Spotkanie subtelności, determinacji oraz siły marzeń. Trzech różnych charakterów, osobowości i stylów: Pauliny Krawczak, Kaśki Wilk oraz Kasi Solińskiej.  Bo jak mawiała Coco Chanel „Kobiecość nie jest o tym, aby być delikatnym, jest o tym aby być odważnym”. Więc czym ona właściwie jest? O tym z ikonami polskiego świata ultra. Chodź opowiem Ci moją bajkę…

Sylwia: Dziewczyny, jak zaczyna się Wasza przygoda ze światem ultra?

Paulina: Od Bieszczad. Od zawsze lubiłam tam jeździć i właśnie podczas jednego z wyjazdów, dokładnie w Cisnej, odbywały się zawody. Mój brat, który na tamten czas trochę biegał stwierdził, że możemy spróbować. Ja do tamtej pory biegałam asfalt, byłam w trakcie robienia korony maratonów w Polsce i pomyślałam, że jak pokonuję dystanse powyżej 40 km, to takiego Rzeźniczka 20 km zrobię… Na tamten czas w ogóle nic nie wiedziałam na temat biegów górskich, a było to jakieś 8 lat temu. To był moment przełomowy, zaczęłam się bardziej przyglądać tej dyscyplinie. Po roku zdecydowałam, razem z kolegą, wystartować w Rzeźniku, który liczy 80 km (przypis red., 2016).

Wtrącenie Kaśka: Czyli Ty zaczęłaś od takich krótszych?

Sylwia: A Ty Kaśka, zaczęłaś od razu od górnego pułapu km?

Kaśka: Nie… nie… ale wiesz, tak naprawdę to się trzeba najpierw zastanowić, co to jest ultra. Tak mówią, że jest to powyżej 50 km i wzwyż.

Sylwia: Definicja, powiedzmy sobie „encyklopedyczna”, mówi, że wszystko powyżej maratonu to już jest ultra.

Kaśka: W moim mniemaniu nie. Mówiąc o ultra mam na myśli coś ok. 80 plus i dla mnie to jest właściwa definicja.

Kasia: Myślę, że definiowanie w ogóle biegów górskich powinno skupić się na przyjrzeniu się temu, jaka cecha motoryczna organizmu jest dominująca oraz jaki mniej więcej zakładamy czas trwania wysiłku podczas zawodów. Choć podstawy treningu w budowaniu wydolności czy wytrzymałości niezależnie od dystansu, są podobne, to jednak przygotowania do tego trwającego od 2 do 4h będą inne niż tych trwających 12 czy 18h i więcej. Intensywność biegu tych zawodów też jest różna, zatem i trening i wykonanie będzie różne. Ja pierwszoplanowo bym właśnie na to patrzyła. Czym innym jest setka na asfalcie, czym innym w górach, a zgodnie z definicją obydwa to ultra, choć czas trwania takiego startu oraz forma treningu są przecież zupełnie inne.

Kaśka: Dlatego moim pierwszym prawdziwym ultra były spontaniczne Mistrzostwa Polski na Chudym Wawrzyńcu – na dystansie 83 km. Właśnie ten start uznaję za swój debiut w tej dyscyplinie.

Sylwia: Jak to wspominasz?

Kaśka: Pamiętam, że towarzyszył mi ogromny stres z uwagi, że był to mój pierwszy raz na tak długim dystansie, poza tym obowiązywała zasada „self support” – co znaczy, że nikt nie mógł udzielić mi wsparcia. miałam ciężki plecak i już na stracie wypadła mi bułka, bo tak go miałam napchanego. Biegłam z myślą, że nie mam tej bułki, a ona może się przydać…

Sylwia: Kiedy to było?

Kaśka: 2021 rok, natomiast to 2019 był dla mnie znaczący, bo właśnie wtedy podczas Mistrzostw Sky Runningu zdobyłam brązowy medal.

Sylwia: To co właściwie przyciągnęło Was w góry i co Waszym zdaniem sprawia, że kobiety lgną do tego, wydawać by się mogło, nieco męskiego świata?

Kasia: W sumie to sama nie wiem. Generalnie ta droga się rozpoczęła zupełnie przypadkiem, a jak poczułam te emocje, które lubię, to chciałam zakotwiczyć się w miejscu, gdzie mogę ich doświadczać na dłużej. Daje mi to radość, wolność, skupienie na sobie i najbliższym otoczeniu. Zaczynałam w Lasku Wolskim w Krakowie i te treningi dawały mi taką przestrzeń, w której się po prostu czułam bardzo dobrze i chciałam w niej być. Tak sobie myślę, że kobiety przyciąga to, że my nie do końca lubimy cyfry i takiego ich ciągłego trzymania się, np. stałego tempa, a właśnie w tym świecie górskim, blisko natury, mamy więcej możliwości na bycie mocnymi bez względu na cyfry, ale też na bycie… słabszymi.

Wtrącenie Kaśki: Ja często dostaję pytanie od ludzi „jak tak sobie biegniesz te 10 godzin – to o czym Ty myślisz”?

Sylwia: …i o czym myślisz?

Kaśka: Dużo się myśli przebija, ale zauważyłam, że jak za bardzo „odbiegnę’’ od tego, gdzie jestem teraz i co mam do zrobienia – to łapię się na tym, że np. mi tempo słabnie. Więc czasem sobie wizualizuję metę, jak już jestem w miarę blisko, ale staram się być skupiona na tym, co dzieje się w danej chwili, analizować, na pewien sposób być przygotowaną na kryzys, a przede wszystkim być świadomą, że każdemu jest ciężko, także te myśli krążą wokół tego. Nie mam czasu na podziwianie tego, co dookoła i zachwycanie się tym, na treningach tak, ale na startach nie.

Sylwia: Dodasz coś jeszcze Kasiu?

Kasia: Ja mam takie wrażenie, że my kobiety często skupiamy swoją uwagę na innych, na rolach, które przyjmujemy mamy, partnerki, pracownika  a kiedy jesteśmy na zawodach czy treningu, to w końcu możemy się od tego odciąć, wreszcie jesteśmy tylko my same ze sobą, jesteśmy w roli: ja… To jest w tym fajne, że musimy skupić się wtedy tylko na wysiłku, który pochłania naszą uwagę. Myślę, że inne dziewczyny, podobnie jak ja, wtedy odpoczywają od codzienności. Nie zerkam na komunikator, nie sprawdzam skrzynki mailowej, nie układam planów, nie piszę posta i nie muszę zrobić miliona innych rzeczy, które na mnie czekają po zakończonym treningu czy wyścigu. To jest właśnie taki czas w 100% skoncentrowany tylko i wyłącznie na sobie. Sądzę, że właśnie tego kobiety szukają tak podświadomie. Na zasadzie – idę pobiegać, nie ma mnie. Dlatego ja też często wolę biegać sama lub ewentualnie z osobami, z którymi lubię w ten sposób spędzać czas.

Kaśka: Jak wspomniałaś o tym komunikatorze, to przypomniała mi się taka sytuacja z Paulą na biegu „Granią Tatr”, gdzie Paulina była przede mną około 5 minut. Ja cały czas walczyłam, a było za nami dopiero 2/3 dystansu, więc biegłam z nadzieją, że ją dogonię i wyjdę na prowadzenie. Podchodząc do Krzyżnego dostałam wiadomość, a że mam telefon sparowany z zegarkiem, to wyświetliła mi się i czytam… „gratuluję 2. miejsca, niewiele zabrakło, ale mimo wszystko super robota”. Tak sobie pomyślałam „gościu już mnie skreśliłeś, ja mam nadzieję, że to się odmieni, a on już mi gratuluje drugiego miejsca” (śmiech), no i wykrakał… tak było.

Sylwia: Wspomniałaś Kasiu o kobiecych wyzwaniach, a co dla Was samych jest w świecie ultra tym największym? Co jest tym impulsem, bodźcem, który napędza lub czasem pcha do przodu?

Kasia: Dla mnie wyzwaniem i właśnie tym, nad czym dużo pracuję, jest skupienie się na sobie. Na swojej drodze, a nie na drodze innych. Danie sobie przestrzeni na to, że i ja mogę przegrywać i wygrywać,  że te dwie wersje mnie są ok. Nie biegam dla kogoś, nie biegam dla wyników, nie biegam nawet dla kibiców – mimo, że to jest fajne, że ktoś mnie na zewnątrz wspiera. Mimo to cały czas skupiam się na tym, aby nie odbiec za daleko od tego, co jest dla mnie najważniejsze w bieganiu.

Sylwia: Czyli co to konkretnie jest?

Kasia: To, że to kocham i sprawia mi to ogromną przyjemność. Czuję się dzięki temu spełniona jako człowiek, jako kobieta, a tym samym zawodowo – bo też poprzez swój warsztat mogę się rozwijać jako trener.

Sylwia: Czego byś zatem nie chciała?

Kasia: Wpaść w spiralę rywalizacji i gonienia za tytułem najlepszej ultraski… bo co to znaczy? Przecież wszystkie jesteśmy świetne, każda z nas ma odpowiednie cechy do tego, aby wygrywać, więc gonitwa za tym tytułem co roku jest naprawdę wyczerpująca – również psychicznie. Pracuję właśnie nad tym, aby mnie to nie dotykało, a to jest trudne, zwłaszcza w momencie kiedy jesteśmy coraz bardziej rozpoznawalne. Pewna presja jest odczuwalna. Każda z nas dostała niejednokrotnie informacje typu „na pewno wygrasz”, „to tylko formalność” – a to jest dla nas duży stres, nacisk na to, że powinnam wygrać.  Ja sama kilkukrotnie musiałam się z tym zmierzyć i nie raz mnie to bolało, ale dzięki temu coraz bardziej dojrzewam i uczę się, że chcę sama pisać swoją ścieżkę i być w tym taka radosna. Może trochę niewinna, ale być w mojej własnej bańce, krainie ultra.

To jest właśnie moje wyzwanie. Wcale nie to, czy ja przebiegnę jakiś bieg, dystans, w konkretnym czasie, bo wiem, że jestem w stanie pracować nad tym fizycznie, a ja się nie boję intensywnej pracy, bo lubię trenować. Dobrze, że mam trenera, który trzyma mnie w ryzach. Przyznam się Wam, że czasem mam takie fantazje, że jak już nie będę się ścigać na wyniki, to ja tyle rzeczy będę robić… To ja wszystkie biegi na świecie przebiegnę (śmiech), bo teraz muszę budować formę na odpowiednie starty…  ale jak będę mieć te 60 lat, to ja wtedy… (śmiech).

Sylwia: Czyli Ty będziesz następną Baśką?

(śmiech dziewczyn)

Kaśka: To ja to bardzo często słyszę, że zastąpię Baśkę. Przez to, że ona mnie uczyła WF. Powiem Wam, że do niej jednak mi dużo brakuje. Ona tyle sportów uprawia i na takim poziome, że ciężko będzie jej dorównać.

Sylwia: Baśką się trzeba urodzić.

Kasia: Myślę, że to ważne stwierdzenie. Kiedyś, też tak miałam, chciałam być jak ktoś. Jak Courtney, albo Emilly, a teraz mam tak, że chcę być… Kasią Solińską i tyle.

Kaśka: Jestem totalnie tego samego zdania.  Zresztą wczoraj i przedwczoraj słuchałam podcastu Kasi, uważam, że wiele się od niej można nauczyć. Pamiętam, jak rozmawiałyśmy w Tajlandii i ona może dzięki temu, że jest po psychologii, potrafi budować dobry mental.

Sylwia: Wracając do pytania… Kaśka, co dla Ciebie jest największym wyzwaniem?

Kaśka: Nadal… uwierzyć w swoje własne możliwości, w siebie. Nie wiem dlaczego, zawsze mi się wydaje, że ktoś jest lepszy, ktoś to zrobi lepiej. Cały czas za czymś gonię i nie wiem, co to jest. Łapię się na tym, że jestem sama dla siebie niewystarczająco dobra, a w rzeczywistości jestem bardzo wymagająca. To mnie czasami „zjada”.

Pamiętam, że stając na starcie tegorocznego CCC… wcześniej miałam nieudany bieg w Austrii na Mistrzostwach Świata, – później byłam 2 miesiące bez zawodów – stanęłam na tym starcie i powiedziałam do Rafała „boję się”,  on mówi do mnie „przecież jesteś przygotowana, dasz radę!”.

Sylwia: Czego się bałaś?

Kaśka: Tego, że znowu mnie złapią takie słabości, kryzysy, jakie miałam w Austrii, że mój organizm nie będzie gotowy, aby dobrze pobiec ten start – a bardzo zależało mi na tym.

Sylwia: Dlaczego tak bardzo?

Kaśka: Cały sezon mocno się przygotowywałam, zainwestowałam w niego zarówno czas, jak i finanse – mając nadzieję, że będzie to mój dobry sezon… okazał się najsłabszy. Porównując do dwóch poprzednich, bo one były w mojej karierze poważnymi startami, ten wyszedł najgorzej. Czasami się nastawiamy na coś mocnego, a to wcale tak nie wychodzi.

Zresztą Kasia mówiła o presji… jak byłam na obozie na Teneryfie i to był mój pierwszy w życiu, taki wyjazd treningowy pod kątem biegania, to też był stres czy sobie poradzę. Byłam z samymi „górskimi mocarzami”, a poradziłam sobie zaskakująco dobrze. Po powrocie bardzo często dostawałam wiadomości, których ja nie lubię, typu ”ale teraz będzie moc”, ja tego nie byłam wcale taka pewna… ale ludzie już mi to pisali.

Sylwia: Bardziej boisz się, że rozczarujesz samą siebie czy kibiców?

Kaśka: Samą siebie, bo czasem ciężko mi zrozumieć, co poszło nie tak, skoro tyle pracy w to włożyłam… i dałam z siebie 100%. Oczywiście mówię o sytuacji, gdy po drodze nic innego – mogącego wpływać na słabszy start nie wydarzyło się, a zdrowie dopisywało.

Paula:  Bo na wszystko trzeba czasu… aby ułożyć sobie w głowie, przeanalizować swój trening i dostrzec, co można zmienić lub poprawić. Koncentrując się na tym i dając organizmowi na to przestrzeń. On prędzej czy później to „odda” w postaci lepszych wyników. Ciężka praca w danym momencie daje nam zwyczajnie obciążenie, ale w miarę upływu czasu oswajamy się z tym i wtedy przychodzi ta „lekkość”.

Kaśka: Czekałam… ale sezon się skończył…

Paula: Zmieniając coś musi nastąpić proces, aby to miało szansę zaprocentować. To, że jesteś w tym miejscu, to też nie trwało rok… to były etapy. Teraz też musisz je przejść, aby to, co „włożyłaś” zaowocowało. To dotyczy każdej z nas, nawet tych Topowych zawodniczek, jak już chociażby wspomniana Courtney, której też to nie przyszło z dnia na dzień.

Spójrz na to z innej strony. To, że Twoja praca nie przyniosła teraz oczekiwanych wyników, nie oznacza, że nic Ci to nie dało… dało Ci bardzo dużo, owoce na przyszłe lata. Zobaczysz, że już nie będziesz musiała pracować tak dużo, tak ciężko, aby osiągać takie wyniki jak w tym momencie.

Kasia: Trening nie zawsze musi być wyczerpujący, aby był efektywny.

Kaśka: Zgadzam, się. Element „zajeżdżania się” nie wystąpił na moich treningach. Nie było takich mocnych akcentów, które by mnie eksploatowały czy wyczerpywały. Jedyną trudnością były problemy zdrowotne, które niejednokrotnie zaburzały systematyczność, nie pozwalając wejść w treningowy proces „zgodnie z planem”.

Paula: Musisz zmienić i podejście, i spojrzeć na to z innej strony… może nie osiągnęłaś w tym roku wyników, ale właśnie bardzo dużo pracy wykonałaś. Jestem pewna, że teraz to zaprocentuje, a wtedy Twoja głowa inaczej będzie pracować już na starcie. Jeśli będziesz myśleć o tym, jaki miałaś słaby sezon, to nie ruszysz… i to dotyczy każdej z nas.

Kaśka: Muszę też dodać jedną rzecz. Sądzę, że ważną też dla innych dziewczyn. Ja tak naprawdę nie mogę w 100% poświęcić się tylko bieganiu, bo ja też pracuję zawodowo. Przez co też czasem mierzę się z tym, że ludzie wypominają mi brak profesjonalizmu w podejściu do treningu. Prawda jest taka, że nie jestem totalnie sfokusowana na bieganiu – bo zwyczajnie nie jest to moje źródło dochodu i tutaj moje myśli są rozproszone.

Sylwia: Paula, podobnie jak siedzisz tutaj, jak i obserwuję niemalże każdą Twoją metę to Ty jesteś taką ostoją spokojności – wchodzi, robi, wychodzi i mówi z uśmiechem „cześć – dziękuję za uwagę”. Domyślam się jednak, że nie jest tak zawsze, choć właśnie bardzo łatwo można to tak ocenić. Dlatego mówię „mam wrażenie”. Czym jest zatem wyzwanie w Twoim wydaniu?

Paula: Zdecydowanie połączenie treningu i życia zawodowego. Jest to dla mnie naprawdę bardzo ciężkie ze względu na to, że moja praca nie jest w żaden sposób usystematyzowana czasowo. Każdy tydzień mam inny, a każdy dzień może mnie zaskoczyć. Ja sobie nie mogę zaplanować, że wyjdę pobiegać w poniedziałek, środę i piątek, a w sobotę zrobię trening na siłowni. W pracy mam dyżury 24-godzinne i mogą mi się wydarzyć takie dwa z rzędu – jeden po drugim. Taki wysiłek jest bardzo odczuwalny dla organizmu. Moja praca też jest bardzo stresująca, ale ogromnym plusem jest to, że potrafię się od niej odciąć zaraz po wyjściu i to, że daje mi ona stabilizację finansową pozwalającą mi spełniać moje marzenia.

Na siłownię jak idę, to czasem spędzam tam 4 godziny – chociaż wiem, że nie powinnam… ale, jak już jestem, to chcę to wykorzystać, poza tym to lubię!

Podobnie z harmonogramem treningu. Co z tego, że mam go ułożony, jak czasem chcę więcej zrobić, to po prostu to robię. Dlaczego? Bo to jest właśnie ta moja przestrzeń, tylko dla mnie. Ja nawet nie biorę telefonu ze sobą. Wyłączam się. Jak jadę w góry i czasem ze mną nie ma kontaktu nawet 5 godzin, to bliscy mają do mnie pretensje… ale ja naprawdę nie mam ochoty na rozmowy bo cieszy mnie ten kontakt z naturą.

W moim przypadku najtrudniejsze jest, jak widać, dostosowanie pracy do treningu, ale ja się cieszę z tego, co mam. Nie analizuję tego, że gdybym była np. jak Kasia Solińska, która cały czas biega (Kasia śmiech), to bym… Ktoś mi kiedyś powiedział, że jak byś oddała się tylko temu, to byś była jeszcze lepsza, ale no właśnie ja nie chcę tego analizować, co by było gdyby. Podoba mi się, to co jest teraz, i cieszę się z tego, co mam. Dlatego na biegach nie myślę „fajnie było by wygrać”, ja po prostu biegnę swoje i na mecie cieszę się ze wszystkiego – bez względu na to, czy wbiegam pierwsza, czy ostatnia. Radość daje mi to, że ja w ogóle ukończyłam ten bieg bez żadnej kontuzji, z uśmiechem, że poznałam nowych ludzi, teren.

Sylwia: Paula jest w takim razie coś, co sprawia Ci kłopot, z czym sobie kiepsko radzisz?

Paula: Z DNF, ale takim, jak na Lavaredo, bo byłam tam z ramienia „Altry”, mojego sponsora, który pokrył koszty mojego pobytu tam. Dostałam od nich fajny support i nie mogłam sobie z tym poradzić, że ktoś we mnie zainwestował, a ja musiałam zejść z trasy. Ale dobry team Cię zrozumie – to, że to jest sport i tak też wtedy było. Dostałam ogromne wsparcie.

Odrobiłam też lekcję na UTMB kiedy wiele osób reprezentujących „Altrę” zeszło… z uśmiechem na twarzy i nikt nie robił z tego problemu. Ja się tego dopiero uczę.

Sylwia: Czego nauczył Cię świat ultra?

Paula: Kiedyś chciałam robić wszystko na 100%, a dziś wiem, że muszę do tego trochę inaczej podchodzić z większym dystansem i luzem. Dlatego fajnie, że to co robimy, daje nam sukcesy, mimo że nie wszyscy jesteśmy profesjonalistami.

Kaśka: Czasem właśnie łatwiej jest przyjąć porażkę, kiedy wiesz, że nikt Ci w tym nie pomagał, bo nikt w Ciebie nie zainwestował.

Sylwia: W Polsce jeszcze brakuje takiego przygotowania mentalnego zawodników? Budowania nie tylko formy, ale i świadomości swoich możliwości w tym i tego, że można przegrywać bez presji?

Dziewczyny: Zdecydowanie…

Sylwia: Przy następnej rozmowie wrócimy do tego tematu. Czym jest sport w Waszym życiu? Jaką jego częścią?

Dziewczyny (śmiech)

Sylwia: Dodam, że nie ma tu złej odpowiedzi (śmiech).

Kaśka: Właśnie ostatnio sobie to uświadomiłam, będąc u ortopedy, że naprawdę ja mam jedną chorobę – jestem uzależniona od sportu.

Paula: Ja mam taką samą…

Kaśka: Dla mnie dzień bez sportu jest dniem złym, nieudanym. Kocham się po prostu ruszać i dokładać coś do treningu, chociażby spacer. Sport zawsze kochałam, ale to co dało mi bieganie, to spędzanie czasu na łonie natury i bycie samej ze sobą… czerpanie przyjemności z małych rzeczy: widoków, wschodu słońca, fajnej pogody, sarny w lesie. Ten sport, mimo tej pracy, to tak 70% do 30%.

Paula: Życie bez sportu jest dla mnie słabe. Nawet w pracy, kiedy nie mogę zrobić treningu, staram się poświęcić wolną chwilę chociaż na stretching i zrobić 10 tys. kroków, co jest wyzwaniem, ale je robię, bo siedząca praca to nie dla mnie. Paradoks jest taki, że muszę siedzieć, jednak kiedy tylko mogę, to robię kółka.

Jestem też taka, że chciałabym wszystkich uzdrawiać, motywować do ruchu. To trudne i niestety muszę zmienić sposób postrzegania świata, przez mój pryzmat, bo nie każdy tak to kocha, jak ja.

Chciałabym zachęcić swoich rodziców… pewnie mniej by ich wszystko bolało, ale…

Kasia: Sport to moje życie, więc dałabym temu 100%, ale chyba mam nieco inaczej, niż dziewczyny. Nie mam takiego poczucia, że jestem uzależniona, i nie mam takiego poczucia, że jak nie mam aktywności fizycznej w ciągu dnia, to jest to dzień stracony. Mnie też bardzo interesuje trening, taki bardzo świadomy – lubię sprawdzać, czy jak danego dnia odpocznę albo zrobię tylko mobilność – to czy zaowocuje to bardziej. Mój trener uczy mnie tego, aby nie dokładać za każdym razem, ale zachować strukturę takiego treningu, który ma mieć jakiś cel i ma mi przynieść wysoką formę w odpowiednim momencie. Dlatego mówię, że jak będę mieć 60 lat, to będę robić wszystko… bo teraz nie mogę (uśmiech).

Czasem jest tak, że jak jestem w górach i wiem, że nie mogę pobiegać pięć godzin, a tyle bym chciała to robię te dwie, które mogę. Bywa, że próbuję przedyskutować z trenerem tę kwestię, ale wiem, że muszę mieć nad tą moją aktywnością kontrolę.

Przyznam, że to szczęście, że ja trenuję na bardzo dużej objętości i być może do końca nie jestem obiektywna bo tygodniowo na treningach spędzam 20-30h. Zawodowo też zajmuję się sportem, więc on w zasadzie cały czas mi towarzyszy, tylko w różnych formach.

Sylwia: Czyli jednak Kasia Solińska nie biega cały czas?

Kasia: Tak jak już Paula wspomniała, ja faktycznie może nie ciągle, ale dużo biegam a raczej dużo czasu spędzam na treningach. Mam też życie zawodowe, któremu poświęcam ogromną część czasu. W tym momencie mogę tym sobie samodzielnie manewrować i pracować trochę rano, trochę w ciągu dnia i trochę wieczorem, ale wcześniej przez 5 lat pracowałam w korporacji, gdzie zaczynałam o godzinie 9:00 kończyłam o 17:00- siedząc przy biurku. Pamiętam, jak miałam marzenie, żeby mieć czas w ciągu dnia, aby pójść na trening i to marzenie zrealizowałam.

Sylwia: Opowiesz coś więcej o tym?

Kasia: Nie jestem zawodnikiem, który dostaje środki finansowe, wystarczające, aby się z tego utrzymywać. Muszę prowadzić swoją działalność i to jest biznes, który potrzebuje mnie przez 7 dni w tygodniu, również kiedy jestem np. chora. Teraz staram się wypracować wolną niedzielę, taką od pracy. Chciałabym mieć taki dzień w tygodniu, że nie otwieram laptopa, nie odpisuję na wiadomości.

Sylwia: Co stoi na przeszkodzie?

Kasia: Próbuję sobie to jakoś poukładać, ale samą mnie wiele rzeczy interesuje i tego czasu mi zwyczajnie brakuje. Bardzo czasochłonna jest też dla mnie praca ze sponsorami, która wymaga sporego zaangażowania w social mediach… sama wiesz.

Sylwia: Masz jakiś swój sposób na godzenie tych ról?

Kasia: Wiele dodatkowych zobowiązań planuję np. na roztrenowaniu.

Kaśka: Zastanawiam się nawet, czy my z Paulą nie mamy lepiej, niż Kasia… bo mamy jednak tę poduszkę w postaci etatu.

Sylwia: To są właśnie te nasze wybory… i często koszty, a pozostając przy tym, zapytam Was, jak uprawianie sportu na takim poziomie wpływa na Wasze relacje z najbliższymi? Widzimy Wasze wyniki, staranne łączenie życia zawodowego z obowiązkami sportowca, ale jest jeszcze ta część związana z czasem prywatnym i bliskimi. Jak wygląda to u Was?

Kasia:  U mnie najłatwiej, bo najbliższa mi osoba jest cały czas blisko mnie. My po prostu uwielbiamy ze sobą spędzać czas, czy to pod kątem zawodowym, treningowym, a w zasadzie każdym innym.

Sylwia: Jak o tym mówisz, to radość maluje Ci się na twarzy…

Kasia: No tak… jestem zakochana po uszy! Jesteśmy z Maćkiem szczęśliwi i każdego dnia się cieszę, że mam taką osobę, bo zawsze też o niej marzyłam i nie wierzyłam, że taki związek jest w ogólne realny do zbudowania. Ale jest! Dlatego go pokazuję, aby inne kobiety zobaczyły, jak mogą w związku mieć.

Sylwia: Czy to znaczy, że kiedyś taki nie był?

Kasia: Kiedyś bardzo tego pragnęłam i się to zrealizowało. Są na świecie fajni mężczyźni to jest realne, że można stworzyć naprawdę bardzo fajny związek. To jest dla mnie bardzo ważne.

Sylwia: Jest coś, czego Ci brakuje?

Kasia: Takiego czasu, w którym nie zajmujemy się pracą albo treningiem. Ostatnio byliśmy na randce, bo ja wygrałam zakład „o ile przedłuży się trening” i przy okazji bycia w Krakowie Maciek zaprosił mnie na kolację która była wygraną zakładu) do naszej ulubionej restauracji (przypis. red., sesja i wywiad odbywa się w Krakowie).

Sylwia: Co z pozostałą częścią tych najbliższych?

Kasia: Przyjaciele oraz moja rodzina na pewno odczuwają moją nieobecność. Dużo podróżuję, często mnie nie ma, ale moja mama mieszka niedaleko i siostra też, najlepsza przyjaciółka również w miarę blisko, więc wiecie, czasem raz na 3 miesiące, czasem częściej… ale się widzimy.

Kaśka: Ona to rozumie!

Kasia: Właśnie o to chodzi, że to rozumie. Mam dużo dobrych znajomych, z którymi spędzam czas na treningach. Moi podopieczni również często stają się mi bliskimi osobami, więc siłą rzeczy się nimi otaczam na co dzień. Natomiast też jest tak, że w różnych momentach naszego życia różne osoby są bardziej lub mniej i te koleżanki, z którymi kiedyś byłam bliżej, np. z pracy, teraz jest ich mniej, bo zwyczajnie ją zmieniłam, tak jak i miejsce zamieszkania. Staramy się spotykać chociaż raz w roku, ale no nie jest to już takie częste – trzeba to jednak akceptować. To jest taki czas w moim życiu, kiedy ja chcę i mam potrzebę realizować się w bieganiu, może to kiedyś się zmieni…

Paula: U mnie jest o tyle łatwiej, że ja prywatnie nie jestem w związku. Tak więc kwestia zrozumienia przez partnera nie jest póki co moim zmartwieniem. Musiałam jednak troszeczkę popracować nad przyjaciółmi i rodziną, która w pewnym momencie mnie nie do końca rozumiała. Szczególnie rodzice. Oni się bardzo martwili o to, że ja sobie krzywdę robię tym biegam…że tyle biegam… nic nie robię, tylko biegam. Teraz jest już inaczej. Raczej mnie wspierają, w tej mojej pasji. Podobnie było z przyjaciółmi, bo wcześniej widywaliśmy się dość często, a teraz jest raz na jakiś czas, aczkolwiek większość tych bliskich mi osób mam w obrębie kilku kilometrów, więc staram się odwiedzać ich tak często, aby mnie nie zapomnieli… (śmiech), social media pozwalają też na to… (śmiech). Często też proponuję moim najbliższym wyjazdy ze mną w góry, ja wtedy trenuję, a oni spędzają czas na szlakach. Tak więc wspólnie szukam różnych sposobów na łączenie tego czasu.

Uważam, że mam ogromne szczęście, mając wokół siebie przyjaciół, którzy chcą jeździć na moje biegi, chcą mi towarzyszyć, być moim suportem np. tak, jak Weronika (przyjechała z Paulą na wywiad – przypis red.) – to są ludzie nieocenieni, w tym, co dla mnie robią. Bez nich nie byłoby tego wszystkiego. Tej  radości z mety. Często oni się cieszą bardziej z tych osiągnięć, niż my sami. Dlatego w tym miejscu chciałabym im  za to podziękować!

Kaśka: Ja jestem z rodziny wielodzietnej i zawsze byliśmy zżyci wszyscy razem.

Sylwia: Masz swoją własną drużynę i trybunę kibiców?

Kaśka: Tak, kibicują mi, ale co dziwne, jakoś tak wyszło, że jeszcze nigdy wszyscy nie byli na mecie. Nie po drodze im zawsze było. Kiedyś mój brat przyjechał do Krynicy, a mam piątkę rodzeństwa. Jeden z braci jest za granicą, siostra we Wrocławiu, a pozostała trójka w obrębie naszego rodzinnego miasta, także mamy siebie i rodziców w zasięgu. Mój partner też mieszka blisko mnie, więc naturalnie dzieje się tak, że najwięcej czasu spędzamy z moimi najbliższymi. Z przyjaciółmi teraz dużo mniej, moja najlepsza przyjaciółka mieszka obecnie w Krakowie, więc jakoś tak tego czasu jest zawsze za mało. Staramy się organizować wspólne wyjazdy np. z okazji urodzin, czy spotkania typu hygge. Poza tym, to u mnie w rodzinie nie jest problemem zorganizować imprezę. Obchodzi się wszelkiego rodzaju imieniny urodziny… szwagra… bratowej… – zawsze się znajdzie jakaś okazja, aby się spotkać i upiec niejedno ciasto! Słuchajcie, do tego stopnia, że moja mama tak lubi swojego zięcia, że kiedy on miał imieniny, to ona stwierdziła, że jeśli moja siostra nie ma czasu ich zorganizować, ponieważ dużo pracuje, i aby jej nie obciążać – to wyszła z propozycją, żeby zrobić je u niej! (śmiech). Właśnie taka jest moja mama, kocha ludzi, gościnność i towarzystwo… i ja chyba mam to po niej.

Sylwia: Co jest Waszą taką kobiecą słabością… Waszym atrybutem?

Kaśka: Jak chyba każda kobieta lubię błyskotki, jestem sroczką, ale moją największa słabością są buty – nie tylko biegowe, wszelakie. Mam ich naprawdę mnóstwo, a zaraz po nich ubrania, których też jest dużo… bardzo dużo. To się wiąże z tym, że pracowałam 10 lat w branży modowej. Poza tym, dzieci trochę powielają schematy rodziców, a moja mama zawsze ładnie się ubiera i ja się w nią wdałam również w tej kwestii. Trochę się poprawiłam już z tym kupowaniem, ale to zawsze będzie we mnie.

Sylwia: To słabość akceptowalna społecznie…

Dziewczyny: śmiech

Kaśka: Już się z tym pogodziłam (śmiech).

Paula: Moja słabość to perfumy i zadbane paznokcie, co jest małą trudnością, bo w pracy obowiązuje mnie pewien dress code, a co za tym idzie, nie wszystko jest akceptowalne. Była taka sytuacja, kiedy miałam takie powiedzmy sobie „szponki”, i mój przełożony w ramach zwrócenia mi uwagi stwierdził: „Pani to dziś taka drapieżna jest”(śmiech).

Kaśka: Dobrze z tego wybrnął!

Paula: Trochę nie wiedziałam, co powiedzieć, to była taka „subtelna sugestia”, ale niewiele to pomogło, bo ja po prostu muszę mieć ładne paznokcie – to jest takie „moje”.

Sylwia: A Ty Kasiu? To będzie zagadka..

Kasia: Dokładnie… i dla mnie samej też! Ja nie umiem u siebie zauważyć, co mam takiego kobiecego. Sporadycznie używam perfum, zazwyczaj je dostaje i mam je bardzo długo, makijaż to też niekoniecznie – takie minimum, raczej maluję tylko rzęsy i brwi. Za biżuterią również nie przepadam. Jeśli już dostaję coś, to musi być to coś drobnego, symbolicznego np. jak kolczyki, które dostałam od mamy. Są to skrzydełka i nawiązują do tego, że ja często mówię, że lubię jak ktoś dmucha mi w skrzydła. Tak samo mam wisiorek, też dostałam od mamy – kupiła go na lokalnym targu. Jest to motylek bez jednego skrzydełka. On z kolei jest dla mnie takim talizmanem i symbolem niedoskonałości – to, co jest niedoskonałe może być piękne i wartościowe. Z tego powodu nic z nim nie robię, nie naprawiam go. Hmm… może to jest mój taki wydźwięk kobiecości…

Sylwia: Tak Cię słucham i chciałam Ci powiedzieć, że właśnie wymieniasz bardzo wyjątkową stronę kobiecości… naturalność i niedoskonałość.

Kasia: Tak, bo widzisz… pamiętam doskonale, że musiałam przejść długą drogę do tego, aby poczuć się wartością i piękną kobietą. Długo nie umiałam w sobie tego znaleźć, zawsze było coś nie tak, a teraz jest ok.

Sylwia: Myślę, że to dotyczy każdej z nas, tylko przechodzimy to na swój własny sposób i w różnym czasie przychodzi do nas ta akceptacja.

Dziewczyny: To prawda…

Sylwia: Zbliża się najpiękniejszy czas w roku, nie mogę zatem nie zapytać, czym dla Was jest czas Bożego Narodzenia? Czujecie tę magię?

Kaśka: Mi ten okres kojarzy się zdecydowanie z pełnym domem, spędzaniem go z rodziną – od Wigilii, praktycznie do Nowego Roku. U nas jest dużo tradycji, prezentów, czasu wolnego… choć kiedyś dla mnie tak nie było. Często jeszcze pracowałam w wigilijny wieczór i wszyscy na mnie czekali, to był pod tym względem najgorszy czas w moim życiu.

Sylwia: Czyli właściwie przekwalifikowanie się, a w tym sport, dało Ci możliwość wygospodarowania przestrzeni na pielęgnowanie czasu z rodziną?

Kaśka: Zdecydowanie. Teraz naprawdę, w tym okresie świątecznym, bardzo odpoczywam. Mam luźną głowę i czuję spokój – to prawda, że zmieniło się to m.in. przez sport.

Paula: Ja nigdy nie wiem, jak dokładnie się to u mnie poukłada. Niemal zawsze wypada mi jakiś dyżur w pracy i ten czas jest wtedy taki rozdarty. Mimo to, jest to fajny okres – jest więcej przestrzeni na bycie razem, bez pośpiechu i wielu innych spraw na głowie. Można spokojnie porozmawiać, pośmiać się, pograć w różne gry. Uwielbiam dzieci, a moje rodzeństwo je ma, więc ten okres daje mi dużo radości. Poza tym jest to moment, kiedy przyjeżdża moje dalsze kuzynostwo. Na co dzień się nie widujemy, a ten raz w roku mamy okazję pobyć razem.

Równie fajne jest dla mnie obdarowywanie ludzi. Lubię robić coś takiego nietypowego, niekoniecznie pójść do sklepu i kupić gotowy upominek. Wolę zrobić np. jakiś fotoalbum, czy coś takiego oryginalnego,  aby każdy mógł się poczuć wyróżniony – niezależnie ile to będzie kosztować. Chodzi o to, by dać coś komuś od siebie – sprawić, że ta osoba, w tym dniu, poczuje się szczególnie. To jest dla mnie ważny czas, on jest dla mnie właśnie taki magiczny i tę magię mają te Święta w sobie.

Kasia: To taki rodzinny czas i wtedy obcinamy trochę tego treningu, żeby dla naszych najbliższych wygospodarować go więcej. Lubię bardzo też ten okres przedświąteczny, czyli robienie wspólnie potraw wigilijnych, ubieranie choinki. Wtedy zazwyczaj wyprowadzamy się z domu i jedziemy do jednych albo drugich rodziców, w tym roku akurat będziemy więcej w domu rodzinnym Maćka. Będzie to też mój pierwszy raz, kiedy nie będę na Wigilii w domu. Sama jestem ciekawa, jak to zniesiemy… i ja, i moja mama. Wiem na pewno, że ten czas będzie wyjątkowy. Mamy tradycję obejrzenia jakiegoś świątecznego filmu. Zwykle pada na „Kevina” – moja siostra go uwielbia, chociaż jest starsza ode mnie o 2 lata.

Sylwia: To są te nasze domowe, rodzinne, tylko nasze zwyczaje.

Kasia: Właśnie tak! Zawsze też gramy w gry, rozpakowujemy prezenty…

Kaśka: I pijemy nalewkę własnej roboty!

Dziewczyny: śmiech

Kasia: I lampkę czerwonego wina. Moja mama ma wtedy imieniny – jest Ewą, więc też świętujemy jej czas.

Sylwia: Czyli też są ciasta i słodkości.

Kasia: Tak, chociaż przyznam Wam, że my nie jesteśmy tacy „słodcy”, ale i tego nigdy nie brakuje. Ja osobiście uwielbiam ten moment, kiedy jest już po kolacji wigilijnej. Siadamy wszyscy razem na kanapie, właśnie z lampką wina, rozmawiamy, śmiejemy się. W tle leci „Kevin” , wszyscy znają go na pamięć, jesteśmy razem, a telefony są „out”. Uwielbiam też światełka, taki przytulny klimat i świąteczną listę piosenek.

Kaśka: U nas się słucha Elvisa Presleya, mamy dwie piękne świąteczne płyty, a w prezentach natomiast jestem praktyczna i wiadomo, że jak ciocia Kasia, to będzie „ciuch”.

Kasia: My mamy teraz taką tradycję, bo kiedyś wpadliśmy w taki kołowrotek, że dużo pieniędzy wydawaliśmy na prezenty i to było obciążające dla niektórych osób w rodzinie. Teraz robimy tak, że dla dzieci się składamy, aby zrobić jeden większy upominek, a dla dorosłych losujemy. W tym momencie te prezenty nie przekraczają kwoty 100zł, aby było to właśnie coś symbolicznego, spersonalizowanego, mającego głębsze znaczenie.

Sylwia: Patrząc w przyszłość, przez pryzmat przeszłości… czego życzyłybyście sobie oraz naszym czytelnikom z okazji Świąt Bożego Narodzenia oraz na nadchodzący Nowy Rok?

Kaśka: Sobie bym życzyła zdrowia, bo tego mi zabrakło w 2023 roku, a czytelnikom dużo radości z małych rzeczy. Dostrzegania i znalezienia fajnego momentu w każdym zwykłym dniu. Nawet smacznej kawy, czegoś małego, co sprawi radość. Przeżywać, a nie przeżyć.

Paula: Czytelnikom… wolniejszego życia, docenienia tego, co już posiadają, a nie pośpiechu za tym, czego jeszcze nie mają. Wiele cennych rzeczy jest wokół i obok nas, a my chcemy dużo więcej, często właśnie nie dostrzegając, że najpiękniejsze już mamy.

Sobie – aby ten rok nie był gorszy od tego, co mija, i aby było przy mnie zdrowie, kiedy ono jest, to właściwie jest wszystko. Poza tym i sobie, i Wam – abyśmy się wzajemnie wspierali, by tej zawiści na świecie było coraz mniej, by ludzie dostrzegali pracę drugiego człowieka, bo nic się nie buduje siedząc. Zrozumienia, że każdy pracuje na to, aby być w danym miejscu.

Kasia: Zdecydowanie i sobie i wszystkim zdrowia – to jest fundament wszystkiego.

Sobie życzyłabym tego, abym się nie zmieniła, by to, co się dzieje wokół mnie, nie wpływało na moją osobowość. Chce być taką Kasią, jaką jestem. A innym – życzliwości, zarówno dla siebie samych, jak i na zewnątrz. Poza tym, aby nasze działania były zawsze wynikiem takiej intencji dobra.

rozmawiała: Sylwia Wojtowicz-Sander

fotografia: Monika Dratwa

 

Sesja zdjęciowa odbyła się w pięknych przestrzeniach Zinar Castel, będącego połączeniem historii z nowoczesnością. Jego skład tworzą: modernistyczny, czterogwiazdkowy Forest Hotel oraz historyczny, designerski Zamek – Zinar Castle, którego integralną częścią jest zabytkowa Baszta projektu słynnego architekta Adolfa Szyszko-Bohusza. Więcej na: www.zinarcastle.pl

Wyjątkowe stylizacje to kolekcja marki Monika Kamińska bazująca na naturalnych materiałach – www.monikakaminska.com