Biega, nurkuje, wspina się i podróżuje, czyli po prostu „robi rzeczy” i motywuje do tego innych. O tym, jak znaleźć swoją pasję sportową i podróżniczą oraz spełniać marzenia, w rozmowie z Kasią Zawistowską.


 

Zaczniemy od pytania, które pewnie cię nie zaskoczy.  Co to znaczy „trzeba robić rzeczy”?

Asia Borucka, prezeska Katalogu Marzeń w podcaście „Napędzani marzeniami” powiedziała mi, że to zdanie jest dosyć kontrowersyjne, bo jest tam słowo „trzeba”. Żyjemy w takim świecie, w którym często słyszymy rób to, co podpowiada ci serce. Jestem z moim hasłem już tyle lat. To jest moja motywacja. Jak każdemu, czasami też mi się nie chcę – to sobie potem pomyślę, że trzeba robić rzeczy i to mnie pcha dalej. Ułożyło mi też moje życie. Kiedyś pracowałam po kilkanaście godzin dziennie i w weekendy. W pewnym momencie tych weekendów wcale nie miałam. Doszło też do tego, że w mojej pracy odwiedzał mnie mąż. Wszystko się zmieniło, kiedy wyjechałam do Afryki na dwa miesiące. Rozpoczęłam wtedy swoją pierwszą solo podróż i zdobyłam Kilimandżaro. Na tej wyprawie powiedziałam sobie, że jak wrócę do Warszawy, to zwalniam się z pracy. Nie chciałam spędzać tyle czasu pracując. Powiedziałam sobie, że nie jestem ani za młoda, ani też za stara! Chcę mieć w przyszłości wspomnienia z rzeczy, a nie z pracy.

Chciałam robić rzeczy i zaczęłam realizować te, które miałam na liście – realizowałam marzenia sportowe i podróżnicze. Na przykład, by pojechać na Safari w Afryce, wejść na Kilimandżaro, podróż koleją transsyberyjską, zobaczyć zamarznięte jezioro Bajkał czy cenoty w Meksyku, przejechać Road 66, wejść na Język Trolla w Norwegii, zwiedzić pustynię solną w Boliwii, napisać książkę, mówić biegle po hiszpańsku, być przez jakiś czas w stanie nieważkości… Pewnie ta lista nigdy nie skończy się, ale o to w tym chodzi, by znajdować coś dla siebie. Czasami dostaję wiadomości od innych, że to hasło i to co robię, zainspirowało ich i też działają. Nie musisz wcale biegać maratonów, wspinać się, ale możesz się realizować w zbieraniu znaczków czy w uprawianiu roślin. Cokolwiek – byleby było Twoje i przynosiło Ci radość.

Jak o tym opowiadasz, to nie czuć od ciebie takiej presji zaliczania tych rzeczy z listy. Co również pokazujesz w swoich mediach społecznościowych.

Kiedy poczuję presję, że „muszę wyjechać”, bo na przykład muszę napisać post, zrobić rolkę czy opublikować artykuł na blogu – to zapewne będę musiała przestać to robić. Chcę, żeby to było moją pasją, bodźcem do życia i sposobem na to, aby przeżyć go pięknie. Podróżuję przede wszystkim dla siebie i przy okazji dzielę się swoimi przeżyciami w mediach społecznościowych. Podaję dalej to, co sama widzę na świecie, co mnie interesuje i czego sama jestem „głodna”, nic na siłę – zresztą wtedy nie byłoby to autentyczne i nie dawałoby mi szczerej radości, a to przecież o szczerość tutaj chodzi.  Muszę też dodać, że „całe te” social media sprawiają mi ogromną frajdę. I analogicznie – jeżeli kiedyś przestanie mi to sprawiać radość, przestanę to robić lub odłożę to, na jakiś czas. Mocno zależy mi na tym, aby być autentycznym i szczerym. Bez miłości do tego, co się robi, to nie zadziała.

A jak z twoją pasją biegową i połączeniem z „trzeba robić rzeczy”?

Bieganie w moim życiu jest bardzo ważne. Dało mi mojego ukochanego męża, bliskich przyjaciół, pasję, pracę i ambasadorstwo w największym biegu przeszkodowym w Polsce. Na pewno mocno zmieniło moje życie. Moja lista biegowa rzeczy, które zrealizowałam, to między innymi Korona Półmaratonów Polskich czy Korona Maratonów Polski. Chciałam też przebiec maraton za granicą i udało mi się to zrealizować w Nowym Jorku. Warto zrobić sobie listę takich wymarzonych biegów. Doskonale wiemy, że w większości działamy tak, że jeśli sobie coś zapiszesz, to już jesteś bliżej tego celu. Tak jak wiele z nas przylepia karteczki na lodówce, to na przykład ty też sobie napiszesz: chcę przebiec pierwsze 10 kilometrów. To jest ta siła zapisu. Zrób sobie swoją listę i przylep na lodówce (lub w innym, widocznym miejscu). Realizuj małymi krokami i dąż do tego.

Podam tutaj przykład mojego podróżowania i stopniowego realizowania tej pasji. Wiem, że solo podróż może być dla niektórych przerażająca. Sama zaczęłam od takich mikrokroków. Moimi początkami było rozłożenie namiotu we własnym ogródku na Mokotowie, potem solo podróż pociągiem do najbardziej wysuniętego punktu w północnej Polsce – Świnoujścia. Postanowiłam też spać w górskiej chatce u mojego znajomego w Gorcach. Od zawsze bałam się ciemności. Stwierdziłam, że chcę się z tym zmierzyć – zrobiłam to, ale droga nie była łatwa. Pamiętam jak dziś, że w trakcie jazdy w te góry miałam milion myśli. Kiedy dojechałam do lasu, który prowadził do chatki, myślałam, że tam nie wejdę. Las patrzy na mnie, ja na niego. To był naprawdę duży proces we mnie. Doszłam do tej chatki i… przeżyłam, nic mi się nie stało, a tym samym odblokowałam sobie jeden level w głowie, z czego byłam ogromnie dumna! Jednak ta noc przyniosła mi jeszcze jedną małą przygodę. Kiedy już byłam w środku, zaczęłam słyszeć… kroki. Dodam tylko, że ta miejscówka jest na odludziu i nawet miejscowi nie wiedzą za bardzo o jej istnieniu. Wtedy siedziałam sama w odległej chatce i byłam przerażona. Okazało się, że były to dziewczyny, które wybierały się na imprezę i… pomyliły drogę. Chwilę porozmawiałyśmy.

Myślę, że obecnie wielu rzeczy się nie boję, a które wcześniej mnie przerażały. Mam jednak na uwadze wiele historii, które wydarzyły się podróżnikom. Te małe kroki doprowadziły mnie do miejsca, w którym jestem teraz. Doprowadziły mnie do momentu, w którym bez strachu podróżuję solo. Tak samo może być z bieganiem. Od razu nie przebiegniesz maratonu. Tylko zaczynasz od mniejszych dystansów – od 2, 3, 5, 10 kilometrów, półmaratonu, a potem masz cel, jakim jest maraton albo i coś dłuższego.

Tak jak wspomniałaś, jesteś ambasadorką największego biegu przeszkodowego, organizowanego w Polsce. Jak zaczęła się twoja przygoda z Runmageddonem?

Zacznę jeszcze od mojej historii biegowej. Biegałam chyba od zawsze. W szkole podstawowej były to na przykład biegi przełajowe. Do tej pory pamiętam szkolny bieg między łąkami i polami, który bardzo dobrze mi szedł, ale w pewnym momencie zatrzymałam się na sekundę odpocząć, złapałam za ogrodzenie i… kopnął mnie prąd, który otaczał pastwisko dla krów, że ledwo się pozbierałam. Nie pamiętam za wiele biegów z dzieciństwa, ale ten utkwił mi w pamięci szczególnie.

Zrealizowałam Koronę Półmaratonów Polski, a potem wymyśliłam sobie Koronę Maratonów Polski, czyli przebiegnięcie pięciu maratonów w ciągu 2 lat. Pamiętam mój ostatni maraton, w Dębnie, który przebiegłam wtedy z nowo poznanym chłopakiem, Kubą (obecnie jest moim mężem). Mieliśmy szybkie tempo, pewnie za szybkie dla mnie. Kuba od wielu lat trenuje biegi przeszkodowe, dlatego ma dobrą formę. Chyba nie przemyślałam tego biorąc Kubę ze sobą na bieg, ale w sumie sam nalegał, żeby ten ostatni maraton do korony zrobić razem. Być może przez to zbyt szybkie (jak dla mnie) tempo, na końcówce bardzo mnie odcięło. Niewiele pamiętam, co się wydarzyło, ale ostatnie setki metrów szłam na prostych nogach wspierana przez Kubę. Około 100 metrów przed metą Kuba powiedział mi, że na metę muszę wejść sama i tak przypieczętować ten wyczyn. Samodzielnie. Niestety. W momencie, w który mnie puścił… padłam na beton jak scyzoryk. Kuba prowadził mnie już do końca. Miałam skurcze absolutnie wszędzie. Na mecie oczywiście się popłakałam, a chwilę później po raz pierwszy wyznałam mu miłość. Dziś się śmieje, że byłam wtedy tak nieświadoma, że to się nie liczy.

Co do mojego udziału w Runmageddonie, to również mam ciekawą historię. Moja bliska koleżanka zaczęła się spotykać z chłopakiem, który jest współzałożycielem Runmageddonu. W ramach tej znajomości, przyjaciółka załatwiła mi pakiet na bieg Classic na 12 kilometrów.  Biegłam ten dystans sama, ale w ogóle nie czułam się samotna, ponieważ każdy na tym biegu chce ci pomóc i można liczyć na wsparcie innych. Bardzo mi się spodobało i już wtedy wiedziałam, że… zostaję! Potem zaczęłam pracować przy organizacji Runmageddonu od najniższego szczebla, czyli wolontariatu i wsparciu przy organizacji. Później zostałam dyrektorką biura zawodów, a na koniec – dyrektorem eventu. I mimo, że po roku przestałam pracować przy organizacji, to nigdy nie zrezygnowałam z biegania. Obecnie mam na koncie około 90 biegów na różnych dystansach Runmageddonu w wielu miejscach (w mieście, w górach, nad morzem i na Mazurach). Runmageddon to jest rodzina, z którą jestem związana 9 lat, czyli prawie od samego początku. Teraz jestem tam główną prowadzącą vlogi, a mój Kuba sędzią głównym. Jesteśmy też ambasadorami i z dumą o tym zawsze mówimy, bo to piękne połączenie miłości do marki, tego sportu i… do siebie.

Co jest takiego w biegach przeszkodowych, że warto spróbować? Na pewno nie jest nudno!

Biegi przeszkodowe czasami są wybierane przez osoby, które… nie lubią biegać. I naprawdę coś w tym jest, ponieważ tak naprawdę dobiegasz od jednej do drugiej i kolejnej przeszkody. Tego biegania aż tak bardzo nie czuć – jeżeli można tak powiedzieć. Myślę, że po prostu trzeba samemu spróbować i się przekonać, do czego mocno zachęcam i zapraszam. Jednak trzeba pamiętać, że podchodząc bardziej profesjonalnie do tego sportu, trzeba być wszechstronnym, tzn. być silnym, szybkim, mieć opanowane przeszkody pod kątem technicznym, zachowaną równowagę, skoczność i gibkość.

Jeśli szukasz partnera/partnerki to również zapraszamy! Kiedyś z Kubą zorganizowaliśmy serię „dla singli”. Z tej serii mamy jedną parę (tzn. o jednej wiemy na pewno), która mieszka już razem w Norwegii i tam również biegają po górach. Podobno mam być świadkiem na ich ślubie. Bieganie naprawdę łączy ludzi. To jest właśnie wspólne robienie rzeczy.

Oprócz biegania są także podróże. Jak godzisz sportową pasję z dłuższymi podróżami?

Realizuję sporo treningów hipoksyjnych w Centrum Wysokościowym Airzone – uczęszczam na tyle, ile mogę. Jak czasami jesteś w permanentnej podróży, to treningi często jest trudno zaplanować. Zmieniasz codziennie lokalizację, jeździsz stopem i chcesz robisz codziennie różne aktywności, to pod koniec dnia jesteś zmęczona i trzeba przyznać szczerze, że ten trening nie jest regularny. Uważam jednak, że jeśli jesteś cały dzień aktywna – wspinasz się, chodzisz z nieco ciężkim plecakiem, zwiedzasz rowerowo lub pieszo miasta – to też jest pewna forma treningu wydolnościowego i siłowego. W podróż zawsze zabieram ze sobą buty do biegania. Jak jest okazja, to oczywiście biegam.

A jakie masz plany biegowo-podróżnicze? 

Moje i nasze (z mężem) plany postawiły „kropkę nad i” w ostatnim czasie, tj. sprzedaliśmy mieszkanie w Warszawie i… kupiliśmy działkę na Madagaskarze. Nie, nie planujemy tam mieszkać, tylko prowadzić małe domki na wynajem, zlokalizowane w środku dżungli, tuż przy oceanie. Taki malutki kawałek świata na drugim końcu świata – nasz i tylko nasz.

Pod koniec 2025 roku planujemy wywrócić nasze życie do góry nogami. Mój mąż planuje koniec swojej kariery sportowej (biegi OCR, biegi ninja), pakujemy się w jeden podręczny plecak i jedziemy przed siebie robiąc to „na pełen etat”. To było zawsze moje małe, skryte i nieśmiałe marzenie. Cieszę się, że mam obok siebie człowieka, który chce to robić ze mną i co więcej – sam mi to pewnego dnia zaproponował.

Czy do tego czasu mamy jeszcze inne plany czy szykujemy się tylko na jedną dużą podróż? Oczywiście, że tak – podróże to już sposób na życie, to część mnie, to impuls, którego potrzebuję do lepszego funkcjonowania i cieszę się jak małe dziecko, że to robię, będę robić i tyle stron świata czeka na mnie i na nas.

Trzymam kciuki za wszystkie plany! Kasia rozmawiając z tobą mamy potwierdzenie, że najważniejsze to mieć dobre nastawienie w życiu!

Bez otwartego nastawienia do ludzi i świata nie jesteś w stanie podróżować, bo zawsze będziesz myślała, że ktoś chce ciebie okraść, skrzywdzić, oszukać. Jeżeli jesteś ciekawa świata, ludzi, otoczenia, chcąca odkrywać i eksplorować, to zobaczysz to, co najlepsze. Często za tym niepozornym zakrętem kryje się magia. Trzeba też pamiętać, że w wielu krajach jesteśmy gośćmi. Szanujmy to, że jesteśmy u kogoś. Jeszcze kilka lat temu nie podejrzewałam siebie, że będę mogła iść sama wieczorem w obcym w kraju i nie mieć problemu, by kogoś zagadać. Tak jak wspomniałam, trzeba pozwalać sobie na małe kroki, bo nie od razu zdobywa się Everest, ale na przykład Łysicę w Górach Świętokrzyskich.

Zazwyczaj na sam koniec, pytam jeszcze o rady dla dziewczyn, które szukają swojej pasji i dopiero zaczynają przygodę np. z bieganiem.

Jeśli uważasz, że bieganie jest nudne, to zrób tak żeby… nie było. Jeśli na przykład bardzo lubisz Depeche Mode, idź pobiegać do lasu ze słuchawkami w uszach z twoim ulubionym zespołem. Początek jest ważny, by się po prostu nie zniechęcić. Wiem, że niektórzy też od razu podejmują wyzwania i rzucają się na nowe, przekraczając swoje granice. Każdy z nas ma inne potrzeby, ale każdy sposób na realizację marzeń i pasji jest dobry.

 

 

Kasia Zawistowska – zakochana w podróżach, biegach przeszkodowych i… robieniu (przeróżnych) rzeczy. Zdobywczyni Korony Maratonów i Korony Półmaratonów. Ambasadorka największego biegu przeszkodowego w Polsce. Kochająca błoto i brnięcie przez nie, aż do samej mety. Im brudniej i trudniej – tym lepiej. Kiedy tylko może, śpi w namiocie, nawet na swoim podwórku na warszawskim osiedlu, ale najbardziej kocha wyprawy „przed siebie”. Z plecakiem, bez planu i najdalej jak się da.

 

Rozmawiała: Magdalena Bryś
Fotografia: archiwum prywatne Kasi Zawistowskiej