Co się stanie, kiedy nam się uda? A co, kiedy po prostu odpuścimy i nie damy rady? Czy i jak umiemy poradzić sobie z determinującą nasze myśli perspektywą porażki? Z czymś, czego się boimy, a na co powinniśmy być gotowi, bo to przecież to nieodłączny element wyzwań i współzawodnictwa… O doświadczenia i perspektywę, jak sobie poradzić z niepowodzeniami, zapytaliśmy samych sportowców, trenerów oraz bliskie osoby wspierające ich w karierze.


 

Asia Jóźwik. Perspektywa byłej biegaczki lekkoatletycznej

Jak radziłaś sobie z sytuacją, kiedy na przykład Twoje wcześniej założone cele niestety nie udało się zrealizować?

Wiele razy nie realizowałam założonych celów, taki już jest sport wyczynowy. Mnóstwo rzeczy po drodze może pójść nie tak, może pojawić się infekcja czy kontuzja zaburzająca przebieg przygotowań, a ostatecznie realizację celu, który najczęściej jest związany albo z wynikiem, albo z zajęciem jakiegoś miejsca. Niestety w mojej głowie było to najczęściej 0 – 1. Więc bardzo cierpiałam, gdy coś mi nie wyszło, a że w sporcie jest więcej porażek niż wygranych, to wygląda na to, że więcej było mi smutno. Zauważyłam, że wolałam częściej być smutna przez kilka niepowodzeń, aby ten jeden raz jednak osiągnąć cel i poczuć te euforie z tym związaną. Oczywiście za każdym razem analizowałam co poszło nie tak i starałam się to wyeliminować lub poprawić. Nigdy jednak nie powiedziałam sobie, że ten cel jest zbyt wysoki dla mnie.

 

Maja Makowska. Perspektywa biegaczki, triathlonistki i kolarki

Jak sobie radziłaś z sytuacją, kiedy nie zrealizowałaś założonego celu w sporcie? A na przykład wiedziałaś, że byłaś przygotowana.

Jeśli chodzi o niezrealizowanie celów w sporcie, na szczęście było ich u mnie mało. Miałam kilka takich sytuacji w życiu, kiedy się nie udało. Zwykle na początku jest taka ogromna frustracja, złość i poczucie bezradności. Tylko nie wiadomo na co tę złość można przekierować, kiedy coś się „zepsuje” podczas zawodów. Musi trochę czasu minąć, kiedy ułożę sobie w głowie to dlaczego tak się stało, że nie skończyłam biegu – może, dlatego, że za mocno zaczęłam, może źle jadłam i miałam zły cukier, a może były po prostu ciężkie warunki i ja nie dałam rady. W większości moich przypadków jest to, że nie głowa odpuszcza, ale dzieją się rzeczy, na które ja nie mam wpływu, takie czynniki zewnętrzne, które muszę zaakceptować. Sama akceptacja jest bardzo trudna. Jestem też osobą bardzo impulsywną. Jeśli dzieje się coś, po nie mojej myśli to ja bardzo szybko się denerwuje. Jestem zła i wybucham. Im więcej czasu poświęcam po na analizę tego, układam sobie w głowie i uczę się tego akceptować. Jak już zaakceptuję to, to pojawiają się te niemiłe emocje, jak smutek, żal, tłumaczenie się, jeśli jest się osobą publiczną, bo każdy czeka na informację zwrotną. A później następuje spokój. Mam zawsze w głowie: jak nie drzwiami, to oknem.

 

Kasia Zawistowska. Perspektywa wspinaczki i biegaczki OCR

Czy miałaś sytuację, kiedy nie zrealizowałaś założonych celów? Coś się nie udało? I jak sobie z tym poradziłaś?

Moje największe niepowodzenie, nie było związane typowo z bieganiem, ale z niezdobyciem Aconcagui… zabrakło 600 metrów przewyższenia do szczytu. To była moja najdroższa wyprawa. Sama wyprawa trwała kilkanaście dni. Wchodzisz i męczysz się. Wszyscy trzymają kciuki. Zawracasz, kiedy jesteś tam miesiąc.  Myślisz, że zawiedziesz wszystkich. Trzeba sobie powiedzieć, jak to zmienia Twoje życie, czy jest to cel życiowy, że nie zdobyłam tego szczytu. To było niepowodzenie. Mogę też przytoczyć określenie kolegi Mikołaja Sondeja, który nie używa słowa porażka, ale nie – sukces. Moim sukcesem wtedy było zawrócenie. Dużo trudniej jest zawrócić, niż zdobyć szczyt. Mogłam sobie powiedzieć same okropne rzeczy: po co wydałam tyle na wyprawę, po co tyle czasu zmarnowałam. Jednak ja z uśmiechem wróciłam i powiedziałam do siebie: odpocznę sobie. Góra nadal stoi. Trzeba być otwartym na nowe wyzwania.

 

 

Asia Witek. Perspektywa żony i najbliższej osoby sportowca (Andrzeja Witka)

Życie ze sportowcem to niestandardowa codzienność. Kiedy są sukcesy to jest dość łatwo, a co kiedy przychodzą niepowodzenia? Jak Ty, jako osoba pozornie z boku, ale bardzo blisko sobie z tym radzisz? Bo tych emocji nie da się odciąć. Który moment, w karierze Andrzeja, był dla Ciebie najtrudniejszy? Niepowodzenie na zawodach czy kontuzja, która przychodzi niespodziewanie?

Odpowiedziałabym na początku, że to jak ja sobie radzę, zależy od tego, jak w konkretnej sytuacji radzi sobie Andrzej. Dla mnie najważniejsze w takich momentach jest to, żebym ja sama była „wyregulowana”, czyli żebym nie miała w sobie, jakichś swoich stresów i napięć, tylko z otwartą głową mogła wysłuchać, wesprzeć Andrzeja. Oczywiście, jest to bardzo trudne, bo ten ciężar sytuacji wisi zawsze, gdzieś tam pod sufitem i może spaść w każdej chwili. Nikt nie powiedział, że życie ze sportowcem będzie łatwe. Porażka na zawodach to raczej rozczarowanie, które w miarę szybko mija i na jej miejsce wchodzi plan rewanżu. Czyli pojawia się działanie, taka sprawczość, za którą idzie już nowy plan, nowa energia. Natomiast z kontuzją jest zdecydowanie gorzej. Na nasze szczęście taką sytuację mieliśmy do tej pory raz i życzę nam, żeby się więcej nie powtórzyła. Kontuzja przychodzi zupełnie nieproszona, ale jej problem polega na tym, że nie wiadomo ile potrwa. Nie ma tutaj mowy o szybkim działaniu, powrocie, bo zawsze jest ten żmudny czas rehabilitacji i czekania na powrót do pełni sprawności. Zmienia się tempo życia, zmieniają się plany i jakoś trzeba funkcjonować w tej nowej rzeczywistości. U nas właśnie tak było, Andrzej po 2-miesięcznym, niemalże katorżniczym obozie na Teneryfie, po którym przyszedł super start w Transgrancanarii , nagle musiał powiedzieć sobie STOP. Nie mógł zupełnie biegać, bo pojawiał się ból w stopie, który uniemożliwiał mu trening. Życie pod jednym dachem ze sportowcem, który nie może trenować – to jest ogromne wyzwanie! Jakby tego wszystkiego było mało, to jego uraz nie był łatwy w zdiagnozowaniu, ani w leczeniu. Jedyne antidotum, jakie było dostępne to czas, więc trzeba było czekać. Dla mnie jako żony chyba najtrudniejsze było to, że wiedziałam ile serca, czasu i zdrowia włożył w przygotowanie do sezonu i jak boli go fakt, że kolejne cele uciekają mu sprzed nosa. Jedyne, co mogłam zrobić, to być obok. To, co powiedziałam wcześniej „wyregulowana”, zrobić ulubione naleśniki z Nutellą i owocami, zabrać na spacer do parku i kupić nowy zestaw klocków Lego na zabicie czasu. Pamiętam, jak długo rozmawialiśmy o starcie w Jedlinie, który był tak naprawdę przełomowy (odbywał się on 12 maja, kontuzję Andrzej miał od 24.02.) analizowaliśmy: czy to już czas, czy uraz się nie odnowi – oj dużo tutaj było lęku, ale równie dużo było nadziei i ostatecznie to ona zwyciężyła. Mogliśmy całą rodziną odetchnąć.

 

Monika Węgrzyn. Perspektywa byłej biegaczki górskiej, która bieganie zamieniła na kolarstwo.

Początkowo trenowałaś biegi górskie gdzie osiągałaś bardzo dobre rezultaty, ale kontuzja spowodowała, że musiałaś zrezygnować z tej dyscypliny. Długo walczyłaś o powrót do biegania, jak czułaś się gdy okazało się, że jednak nie będzie to możliwe? Wtedy pojawiło się kolarstwo… i zostało twoja nowa sportowa miłością?

Początkowo trenowałam biegi górskie jednak ze względu na długotrwałą kontuzję w efekcie zmieniłam dyscyplinę na kolarstwo szosowe. Było to złamanie zmęczeniowe stopy, które trwało dość długo (licząc cały proces to około 4 miesięcy). W tym czasie jeździłam na rowerze stacjonarnym i starałam się ćwiczyć sprawność ogólną, żeby nie stracić siły. Przez cały ten czas kontuzji najbardziej byłam zmęczona psychicznie, bo nie byłam w stanie wykonywać normalnego treningu. Potem pojawił się rower na zewnątrz. Jazdy szły trochę opornie bo mało jeździłam. Był to sport całkiem obcy dla mnie, jednak w tym czasie stanowił najlepsze rozwiązanie. Budowałam wydolność i siłę pod przyszłe starty biegowe – a stopa była odciążona.

Kiedy byłam już w pełni zdrowa zauważyłam, że nawet lepiej biegam niż przed kontuzją (wtedy bardzo dobrze mi szły biegi alpejskie) i muszę to podkreślić – było to efekt jazdy na rowerze, którą zresztą polubiłam. W pierwszym starcie w Mistrzostwach Polski Amatorów w kolarstwie szosowym zadebiutowałam w Kazimierzy Wielkiej, gdzie w swojej kategorii wygrałam, nie mając umiejętności kolarskich. Byłam przeszczęśliwa i to był przełomowy moment, gdzie łączyłam starty biegowe z kolarskimi. W pewnym momencie rower zaczął mnie bardziej budować i satysfakcjonować. Było to coś nowego, pierwsze wygrane dawały mi nowe doświadczenie. Stwierdziłam, że spróbuję… zaryzykuję. Kolarstwo stało się moim głównym sportem.

Uważam, że wszystko jest po coś i pewnie tak miało być. Gdyby nie bieganie, nie znalazłabym się w tym miejscu, gdzie jestem teraz.  W kolarstwie zdecydowanie bardziej się odnalazłam, czuję, że to jest to. Oczywiście  zdarzają się kontuzje, ale najczęściej są wynikające z kraks, a w bieganiu dokuczały mi bardzo często, przez co nie mogłam normalnie trenować. Od listopada 2023 zaczęłam już jeździć w grupie kolarskiej „TKK Pacific Nestle Fitness Team” Natomiast z lekkiej atletyki nie zrezygnowałam i pomagam rozwijać się dzieciom w klubie UKS Tiki – Taka Kolbuszowa, gdzie rozpoczynałam swoją przygodę z bieganiem.

 

Iniaki de la Parra. Perspektywa trenera

Jak radzisz sobie kiedy Twoim zawodnikom nie idzie na zawodach, kiedy ich start jest zdecydowanie poniżej ich możliwości. Myślę, że to jest bardzo trudne. Kiedy jesteś na trasie zawodów możesz ich wesprzeć motywującym i wspierającym słowem, ale co kiedy masz możliwość oglądania tylko przesuwającej się kropki na trasie?

Niektórzy mówią, że lekcje wyciągnięte z porażek są cenniejsze niż te ze zwycięstw, choć zdecydowanie bardziej bolesne.

Kiedy sportowiec osiąga słabe wyniki w wyścigu, moje podejście do tego jest zakorzenione w mojej filozofii doradczej, która kładzie nacisk na panowanie nad porażkami lub wynikami. Ta filozofia pozwala nam zarządzać słabymi wynikami i drogą do celu jako całością. Oto mój przepis jak podchodzę do takich sytuacji:

  1. Rozpoczęcie: Potwierdzenie chęci do rywalizacji. Każda podróż zaczyna się od chęci wyruszenia w drogę i dążenia do czegoś większego. Rozpoznanie tego początkowego kroku pomaga zachować perspektywę i zachęca do radzenia sobie z trudnościami.
  2. Działanie: kładzenie nacisku na uczenie się i adaptację. Słabe wyniki dają szansę poradzenia sobie ze problemami i doskonaleniem techniki. Analizujemy, co poszło nie tak, dostosowujemy nasze strategie i rozwijamy odporność, aby odnieść sukces w przyszłych wyścigach.
  3. Wykonywanie: Skoncentrowanie się na procesie, a nie na wyniku. Na tym etapie najważniejsza jest precyzja i wydajność. Akceptujemy wyzwania i postrzegamy je jako możliwości rozwoju. Słaby wyścig to szansa na ocenę naszych działań i poprawę. To doskonały czas na naukę.
  4. Wysoka wydajność: Dążenie do doskonałości, ale poznanie, jakie jest jej miejsce. Chociaż wysoka wydajność jest niezbędna, jest częścią szerszej podróży. Pomagam sportowcom uświadomić sobie, że osiąganie lepszych wyników od innych i od siebie jest częścią drogi rozwoju, ale nie ostatecznym celem.
  5. Mistrzostwo: wyrusz w podróż ciągłego doskonalenia. Mistrzostwo polega na ciągłym rozwijaniu umiejętności i dążeniu do samodoskonalenia. Nie chodzi o dotarcie do mety, ale o ciągłe dążenie do doskonałości.

Zachęcam sportowców, aby skupili się na tej podróży, traktując słabe wyniki jako odskocznię do swojego rozwoju. Uznając słabe wyniki nie jako porażki, ale jako integralną część podróży ku mistrzostwu. Takie podejście pomaga sportowcom skoncentrować się na długoterminowym rozwoju, zamiast zniechęcać się krótkotrwałymi niepowodzeniami.

Kiedy sprawy nie układają się dobrze w czasie wyścigu, jest to rzeczywiście wyzwanie emocjonalne i fizyczne. Kiedy należę do zespołu, dążę do naszego zbiorowego i indywidualnego sukcesu. Dla mnie sukces wykracza daleko poza zwycięstwo. Obejmuje prowadzenie życia, jakiego pragniemy, z właściwymi ludźmi, wykonywanie pracy, czerpanie przyjemności z procesu i ciągłe dążenie do lepszego siebie, indywidualnie i zbiorowo. Zarówno wygrana, jak i przegrana są częściami tego równania. Żaden sportowiec, właściwie nikt, nie przeżył nigdy drogi wolnej od zmagań. Rozwój następuje wtedy, gdy stawiamy czoła wyzwaniom. Mistrzostwo wynika z ciężkiej pracy przez długi czas, skupienia i zaangażowania w doskonalenie się rok po roku, a nie tylko jednego wyniku. Kiedy sprawy nie idą zgodnie z planem, skupiam się na pozytywach, znajduję możliwości uczenia się i przygotowuję się do kolejnych kroków. Oznacza to życie w teraźniejszości, uczenie się na przeszłych doświadczeniach i posiadanie jasnej ścieżki do mistrzostwa i doskonałości w przyszłości.

 

Droga do mistrzostwa jest długa i pełna wzlotów i upadków. Koncentrując się na ciągłym doskonaleniu i długoterminowym wzroście, możemy skuteczniej radzić sobie z krótkoterminowymi niepowodzeniami. Droga do mistrzostwa jest dużą szansą na naukę dla członków zespołu, jeśli dobrze wykorzystamy to doświadczenie. Przekształcając wyzwania w rozwój, budujemy odporność i stale dążymy do doskonałości. Pomaga nam to przetrwać trudne czasy i pozwala nam iść do przodu jako jednostki i jako zespół.

 

Porażki i niepowodzenia to nieodłączna część sportu, niezależnie czy jesteśmy amatorami, czy zawodowcami, nie omijają nikogo. Czasem wynikają z naszych błędów, innym razem nie mamy na nie żadnego wpływu. Ostatecznie to od nas zależy czy uznamy to za cenną lekcję i wyciągniemy wnioski na przyszłość. Wstaniemy silniejsi i pełni zapału do pracy. Warto też po jakimś czasie spojrzeć na swoje niepowodzenie chłodnym okiem i z dystansem, bo może to co wtedy wydawało nam się porażką dzisiaj przerodziło się dla nas w coś dobrego.

 

Tekst i przeprowadzone rozmowy: Magdalena Bryś & Barbara Świerc
Fotografie: arichiwum własne rozmówców