W ostatnim czasie znajoma triathlonistka zamieściła w mediach społecznościowych post, który wywołał sporą falę komentarzy, a mnie skłonił do refleksji. Poruszał kwestię sportu od zupełnie innej strony, niż ta dobrze nam znana, standardowa, związana z zawodami, treningami i gonitwą za nowymi życiówkami…
Po co właściwie trenuje?
Uczęszczałam do Szkoły Mistrzostwa Sportowego, spod skrzydeł której wyfrunęły tak znakomite postacie, jak Otylia Jędrzejczak, czy Agnieszka Radwańska, na korytarzach unosiła się atmosfera rywalizacji w duchu fair play, wspólnej pasji i silnego poczucia przynależności do grupy. Trenowanie pływania w takim wymiarze oznacza rozpoczęcie dnia o 6 rano skokiem do zimnej wody, po przepłynięciu paru kilometrów można iść na śniadanie i lekcje, po których jest kolejny trening na basenie. W niektóre dni dochodził jeszcze tzw. trening na sucho, czyli siłownia i szeroko pojęta sprawność, w weekendy oczywiście zawody, do tego kilka wyjazdowych zgrupowań w roku. Każdy dzień wypełniony był od rana do nocy, a czasu na głupoty pozostawało niewiele. Wtedy jeszcze nie zastanawiałam się nad tym, po co właściwie trenuję, i że oprócz doskonalenia się w danej dziedzinie, zyskuję coś znacznie więcej…
Co daje nam sport?
Sport, a już zwłaszcza sport wytrzymałościowy, pozwala nam zdobywać doświadczenia, które zostają z nami na całe życie. Uczymy się samodyscypliny, stajemy się ambitni i wewnętrznie zmotywowani, zyskujemy chęć ciągłego rozwijania się, szukania granic własnych możliwości, uodparniamy się na stres i ból, coraz lepiej radzimy sobie z presją. Ja sama dopiero dużo później uświadomiłam sobie, jak wiele zawdzięczam wieloletnim, systematycznym treningom. Dziś nie wyobrażam sobie szczęśliwego, spełnionego życia bez aktywności fizycznej. Każdy z nas, bez względu na poziom sportowy, jaki prezentuje, powinien zdawać sobie sprawę, że trenowanie to nie tylko pot, zmęczenie czy odciski na stopach. To przede wszystkim trening głowy i charakteru! Niezależnie, czy jesteśmy wyczynowcami walczącymi o bicie rekordów świata czy amatorami, ścigającymi się o przysłowiowy medal z ziemniaka – to nie czas na mecie i wynik na podium są odzwierciedleniem tego, co osiągnęliśmy. Nasz wysiłek sięga znacznie dalej. Zauważmy, jaką drogę przeszliśmy do miejsca, w którym jesteśmy teraz. Ile przeszkód udało nam się pokonać, ile razy chcieliśmy się poddać, a mimo to podnosiliśmy się, żeby iść dalej. Bo sportowcem nie jest się tylko na treningu czy zawodach. Niejednokrotnie odnosiłam wrażenie, że ludzie blisko związani ze sportem, mają więcej energii i czerpią po prostu więcej radości z każdego dnia. W pracy szukają rozwiązań, świetnie współpracują w grupie, dodatkowo motywując innych, problemy traktują bardziej jak kolejne wyzwania. W codziennej gonitwie, pędząc między pracą, treningami, a innymi obowiązkami, często brakuje nam tej chwili na refleksję i spostrzeżenie, gdzie jesteśmy i ile osiągnęliśmy. A ta świadomość jest bardzo ważna, zwłaszcza w trudnych chwilach, spadku motywacji czy kontuzjach, które na jakiś czas wykluczają nas z rywalizacji, dając w zamian więcej czasu na trening mentalny.
Każdego dnia…
Sportowym sukcesem nie cieszymy się tylko na zawodach, ale każdego dnia. Powinniśmy o tym pamiętać, i zwyczajnie być z siebie dumni. Bądźmy też wdzięczni. Za zdrowie, za ciało, które umożliwia nam pokonywanie kolejnych kilometrów, za radość z bycia w ruchu. A wyniki na zawodach traktujmy raczej jako dodatek w tej pięknej przygodzie!
tekst: A. Grochowska
fotografia: J. Deneka