Mówi się, że ludzie tworzą wyjątkowe miejsca, a miejsca tworzą wyjątkowych ludzi. Dlatego dziś przedstawiamy niezwykłą bohaterkę, tak jak niezwykły jest Festiwal TATRA FEST, którego jest współtwórcą. Poznajcie Karolinę Wierzbińską – kobietę wielu pasji, która nie boi się marzyć, tworzyć i żyć tym, co kocha.

Co przychodzi Ci do głowy na myśl słysząc słowo „ultra”? 

Zastanawiam się nad tym, gdzie są moje granice na różnych, ważnych dla mnie poziomach – sportowym, emocjonalnym, intelektualnym, życiowym. Myślę, że szczęśliwe życie to nie startowanie w maratonach czy pobiegnięcie intensywnego sprintu, ale świadome wybieranie idei i spraw, w które chcemy się angażować, wybieranie ludzi, którymi chcemy się otaczać, mądre dawanie swojej siły i czasu. Kiedy myślę ultra, tak naprawdę myślę o tym, jak fajnie jest żyć i że dobre życie to jest ultra na wszystkich polach aktywności. W tym wszystkim są oczywiście moje emocje i wewnętrzny „silnik”, który nazywam na swoje własne potrzeby „małym dzikuskiem” (śmiech).

Jaka jest twoja biegowa historia? 

Moje bieganie po górach wzięło się z chodzenia po nich. Trochę inaczej niż u innych biegaczek ultra, zaczęłam dopiero po 30-ce. Pamiętam dokładnie ten moment. Schodziłam wtedy z Tatr Zachodnich do schroniska Ornak w ciężkich butach, z wielkim plecakiem, padał deszcz. W pewnej chwili zza moich pleców wyłonili się biegacze górscy. To było jak olśnienie, bo nie wiedziałam, że można w ten sposób absorbować rzeczywistość i być obecną w górach. To była też konfrontacja z socjalizacją, jakiej jesteśmy poddawani przez całe życie: nie biegaj, poślizgniesz się, wywrócisz się bądź ostrożna, bo będzie strupek, nie spiesz się. Pomyślałam wtedy, że może to właśnie jest ok, że przemierzamy nasze życie biegnąc a nie chodząc? Zdałam sobie sprawę, że ja też tak mogę, że spróbuję biec. Choć pozornie nic się wtedy nie wydarzyło, ten proces myślowy był jak wyzwolenie – dał mi odwagę i pewność, że nie muszę już patrzeć noga za nogą w ziemię, ale mogę uwolnić się i pobiec.

Pobiegłaś?

Tak zrobiłam. Kiedy miesiąc później pojechałam z moimi przyjaciółkami trekkingowo w Bieszczady, pewnego razu powiedziałam im, że teraz pobiegnę. Zaczęłam biec z Połoniny i poczułam tego małego dzikuska w sobie.

Wtedy już wiedziałam, że będę biegać po górach i powiedziałam to głośno w nocnym autobusie do Warszawy, a w styczniu wystartowałam w pierwszych zawodach górskich. Nie miałam wprawdzie wtedy przygotowania biegowego, ale byłam silna i miałam kondycję wynikającą z chodzenia po górach. Po latach moje przyjaciółki przyznały, że kompletnie nie wierzyły w mój entuzjazm. A wsiadło (śmiech)

Czy w tym bieganiu jest jeszcze coś?

Jakaś praca z lękiem związanym z astmą. Do tamtej chwili wydawało mi się, że są mury związane z aktywnością fizyczną, na które nie wskoczę i z których nie zeskoczę. Okazało się, że regularne treningi i wychodzenie w naturę sprzyjają mojemu życiu z astmą. Mam to szczęście, że zarówno w biegach ultra, jak w ogóle w chodzeniu po górach wysokich, ostatnio w Himalajach, czy też w trekkingach po Azji Centralnej, astma nie jest dla mnie żadnym problemem. Na wysokości ponad 5 tys. metrów jestem wręcz w stanie wyczuć, czy mój oddech jest związany z niebezpieczeństwem choroby wysokogórskiej a jego spłycenie wynika z wysokości na jakiej jestem, czy jest wynikiem problemów astmatycznych. Mam takie poczucie, że astmatycy to ludzie, którzy bardzo czują swój oddech i to jest dla nich główną przeszkodą. Tymczasem w biegach ultra, w górach oddech jest najważniejszy. Czasem nawet myślę, że astma jest dla mnie błogosławieństwem, bo nauczyłam się wsłuchiwania we własny oddech i dzięki temu lepiej siebie rozumiem.

Jak dołączyłaś do ekipy Festiwalu Tatra Fest? 

Wszystko zaczęło się od spotkania pewnej niesamowitej kobiety – Magdy Ziaji Żebrackiej, która od lat organizuje społeczno-sportowe życie Zakopanego. Zobaczyłam silną, zdecydowaną, szalenie pracowitą kobietę, która ma wizję łączenia społeczności i wspierania zakopiańskiej kultury i która ma w sobie – tak to rozumiem – moralny i dobry stosunek do natury. Nie konsumencki, ale pokazujący, jak z nią współżyć i czerpać z niej w sposób, który nie jest krzywdzący. Magda ma podejście do gór, które jest mi bardzo bliskie – pełne szacunku i poczucia, że jest się jednym z elementów układanki, jaką jest natury. Jesteśmy co najwyżej jej partnerami.

Tatry – najpiękniejsze, ale jednocześnie najbardziej niebezpieczne polskie góry, na każdym kroku przypominają, że jesteśmy tu tylko gośćmi, że nie zdobywamy ich i nigdy nie pokonamy, ale powinniśmy być wdzięczni, że możemy na nie wchodzić i dzięki naszemu wysiłkowi i pracy nad ciałem, możemy sami dla siebie przechodzić przez kolejne szczyty.

Spodobała mi się też idea, żeby myśleć o Tatra Fest nie tylko jak o zawodach sportowych, super profesjonalnym wydarzeniu ale też sposobie łączenia ludzi, którzy w mądry i piękny mogą spędzić czas i zrobić coś dobrego dla innych.

W tym roku zbieramy dla dzieci z niepełnosprawnościami z ośrodka Psoni Zakopane. Piękne jest to, że można łączyć te działania i aktywności do tworzenia świata, w którym chce nam się żyć. Opartego o współpracę, partnerstwo, zaangażowanie, dzielenie się dobrem, wsłuchiwanie się w potrzeby ludzi i spełnianie ich potrzeb.

Co Twoim zdaniem jest najmocniejszą stroną Tatra Fest? Co go wyróżnia? 

Jestem dumna z Tatra Race Run – trasy na 24 km, która jest prawie wiernym odwzorowaniem pierwszej trasy górskiej sprzed prawie 100 lat wytyczonej przez polskich biegaczy górskich. W 2025 roku będzie okrągła rocznica tego wydarzenia. Trasa to hołd dla tych ludzi, którzy jako pierwsi uznali, że w góry można biec, a nie iść. Ten tzw. Chód Tatrzański, bo tak go wówczas nazwano, nie spotkał się ze szczególną akceptacją lokalnej społeczności pewnie z tego samego powodu, co obecnie. Nasi bliscy i znajomi niekiedy też nie rozumieją, dlaczego zamiast chodzenia wybieramy bieganie, że narażamy swoje ciało, zdrowie, testujemy własne limity i granice wytrzymałości.

To odróżnia Tatra Fest od innych wydarzeń tej rangi? 

Szanuję wszystkich organizatorów biegów ultra w Polsce, bo uważam, że wszyscy grają do wspólnej bramki: starają się wyeksponować piękno swojego regionu, dbają o lokalną społeczność, o biznesy, które ciągle podnoszą się po covidzie. Pokazują, że piękno i doświadczenie przyrody totalnej można podziwiać także w Polsce, a nie tylko np. w Skandynawii, Ameryce Południowej czy Azji.

Tatra Fest to nie jest rywalizacja, to wspólne działanie, partnerstwo, bezpieczeństwo. Wszyscy dbamy dokładnie o to samo, a Tatra Fest – w moim odczuciu – jest najpiękniejszym i najbardziej różnorodnym ultra w Tatrach. Biegniemy szczytami Tatr, ale w innych biegach pokazujemy niesamowite doliny, a dla tych, którzy dopiero rozpoczynają biegowy rozdział w swoim życiu, jest trasa na 10 km. Co ważne, Tatra Fest nie jest tylko inicjatywą totalnie sportową, towarzyszy jej cała masa wydarzeń dla rodzin biegaczy.

To np. eventy z himalaistami, którzy będą czytać dzieciom bajki. Mam szczęście razem z Piotrem Pustelnikiem, Krzysztofem Wielickim, Anną Figurą i dziennikarką Beatą Sabałą Zielińską, trenerką Sylwią Weremczuk czytać dzieciom swoje ulubione bajki. Tatra Fest to wspólny czas, jaki możemy pięknie razem spędzać.

To też metoda sportowej edukacji dzieci, bo będzie specjalny bieg przygodowy dla dzieci. Czas wynieść myślenie o sporcie z salek gimnastycznych i szkolnych korytarzy w wielkich miastach i pokazać, że można ten wspólny czas spędzić na sportowo, w bezpiecznych warunkach, np. w Zakopanem. Tatra Fest chce nie tylko edukować, ale także podpowiadać w jaki sposób uczyć dzieci przyrody. Zadbają o to edukatorzy z Tatrzańskiego Parku Narodowego, którzy pokażą jak różnorodna jest natura.

Wróćmy jeszcze na koniec do biegania. Góry, kobiety i bieganie to połączenie naprawdę mocnych elementów. Jakie są w rzeczywistości uczestniczki biegów górskich? 

Nas, biegaczy nie dzieliłabym na płeć czy tożsamość genderową. Nie ma to kompletnie znaczenia. Wszyscy jesteśmy ludźmi, którzy są spragnieni tego, by oddychać pełną piersią, doświadczać deszczu na skórze, z pokorą przyjmować każdą kolejną kałużę, w którą wpadamy, żeby podnosić się, kiedy upadamy i orzemy sobie kolana i łydki. Nie widzę specjalnej różnicy między kobietami i mężczyznami.

Podziwiam kobiety za to, że startują w zawodach w trakcie okresu i muszą mierzyć się z bólem, krwawieniem i złym samopoczuciem. Wielką zagadką dla sportu i medycyny ciągle jest gospodarka hormonalna kobiet, sama mam doświadczenia startu w zawodach w tym stanie, ta pospieszna wymiana tamponów w krzakach jesienią w środku nocy, to nie było komfortowe ani łatwe. I nie mówię tego dlatego, żeby eksponować fizjologię kobiecą, ale żeby mężczyźni, którzy być może będą czytać ten wywiad, pomyśleli o koleżankach z którymi startują ramię w ramię, że one w tym momencie np. krwawią, bardzo bolą je brzuchy i kilometraż, który zrobią razem z nimi, będzie okupiony znacznie większym wysiłkiem wynikającym z dialogu z własną fizjologią i fizycznością.

Jak postrzegasz siebie. Karolina Wierzbińska to… 

Jestem tylko człowiekiem. Mam szczęście, że mam pracę którą kocham i pracuję z fantastycznymi ludźmi w Hello Zdrowie i USP Zdrowie. Mam luksus angażowania się w inicjatywy, które przynoszą dobro na wielu poziomach. W Lublinie tworzyłam system pomocy humanitarnej dla uchodźców z ogarniętej wojną Ukrainy, wcześniej jako aktywistka Grypy Granica pracowałam w lesie w czasie kryzysu humanitarnego, byłam i jestem dziennikarką, redaktorką naczelną w różnych mediach w Polsce. To wielki luksus, że mam możliwość wykorzystania swojej intensywności i chęci eksplorowania życia z różnych stron w działaniu dla innych. To mnie spełnia.

rozmawiała: S.WS.

fotografia: BaranTrailRace, materiały organizatora