Zakochana w Bieszczadach, miłośniczka szlaków długodystansowych oraz samotnych wędrówek. Organizatorka festiwalu „Stacja Bieszczady. I Warszawski Festiwal Gór”. Góry w jej życiu pojawiły się niespełna 3 lata temu, choć wydawałoby się, że są od zawsze. Natalia Bułyk podzieliła się z nami swoją historią o odkrywaniu gór, ale przy tym też siebie.
Jesteś mamą, pracujesz w firmie, która pomaga spełniać marzenia. Prowadzisz też agencję podróżniczą, a za niedługo ruszasz z festiwalem „Stacja Bieszczady. I Warszawski Festiwal Gór”. Pytanie samo się nasuwa, jak to wszystko łączysz?
Nazwałabym to bardziej „łataniem”. Skąd mam siłę na tak wiele rzeczy? Wydaje mi się, że po rodzicach, zawsze byli bardzo aktywni i prospołeczni. Lubię aktywnie spędzać czas, lubię jak coś się dzieje, to wynika pewnie z mojego temperamentu. Gdy na świat przyszły moje dzieci, pojawił się moment, w którym nieco się pogubiłam. Zaczęło mi brakować dawnej siebie. Założyłam wtedy Klub Mam w dzielnicy, który wspierał i integrował mamy. Tam podczas wykładów z psychologiem usłyszałam słowa, „Jeśli mama nie zaopiekuje również swoich potrzeb, to będzie rosła w niej frustracja”. Widziałam i wciąż widzę wiele zmęczonych mam, których życie koncertuje się wyłącznie wokół dzieci. To też OK, jeżeli jest wyborem, a nie jest, kiedy rezygnujemy z własnych marzeń. Te słowa często do mnie wracały – „ja” też jestem nadal ważna. Nie jestem wyłącznie mamą.
Po tym, jak urodziłam trzecie dziecko zaczęliśmy wspólnie wyjeżdżać m.in. w polskie góry. Zaczęliśmy nawet wspólnie zdobywać szczyty w ramach Korony Gór Polski. Po raz pierwszy pojawiły się Bieszczady. Siedząc na połoninie Wetlińskiej powiedziałam do męża, że chciałabym tutaj kiedyś wrócić, ale już sama. Coś wtedy we mnie drgnęło, tak w środku.
Kolejny wyjazd był z koleżanką, Asią. Podczas tego wyjazdu zobaczyłam morze mgieł unoszące się nad górami, nad Połoniną Caryńską. Pamiętam, jak spływały mi łzy po policzkach, a były to łzy wzruszenia. To było coś absolutnego i wyjątkowego. Wchodziłam na szczyt z nadzieją, na piękne widoki, ale to co się tam wydarzyło, nie jest do opisania. To był spektakl. Tak właśnie zaczęła się ta moja „choroba bieszczadzka”, która trwa 3 lata. Te góry są dla mnie wszystkim. Z miłością do nich, pojawił się też pomysł na przejście Głównego Szlaku Beskidzkiego, czyli ponad 500 kilometrów pasmami Beskidów.
Główny Szlak Beskidzki to marzenie wielu miłośników i miłośniczek gór. Jest to najdłuższy szlak długodystansowy w Polsce.
Gdy usłyszałam o GSB, od razu wiedziałam, że chciałabym przejść ten szlak. Znacie to dziwne ukłucie w sercu, prawda? Pamiętam, że dowiedziałam się o tym w zimie. Miałam czas, by przygotować się fizycznie, ale również moją rodzinę na 3-tygodniową nieobecność w domu. Przed sobą miałam rok przygotowań, które również mnie zmieniły. Zaczęłam chodzić na siłownię oraz skorzystałam z pomocy trenera personalnego. Zmieniłam też dietę. Wtedy nadal też szlak wydawał mi się sporym wyzwaniem.
https://www.instagram.com/p/ClGRNsxInrm/
Jak wyglądała Twoja droga na szlaku?
Każdego dnia już o godzinie 6 rano byłam na szlaku. Szłam około 6-7 godzin, tak by mieć czas na przebywanie w górach, w schronisku i moje zachwyty. Poznałam też mnóstwo wspaniałych ludzi, z którymi do tej pory utrzymuje kontakt. Kiedy mi się chciało iść, to po prostu dalej wędrowałam. Kiedy mi się nie chciało, to leżałam na polanach i chłonęłam piękne widoki.
Bałam się samotności, wiele osób mnie przed nią ostrzegało. Wróciłam z myślą, że byłam w najlepszym towarzystwie – własnym. Prawdę mówiąc miałam sporo do nadrobienia, jakbym szła z dawną przyjaciółką, z którą rozdzielił mnie czas. Nadrabiałam „towarzyskie” zaległości.
Co zmieniło się po tym szlaku?
Pokonałam własne słabości, z którymi przez długi czas się mierzyłam. Rzeczywiście, gdy idzie się przez długi czas samemu, to zaczynasz mierzyć się ze wszystkim, co Ciebie spotyka. Znalazłam tam odpowiedzi na wiele pytań. Zresztą, ta droga cały czas jest we mnie, bo rozpoczęła proces, który nadal trwa. Odkryłam też, że lubię długie dystanse, czyli lubię się zmęczyć i nieść ze sobą na za ciężki plecak. Uważam też, że każdy powinien raz w życiu przejść taki szlak samemu, by zmierzyć się, z tym co mamy w środku, posłuchać siebie, zaprzyjaźnić i po prostu pobyć ze sobą.
Najtrudniej jest wrócić. Zaraz po powrocie zapisałam się do Zdobywców Korony Gór Polski i w formie zabawy, bez spiny udało mi się ją skończyć we wrześniu tego roku. Teraz zaczynam od nowa, z dzieciakami. Poza tym zaczęłam też organizować wyjazdy pod nazwą ”MaDki w góry”, na które same mamy i cała ekipa dzieci powyżej 4 lat pokonuje swoje pierwsze trasy górskie, nosi plecak, śpiwór, zbiera patyki na ognisko i nocuje w schroniskach.
W tym roku, również przeszłaś kolejny szlak, ale tym razem zagraniczny. Arctic Circle Trail, czyli szlak koło podbiegunowego na Grenlandii. Zmierzyłaś się wtedy z 165 kilometrami.
Tym razem nie byłam sama na szlaku, ale miałam towarzyszki, Klaudie i Asie. To zupełnie inne doświadczenie, ponieważ masz z kim porozmawiać, nawet o kryzysie, który często się pojawia. To był dla mnie bardzo ciężki szlak i spora lekcja, ale nie pod względem fizycznym. Na szlaku było bardzo mokro i panowały ciężkie warunki. W końcu to Grenlandia. A jednak wiedzieć i mierzyć się z tym to zupełnie co innego. Codzienne mokre, przemoczone buty, brak możliwości wysuszenia czegokolwiek. Po kilku dniach staje się bardzo uciążliwe. Szczególnie jeśli wiesz, że każdego dnia czeka Ciebie dalsza wędrówka.
Z ciekawości, czy planujesz jeszcze kolejne szlaki długodystansowe?
W 2024 roku planuje przejść TMB, czyli Tour du Mont Blanc. Jest to trekking wokół Mont Blanc. Mam też sporo marzeń, WHW w Szkocji, szlak wokół Annapurny w Nepalu. Nie zapominam też o innych polskich szlakach, jak Główny Szlak Sudecki.
Oprócz tych szlaków, w Twoim życiu pojawiły się wyrypy górskie, inaczej długodystansowe imprezy, maratony i rajdy. Jak to możliwe, że w takich krótkim czasie, bo 3 latach zafascynowałaś się szlakami długodystansowymi i jeszcze wyrypami.
Pamiętam, jak ktoś mi powiedział, że moich historii i doświadczeń górskich, to wystarczyłoby na 10 lat. Na pierwszą wyrypę górską namówił mnie kolega, którego poznałam na GSB. To była taka spontaniczna decyzja. Było to zimą. Niestety nasypało sporo śniegu, dlatego wielu uczestników nie ukończyło tego marszu. Doszłam wtedy na metę, ale bardziej siłą charakteru. To był totalny wycisk. Wróciłam do domu, powiedziałam: nigdy więcej, a dwa dni później zapisałam się na kolejną wyrypę.
https://www.instagram.com/p/Cy_NdIuoi92/?img_index=1
Szlaki długodystansowe, wyrypy górskie. To co dają Ci góry, że ciągle do nich wracasz?
W górach moja wrażliwość znajduje zaopiekowanie, to z czym nie umiem sobie poradzić w mieście. Tam staje się wszystko proste i łatwe. Góry są rodzajem medytacji, ciszą, spokojem. O ile odważysz się na samotność.
Miłością do gór chciałabyś się podzielić z nami. Organizujesz festiwal Stacja Bieszczady. I Warszawski Festiwal Gór. Kiedy pojawił się pomysł?
Był moment, kiedy czytałam sporo książek z literatury górskiej czy słuchałam muzyki, jak zespołu Wolna Grupa Bukowina. Wybrałam się też na festiwal „Natchnieni Bieszczadem”. Zaprzyjaźniłam się tam z organizatorem festiwalu. Wtedy powiedziałam, że muszę zorganizować taki festiwal w Warszawie. Bardzo mocno wierzę, że góry są dla wszystkich, a każdy chociaż raz w życiu powinien zobaczyć, jak na przykład słońce wstaje nad szczytami i po prostu wzruszyć się. Dlatego już teraz zapraszam listopada do Domu Kultury Zacisze na nasz festiwal, który jest połączony też z celem charytatywnym. Chciałabym, by też chore dzieci i ich rodziny pojechały w góry, w Bieszczady. Dlatego połączyłam siły z Fundacją Ładne Historie (projekt Łączą nas góry), która zajmuje się takimi wyjazdami profesjonalnie. Oni mają doświadczenie, a ja? Zapał, upór i determinację w osiąganiu celów. Przyjdź, poczuj bieszczadzkość na własnej skórze. Za Twój zakupiony bilet wiosną zabierzemy dzieci
z niepełnosprawnością w góry. Celem festiwalu jest zatem zebranie funduszy na taki wyjazd. Chciałabym też zbudować społeczność wokół festiwalu, miłośników górskich wędrówek. Tak, abyśmy się spotykali, co roku i wymieniali swoją doświadczeniem oraz historiami.
Co planujemy w ramach festiwalu? W programie mamy prelekcje i spotkania z podróżnikami, projekcje filmową „Śniła mi się Połonina” (i spotkanie z reżyserem) oraz koncerty zespołów, jak Grzane Wino oraz Wciórności.
https://www.instagram.com/p/CywLcmsSmuv/
Ostatnio podsumowałaś już ten rok, który określasz jako intensywny w podróże, nowe doświadczenia, rozczarowania i zachwyty. Do końca tego roku niespełna 1,5 miesiąca. Czego życzyłabyś sobie na kolejny rok?
Chciałabym doświadczyć po raz kolejny takiej drogi, jak na Głównym Szlaku Beskidzkim, który tak dużo mi dał wewnętrznie. Czasami myślę, że nie wróciłam jeszcze z tego szlaku. Powoli brakuje mi samotnej wędrówki. Uważam, że właśnie solo dostajemy najwięcej. Z uwagi na ambitne szlaki wybieram towarzystwo, ale tęsknie mi się już za długim porządnym pobyciem ze sobą.
https://www.instagram.com/p/CyUAN06rwjg/
rozmawiała: Magdalena Bryś, pod. red. S.WS.
fotografia: zasoby prywatne N.B.
Instagram Natalii: https://www.instagram.com/nataliabulyk/
Więcej o festiwalu Stacja Bieszczady: https://www.facebook.com/events/243439421919134