostu rozumieli filozofię jego treningu. Często zarzuca się mu, że w okresie budowania bazy (marathon conditioning) biega się wyłącznie duży kilometraż w wolnym tempie. Co nie jest do końca prawdą, bo Arthur zalecał na przykład bieganie 60-metrowych odcinków, które kształtują czystą szybkość. W moim okresie budowania bazy, trwającym dwa miesiące, co tydzień w poniedziałek biegałam 60 metrów po 10 powtórzeń.

Dobrze mi się trenuje ze sobą, sporo testuję, chociaż muszę przyznać, że miałam momenty, kiedy chciałam mieć trenera. Obecnie wydaje mi się, że ja dobrze znam swój organizm i wiem, o co chodzi w tym trenowaniu. Czasami po pracy wychodzę też na bieg na 5 kilometrów, tempem 5:30. Ktoś może mi powiedzieć, że to bez sensu, ale jest mi z tym dobrze. To nie jest wtedy żaden trening, który podniesie mi formę. Jednak wiem, że odżywię krwią organizm, zregeneruję się, a zarazem nie zmęczę.

A jak z konkretnymi elementami treningu pod starty?

Cały czas również szukam nowych bodźców treningowych. Robię wszystko, by być szybka na podbiegach. Nie muszę trenować zbiegów, bo tego po prostu nie biegam na zawodach. Oczywiście trenuję szybkość na płaskim np. na stadionie lekkoatletycznym. Szczerze, to więcej trenuję na płaskim niż w górach. Cały czas ta szybkość jest bardzo ważna. Na przykład na trasie biegu w Szczawnicy jest parę wypłaszczeń, ta trasa jest dosyć „szarpana”. Na tych płaskich segmentach trzeba szybko biegać. Czasami są takie momenty, że trzeba przejść z szybkości z 9:00/1 km na 3:30/1 km. To jest bardzo szeroka amplituda na takim biegu. Kocham szarpane tempo, ale trzeba to trenować.

Według mnie w przygotowaniu do biegów górskich bardzo istotna jest umiejętność biegania w szerokich zakresach prędkościowych. Wiele osób może się nie ze mną nie zgodzić, ale nie jestem zwolenniczką treningu powtórzeniowego typu „szybki podbieg i przerwa na zbiegu”. Uważam, że bardziej efektywnie jest wystawiać organizm na sytuację jak najbardziej zbliżoną do warunków, jakie nas czekają podczas zawodów. Nie znam takiego biegu, który miałby taki profil, gdzie jest np. 300 metrów podbiegu i od razu 300 metrów zbiegu i tak kilka razy. Myślę, że znacznie lepiej jest wybrać długi podbieg na jakiś szczyt (o ile oczywiście mamy możliwość trenowania w górach, a nie na nizinach) i podzielić go sobie na odcinki, na przykład po 300 metrów, przerwa 1 minuta, ale cały czas trenować na tym podbiegu, który będzie się zmieniał w zależności od ukształtowania terenu (czasami podbieg, czasami lekki zbieg, czy płasko). Podczas takiego treningu możemy doświadczać zróżnicowanego profilu, prawie jak na zawodach. Wystawiamy się na zmienność.

Czyli sukcesem jest trenowanie pod profile zawodów, jeśli planujemy starty.

To jest mój pierwszy krok, jak przygotowuję się do jakichś zawodów – sprawdzam profil trasy i szukam w moim najbliższym otoczeniu trasy do treningu, która jak najlepiej odzwierciedla ten profil. Nie chodzi mi tutaj wyłącznie o przewyższenie i kilometraż, ale o konfigurację nachylenia i zmienność terenu. Przygotowanie pod profil jest bardzo ważne. Według mnie 20 procent sukcesu w zawodach to jest znajomość trasy i rekonesans. Na przykład, jak startowałam w biegu na Kasprowy Wierch, to jeździłam do Zakopanego na 2 tygodnie przed zawodami i realizowałam jednostki treningowe. Bodźcowałam swoje ciało pod kątem profilu trasy. Po prostu wystaw organizm na określoną próbę, a on się do tego dostosuje. Uważam, że bieganie pod profil trasy jest takim typem bodźca. Oznacza to nie tylko przewyższenie, ale również konfigurację, czyli ile jest wypłaszczeń, jakie są stromizny, podbiegi i zbiegi. Przygotowanie ciała na tę zmienność jest kluczowe. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie zawsze można zrobić rekonesans trasy wcześniej, dlatego warto szukać podobnych profili do trenowania w okolicy, gdzie mieszkamy.

Brak motywacji i kryzysy biegowe. Czy kiedyś przechodziłaś takie etapy w bieganiu?

Uważam, że w sporcie najważniejsza jest dyscyplina, nawet powiedziałabym, że reżim treningowy. Myślę, że każdy z nas ma swoje kryzysy, momenty słabe w bieganiu. U mnie jest tak, że każdy taki słabszy moment musi być przezwyciężony. Jeżeli odpuszczę trening, to nigdy nie osiągnę tego, co chcę. Jedną z osób, które podziwiam w sporcie, jest piłkarz Cristiano Ronaldo. To, co ja w nim osobiście podziwiam, to jest jego ciężka praca i właśnie reżim treningowy. Ma też gorsze dni, ale idzie na ten trening.

Miałam taką sytuację, kiedy wróciłam po ciąży do pracy zawodowej. Postanowiłam, że dalej będę trenować i przygotowywać się do Mistrzostw Polski w Szczawnicy. Było mi bardzo ciężko. Zdarzyło mi się raz pracować ponad 15 godzin dziennie w pracy. Poszłam wtedy położyć córeczkę do spania około godziny 22:00. Byłam w piżamie. Pomyślałam wtedy, że dzisiaj nie zrobiłam treningu. Wstałam i poszłam na bieżnię, żeby zrobić 5 kilometrów. I to jest dla mnie ten reżim treningowy. Jestem typem pracoholika, co jest też częste u sportowców. Nawet, jak mi się bardzo nie chce, to idę. Zaczynanie od małych kroków, wsłuchiwanie się w swój organizm i ta codzienna dyscyplina – to właśnie w tym tkwi sukces.

Jesteś też mamą. Wcześniej też podkreśliłaś, że bycie mamą zmieniło Ciebie i Twoje życiowe (biegowe) priorytety.

To była dla mnie rewolucja. Nie wiem, czy jest jakaś inna, większa zmiana w życiu, jak narodziny dziecka. Wszystko się zmienia, jeśli chodzi o priorytety – Amelka jest na pierwszym miejscu. Co było sporym wyzwaniem ma samym początku? Brak snu. To jest trudne dla sportowca, jeśli wiemy, że sen jest bardzo ważny i decyduje o regeneracji.

Nie wszyscy wiedzą, ale od lat jesteś zawodowo związana z branżą motoryzacyjną. Jak łączysz trenowanie i przygotowania do startów, z obowiązkami zawodowymi?

Pracuję w dziale zakupów, a wcześniej przeprowadzałam analizy sprawozdań finansowych firm w branży motoryzacyjnej. Zawsze się zastanawiałam, co by się stało, gdybym w całości poświęciła się bieganiu. Czasami jest trudno połączyć to wszystko. To jest zupełnie inna bańka – trzeba często się wyłączyć i przestawić psychicznie. Wracasz z treningu czy zawodów i musisz się skoncentrować na pracy. Z drugiej strony, po pracy idziesz na trening, podczas którego musisz się skupić na założonym planie. Trudne to jest, dużo nad tym pracuję – czasami mi lepiej wychodzi, czasami gorzej. Dodatkowo teraz pracuję zawodowo jeszcze więcej niż wcześniej. Często zdarzało się tak, że pracowałam cały dzień przed komputerem, wstawałam i od razu szłam biegać na zbitych mięśniach od siedzenia. Ciało to jakoś przez miesiące kompensowało, aż do ostatnich Mistrzostw Europy we Francji, w Annecy, kiedy miałam problem z kręgosłupem. Stwierdziłam, że muszę o to teraz zadbać.

Gdybyś miała przekazać biegaczkom, które dopiero zaczynają swoją przygodę z bieganiem w górach, 3 najważniejsze rady, które potem pomogą im w rozwoju, co by to było?

Po pierwsze, jeśli chcemy osiągać bardzo dobre wyniki w czymś, to trzeba po prostu regularnie trenować. Znacznie lepiej jest trenować nawet lżej, ale regularnie niż ciężko (zbyt duże obciążenia w krótkim czasie), co często prowadzi do kontuzji i konieczności przerwy. Po drugie, warto trenować w szerokich amplitudach prędkościowych np. poprzez fartlek (zabawę biegową) w zmiennym terenie, co bardzo pomaga w górach. Po trzecie, jak już wspomniałam, przygotowywanie się pod konkretne profile tras zawodów.

Ogólnie dla wszystkich biegaczek, warto jest monitorować, w jakim dniu cyklu jesteś. Najlepiej trenuje się i startuje po miesiączce. Estrogeny wzrastają – masz siłę i moc. Jak jest się bliżej okresu, progesteronu jest więcej i od razu możesz mieć poczucie, że ważysz więcej, bo zbiera się woda w organizmie. Warto o tym pamiętać, by się po prostu nie zrażać podczas trenowania i znać ten mechanizm.

Jesteś inspiracją dla wielu biegaczek i biegaczy. A kto Ciebie inspiruje?

Bardzo podziwiam wielu sportowców i się nimi inspiruję. Moim ulubionym sportowcem spoza biegów górskich – jest Rafael Nadal, znany tenisista. Cenię jego skromność i pracowitość. Cały czas pracuje na to, by być lepszym sportowcem w swojej dyscyplinie.

 

Ania Celińska – polska lekkoatletka specjalizująca się w biegach górskich, multimedalistka mistrzostw Polski, wielokrotna reprezentantka kraju w tej konkurencji. Od lat zawodowo związana z przemysłem motoryzacyjnym.

 

Rozmawiała: Magdalena Bryś
Fotografia: archiwum prywatne Ani Celińskiej